„Ali-Baba i czterdziestu zbójców”, B. Leśmian
"Ali-Baba and forty robbers", B. Leśmian

Drugie z rzędu opowiadanie z książki Bolesława Leśmiana „Klechdy sezamowe”. Tak jak w przypadku poprzedniego, oryginalny (polski) tekst historii został napisany przez autora, natomiast tłumaczenie na angielski jest mojego autorstwa.

W jednym z pomniejszych miast perskich mieszkali dwaj bracia. Starszy nazywał się Kassim, a młodszy — Ali-Baba. Ojciec, umierając, zostawił im w spadku szmat ziemi niewielki dla równego podziału. Każdy z braci swoją część otrzymał i na niej osiadł, aby ziemię uprawiać i na kawałek chleba żmudnie, w pocie czoła pracować. Obydwaj żyli w ubóstwie i wspomagali siebie nawzajem. Ale nie długo trwała miłość pomiędzy braćmi. Odmienny bowiem mieli charakter i różne dusze. Kassim był zły, pochmurny, zawistny i na dukaty łakomy, Ali-Baba zaś był łagodny, wesoły, nikomu bogactw nie zazdrościł i nie pragnął złota. Kassim narzekał na los, na ludzi i na swoje ubóstwo, Ali-Baba zaś na los nie narzekał, ludzi kochał i nie wstydził się swego ubóstwa. Kassim pomalował swoją chałupę na czarno i rzekł do Ali-Baby:
— Życie jest czarne, los jest czarny i dusze ludzkie są czarne, więc niechże i moja chałupa będzie czarna jak noc.
Ali-Baba zaś swoją chałupę pięknie i jasno pobielił i rzekł do Kassima:
— Życie jest białe, los jest biały i dusze ludzkie są białe, więc niechże i moja chałupa będzie biała jak dzień o świcie.
I każdy miał taką chałupę, jakiej sam zapragnął.
Kiedy Kassim ze swojej czarnej chałupy wchodził do białej chaty swego brata, wzruszał ramionami i mówił z zazdrością:
— Jakże tu jasno i biało i wesoło! Widocznie Bóg się tobą bardziej, niż mną, opiekuje… O mnie zupełnie zapomniał. Smutno mi na świecie i czarno i markotnie.
Na to Ali-Baba odpowiadał:
— Nie składaj winy na Boga, bo to nie Jego, lecz twoja własna wina. Bóg ci nie kazał chałupy na czarno malować i smucić się w jej wnętrzu. Przemaluj ją na biało, a zobaczysz, jak się oczy twoje rozweselą.
Ale Kassim nie usłuchał rady młodszego brata i nadal mieszkał w czarnej chałupie.
Pewnego poranku postanowili obydwaj bracia ożenić się i tegoż dnia wieczorem już byli żonaci. Ali-Baba wziął za żonę ubogą Zobeidę, córkę swego sąsiada, Kassim zaś wziął za żonę bogatą Aminę, córkę słynnego w mieście kupca. Natychmiast Kassim spalił swoją czarną chałupę, która mu tak obrzydła, i zamieszkał razem z piękną Aminą w olbrzymim pałacu w samym środku miasta.
Ali-Baba udał się wraz ze swoją ubogą Zobeidą do pałacu Kassima, żeby mu powinszować bogatego ożenku. Drzwi pałacu były zamknięte, więc Ali-Baba laską do drzwi zapukał. Kassim usłyszał pukanie i domyślił się, że to Ali-Baba przyszedł w odwiedziny. Nie kazał jednak drzwi otworzyć, jeno sam wybiegł na krużganek pałacu i stamtąd dumnie i wyniośle spojrzał na Ali-Babę, który wraz z żoną stał na ulicy i, radośnie uśmiechnięty, witał brata pokłonem.
Nie odkłonił mu się Kassim, jeno się sztywnie wyprostował, pusząc się i nadymając od nadmiernej pychy.
— Kassimie, bracie kochany! — zawołał Ali-Baba, podnosząc ku niemu głowę — przychodzę wraz z moją żoną Zobeidą, aby ci powinszować bogatego ożenku i życzyć szczęścia i powodzenia!
— Jak śmiesz nazywać mnie bratem? — krzyknął gniewnie Kassim. — Nie znam ani ciebie, ani twojej żony! Chodzisz w łachmanach i masz minę nędzarza, więc nie możesz być bratem takiego, jak ja, bogacza!
— Kassimie, bracie rodzony! — zawołał znowu Ali-Baba — Czy ci się rozum pomieszał? Czy też udajesz tylko, że mnie nie poznałeś? Nie żądam od ciebie złotych dukatów, jeno pragnę miłości braterskiej! Nie przychodzę z prośbą o wsparcie, lecz z życzeniami szczęścia i powodzenia! Czemu ze wstrętem odwracasz się od moich łachmanów? Przecież te łachmany starannie i przychylnie osłaniają ciało twego brata od deszczu i chłodu! Więc powinieneś szanować i cenić moje łachmany za to, że są dla mnie tak przyjazne i tak opiekuńczo przylegają do mego ciała.
Zaśmiał się na to Kassim — i śmiech natychmiast rozweselił, rozpogodził i rozjaśnił jego duszę. Udobruchany śmiechem, rzekł Kassim z krużganka do Ali-Baby:
— Śmieję się z tego, że tak szczerze wychwalasz swoje łachmany. Ponieważ widzę, że mnie naprawdę kochasz, więc ustępuję twoim żądaniom. Pozwalam ci odwiedzać siebie, ale bardzo rzadko i tylko wieczorem. Wieczorem bowiem świat się ściemnia i ściemniają się postacie przechodniów. W zmierzchu wieczornym możesz niepostrzeżenie wejść do mego pałacu. Nie chcę, aby ktokolwiek zauważył, że taki jak ty nędzarz odwiedza mnie w moim pałacu. I w tej chwili nie mogę cię przyjąć, bo mam bogatych gości. Wstyd by mi było, gdyby goście moi dowiedzieli się, że mam brata nędzarza. Wracaj więc razem z swoją żoną Zobeidą do chałupy. Odwiedzisz mnie kiedy indziej, w czasie odpowiedniejszym.
Pokłonił się Kassimowi Ali-Baba i pokłoniła się Zobeida. Wzięli się oboje za ręce i podybali do swojej białej chałupy. Odtąd Kassim spędzał życie w pałacu, na ucztach nieustannych. Ali-Baba zaś co dzień pędził do lasu dwa muły, rąbał w lesie drwa, narąbanym drzewem objuczał swoje muły, wracał z nimi do miasta i sprzedawał drzewo na targu. W ten sposób zarabiał na kawałek chleba. Lecz ów ciężko zarobiony chleb przyjemnie mu było spożywać w białej, jasnej, wesołej chałupie.
Smakował chleb Ali-Babie i smakował Zobeidzie. Oboje byli szczęśliwi i wieczorem po ukończonej pracy śpiewali pieśni rozmaite. Kassim jadł dużo i spał na łożu puchowym, ale żadnych pieśni nie śpiewał.
Razu pewnego popędził Ali-Baba swe muły do lasu, aby swoim zwyczajem wiązkami narąbanego drzewa objuczyć ich pracowite grzbiety. Dzień był pogodny. Słońce świeciło tak jasno i złociście, że trzeba było mrużyć oczy. Ali-Babie się zdawało, że ptaki, śpiewając, też mrużą na słońcu swoje błękitne i czerwone oczy w żółtych i czarnych obwódkach. A w lesie roiło się od ptaków.
Papugi pąsowe, zielone i białe napełniały powietrze krzykiem, podobnym do szczekania.
Jedna olbrzymia papuga pąsowa, zwana Arą pąsową, mówiła w języku papuzim do swojej zielonej sąsiadki:
— Jak możesz ciągle chodzić w zielonej sukni! Ja bym za żadne skarby świata nie przywdziała nie tylko zielonej sukni, lecz nawet zielonego stanika. Nie znoszę koloru zielonego. Najładniejsza jest suknia pąsowa z pąsowym ogonem. — I, mówiąc to, poruszyła z lekka swoim pąsowym ogonem.
Na to rzekła zielona papuga:
— Nie znoszę koloru pąsowego! Ani moja matka, ani moja babka, ani moja prababka nie nosiły sukien pąsowych. Kolor pąsowy od dawna wyszedł z mody, przynajmniej w naszej rodzinie. Kto mieszka w lesie, powinien być zielony, jak las! Najładniejsza jest suknia zielona z zielonym ogonem. — I, mówiąc to, poruszyła z lekka swoim zielonym ogonem.
Wówczas jedna z białych papug wtrąciła się do rozmowy.
— Nie kłóćcie się, moje kochane! — zawołała ze śmiechem. — Boję się, że kłótnia pobudzi was do złości, a złość może odmienić wasze kolory!… Sama na własne oczy widziałam miesiąc temu, jak jedna pąsowa papuga ze złości zzieleniała, a druga zielona — spąsowiała. Co do mnie, nie znoszę ani pąsowej, ani zielonej sukni. W mojej rodzinie istnieje przysłowie:
W życiu jeden tylko cel:
Białym być i kochać biel.
Tak, moje pąsowe i zielone kumoszki! Najładniejsza jest suknia biała z białym ogonem. — I, mówiąc to, z lekka poruszyła swoim białym ogonem.
Ali-Baba nie rozumiał języka papuziego. Zdawało mu się, że papugi tylko szczekają bez sensu i bez związku. Szedł dalej, poganiając swe muły. W oczach migały mu co chwila kolibry — ptaszki małe, jak chrabąszcze, z dziobkami cienkimi, niby igły. Na gałęziach tu i ówdzie siedziały małpki drobne i płochliwe. Małpki te w dziób układały swe pyszczki i głośno gwizdały, zupełnie, jak kanarki. Gdyby Ali-Baba znał język tych małpek, zrozumiałby piosenkę, którą gwizdały:
„Las dokoła szumi, gwarzy,
Opowiada bajki-straszki.
Choć nam nie brak małpiej twarzy,
Chcemy gwizdać, niby ptaszki.
Po jeziorze płynie woda,
Śpiew nasz płynie hen — po świecie.
Co za szkoda, co za szkoda,
Że nam skrzydeł brak na grzbiecie!”
Tak śpiewały małpki.
Słońce świeciło coraz mocniej. Cienie od gałęzi padały na ziemię i poruszały się na niej, niby żywe. Kwiaty, zagrzane słońcem, pachniały. Ali-Baba szedł dalej, pędząc przed sobą swoje muły.
W ten sposób zaszedł w głąb lasu — w najdalsze szumy i gąszcze. Tam ujrzał skałę olbrzymią. Od skały cień padał na polanę leśną. Lecz cień skały nie poruszał się za wiatrem, jak cienie drzew. Leżał nieruchomo i zasłaniał trawę i kwiaty. A że cień skały był błękitny, więc i trawa i kwiaty nabrały od tego cienia błękitnawej barwy.
— Odpocznę sobie w cieniu tej skały — pomyślał Ali-Baba — a potem zabiorę się do rąbania drzewa.
Ali-Baba przysiadł w cieniu skały. Obydwa muły przystanęły obok Ali-Baby i zaczęły szczypać soczystą, wysoką, wonną trawę.
Ali-Baba patrzał na słońce, na drzewa, na ptaki i mówił:
— Żaden pałac nie jest tak piękny, jak las. W pałacu płoną świece albo lampy, a w lesie płonie samo słońce. W pałacu stoją martwe meble, piętrzą się martwe ściany, a nad nimi trwa zawsze jednaki martwy sufit. W lesie zaś szumią żywe drzewa, śpiewają żywe ptaki, brzęczą żywe owady, pachną żywe kwiaty — i ponad tym wszystkim, zamiast martwego sufitu, jaśnieje żywe niebo, które się wiecznie zmienia, napełniając się coraz to nowymi blaskami i obłokami. Żaden ptak, żaden obłok, żaden wicher nie zamieszkałby nawet w najpiękniejszym pałacu. Tylko człowiek lubi więzić siebie w czterech ścianach. I jeżeli te ściany są złote, wówczas nazywa swoje więzienie pałacem. Im więzienie jest mniejsze, tym mniej zabiera miejsca na świecie. A świat jest piękny i dla każdego dostępny. Pełno na świecie bajek — ale najpiękniejsze bajki kryją się w lesie. Bajki czają się w gęstych krzakach, szumią w rozchwianych gałęziach, dzwonią w powietrzu wtedy właśnie, kiedy i cisza dzwoni. Bo kto się ciszy długo przysłuchiwał, ten wie, że cisza w uszach dzwoni.
Mówiąc te słowa, Ali-Baba zaczął się tak długo przysłuchiwać ciszy leśnej, aż zadzwoniła mu w uszach. Potem Ali-Baba ukląkł i szepnął:
— Boże! Zrób tak, żeby mnie w lesie zaskoczyła nagła i niespodziana bajka! Niech ta bajka będzie straszna i groźna, byleby była ciekawa i piękna.
Muły, widząc, że Ali-Baba klęczy, też poklękały na przednich nogach, jakby modliły się o bajkę.
W tej chwili w gęstwinie leśnej coś zaszumiało, zachrzęściło, zatętniło i zadudniło.
Obydwa muły jednocześnie podniosły się z ziemi i, zlęknione, przytuliły się nawzajem do siebie. Ali-Baba przypadł uchem do ziemi i nasłuchiwał… Ponieważ Ali-Baba przywykł do wsłuchiwania się w ciszę leśną, więc miał ucho wprawne i czujne na wszelkie odgłosy. Toteż natychmiast rozróżnił tętent kopyt końskich. Tętent zbliżał się i zbliżał, i zbliżał… Ali-Babie zdawało się na razie, że pędzą dwa konie. Potem zgadywał, że jest ich dziesięć. Potem zrozumiał, że tak głośny tętent może pochodzić co najmniej od dwudziestu albo i więcej, niż dwudziestu, rumaków. Wówczas skoczył na równe nogi i pomyślał, że lepiej się ukryć, bo nie wiadomo, kto na tych rumakach nadjeżdża. Przede wszystkim ukrył obydwa swoje muły w krzaku i przywiązał do krzaka tak, aby się nie mogły poruszyć. Następnie sam wdrapał się na drzewo, które rosło obok skały. Drzewo było tak gęste, że zasłoniło Ali-Babę swymi gałęźmi. Mógł więc spokojnie siedzieć na drzewie i patrzeć poprzez liście na polanę.
Tętent koński wciąż się zbliżał. Ziemia drżała i grzmiała od tego tętentu, a echo niosło go po lesie. Wreszcie z gęstwiny leśnej wynurzyła się jedna morda końska, za nią druga i trzecia… Po chwili kilkudziesięciu jeźdźców wpadło na polanę. Wszyscy byli brodaci i wąsaci. Wszyscy byli zbrojni w miecze, siekiery i łuki. Wszyscy, pochyleni na koniach, strasznie i groźnie mruczeli pod wąsami:
— Jest nas czterdziestu… jest nas czterdziestu… jest nas czterdziestu!
Ten zaś, co jechał na przedzie, jeszcze straszniej i jeszcze groźniej pomrukiwał:
— Jam jest kapitan zbójów… jam jest kapitan zbójów… jam jest kapitan zbójów!…
Ali-Baba poprzez liście szumiącego drzewa policzył zbójów — i rzeczywiście było ich czterdziestu. Oczy ich błyszczały, jak rozżarzone węgle, a sumiaste wąsy poruszały się od ciągłego gniewu. Wszyscy podjechali do skały i zsiedli z rumaków. Wówczas Ali-Baba zauważył, że rumaki zbójeckie były objuczone kuframi, napełnionymi po brzegi niezliczoną ilością dukatów. Zbójcy bowiem grabili ludzi po drogach i po rozstajach i zagrabionym złotem ładowali swoje kufry.
— Ciekawy jestem, gdzie oni pochowają swoje skarby? — pomyślał Ali-Baba na drzewie.
Tymczasem kapitan, trzymając konia za uzdę, spojrzał surowo na swoich podwładnych i zapytał:
— Czy wszyscy jesteście? Czy żadnego z was nie brak?
— Jest nas czterdziestu wraz z tobą! Żadnego nie brak — żadnego nie brak — żadnego nie brak! — zawołali chórem zbójcy.
Wówczas kapitan zbliżył się do skały i rzekł głosem grzmiącym:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!”
Pod wpływem tych słów magicznych i zaklętych na gładkiej ścianie skalnej zjawiła się brama, jakby ją narysowała nagle ręka niewidzialna. Rysunek bramy stawał się coraz wyraźniejszy, aż wreszcie zgrzytnęły zawiasy, i brama rozwarła się na oścież. Kapitan stanął u wejścia, a zbójcy, dźwigając swe kufry, kolejno wchodzili przez bramę do wnętrza skały. Gdy wszedł ostatni zbójca, kapitan za nim wsunął się do wnętrza. Wówczas brama się zamknęła i zaczęła się stawać coraz mniej wyraźna, coraz bardziej mglista, aż wreszcie pozostał na skale zaledwo widoczny rysunek bramy. Po chwili i rysunek zniknął bez śladu. Nikt by teraz nie poznał, patrząc na skałę, że tai się w niej czarodziejska brama. Skała wyglądała jak dawniej, niby zwykła i wcale nie zaklęta skała.
Ali-Baba siedział na drzewie, pełen strachu, podziwu i ciekawości. Teraz zrozumiał, że zbójcy ukrywają swoje skarby we wnętrzu skały, zwanej Sezamem. I zrozumiał, że Sezam otwiera swą bramę tylko przed tym, kto zaklęty czterowiersz w głos powie. Słowa zaklętego czterowiersza brzmiały mu w myśli raz po raz i tak je często powtarzał, aż wreszcie nauczył się ich na pamięć.
Nie schodził jednak z drzewa, gdyż bał się, że zbójcy co chwila mogą wyjść z wnętrza skały na polanę. Siedział więc cierpliwie wśród gałęzi, pomiędzy ptakami, które wprost do ucha śpiewały mu swoje pieśni.
Upłynęło czasu ani mało, ani wiele, jeno tyle właśnie, ile upłynęło. Naraz zgrzytnęły niewidzialne zawiasy i skała znowu się rozwarła na oścież. Zbójcy wyszli z jej wnętrza kolejno, jeden po drugim. Każdy dźwigał pusty kufer, aby go w ponownych grabieżach napełnić dukatami. Na ostatku wynurzył się z rozwartej bramy sam kapitan i brama natychmiast za nim się zamknęła. Miała ona bowiem od wieków taki zwyczaj, że zamykała się sama w chwili, gdy właśnie powinna się była zamknąć. Lecz otwierała się tylko pod tajemniczym nakazem zaklętego czterowiersza.
Kapitan spojrzał groźnie na swych podwładnych, zmarszczył brwi, błysnął oczami, zgrzytnął zębami, poruszył wąsem, tupnął nogą o ziemię i zawołał:
— Czy gotowi jesteście do nowych grabieży, do nowych napadów i do nowych czynów krwiożerczych?
— Jesteśmy gotowi — jesteśmy gotowi — jesteśmy gotowi! — odkrzyknęli chórem zbójcy.
— Czy żadnego z was nie brak? — zapytał znowu kapitan.
— Żadnego nie brak — żadnego nie brak — żadnego nie brak! — odkrzyknęli chórem zbójcy.
Wówczas kapitan skinął dłonią — i wszyscy natychmiast i jednocześnie dosiedli swych rumaków. Rumaki ruszyły z kopyta, ziemia zadudniła, las zahuczał, echo rozległo się po lesie. Zbójcy, odjeżdżając, mruczeli strasznie i groźnie pod wąsem:
— Jest nas czterdziestu — jest nas czterdziestu — jest nas czterdziestu!
A kapitan pomrukiwał jeszcze straszniej i groźniej:
— Jam jest kapitan zbójów — jam jest kapitan zbójów — jam jest kapitan zbójów!
Po chwili wszyscy zanurzyli się w gęstwę leśną i tętent kopyt końskich począł się oddalać. Oddalał się i oddalał, aż wreszcie zamilkł i ucichł zupełnie.
Wówczas dopiero Ali-Baba zsunął się z drzewa na ziemię, odwiązał muły, wywiódł je z krzaków i wraz z nimi zbliżył się do skały.
— Nigdy nie wiadomo, gdzie się bajka kryje! — zawołał Ali-Baba, oglądając skałę. — Zdawało mi się dotąd, że bajki najczęściej kryją się w strumieniach, kwiatach, gwiazdach i w obłokach. Na skały zaś patrzyłem zazwyczaj jak na rzeczy martwe, puste i bez bajek. Tymczasem pierwsza bajka, do której w życiu się zbliżam, ukryła się w skale.
Powiedziawszy te słowa, Ali-Baba pogłaskał ręką skałę twardą i zimną i zawołał.
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!”
Natychmiast na gładkiej ścianie skalnej zjawił się niejasny i mglisty rysunek bramy. Rysunek stawał się coraz wyraźniejszy i dokładniejszy. W końcu rysunek zamienił się w prawdziwą olbrzymią bramę. Wówczas zgrzytnęły zawiasy i brama rozwarła się na oścież. Ali-Baba stanął w bramie i zajrzał do wnętrza jaskini. Spodziewał się zobaczyć ciemność zupełną — ale się omylił. Jaskinia wcale nie była ciemna, lecz, przeciwnie — jasna, a nawet bardzo jasna.
— Nigdy nie wiadomo, gdzie panuje ciemność, a gdzie jasność! — pomyślał Ali-Baba. — Byłem pewien, że właśnie we wnętrzu tej skały panuje ciemność, i już żałowałem, że nie mam przy sobie latarni albo świecy. Tymczasem nigdy jeszcze nie oglądałem takiej dziwnej, cudownej i tajemniczej jasności jak w głębi tej jaskini.
Mówiąc to, popędził przed siebie muły do wnętrza jaskini i sam wszedł za mułami. Brama natychmiast zamknęła się za nim. Co za cuda, co za dziwy ujrzał Ali-Baba we wnętrzu zaklętej jaskini! Ujrzał kufry, napełnione dukatami; ujrzał całe stosy kamieni drogocennych; ujrzał drzewa koralowe i olbrzymie pnie zielonego malachitu. Ale to wszystko żyło i poruszało się nieustannie. Brylanty same przesypywały się z brzękiem i szmerem z jednej szkatuły do drugiej. Turkusy, niby krówki boże, zręcznie i zwinnie wpełzały na drzewa koralowe i sfruwały potem z gałązki na gałązkę. Rubiny razem z topazami kręciły się i wirowały po ziemi w jakimś dziwnym rubinowo-topazowym tańcu. Dukaty, dzwoniąc w kufrach, bawiły się nawzajem w orła i reszkę: same podrzucały się w górę i same spadały do swoich kufrów, ukazując orła albo reszkę. Olbrzymie zaś pnie zielonego malachitu mówiły do siebie basem:
— Jaka szkoda, że i my nie możemy się bawić w orła i reszkę albo wirować po ziemi w tańcu rubinowo-topazowym, albo na kształt turkusów wpełzać na drzewa koralowe, albo wreszcie przesypywać się z brzękiem i szmerem ze szkatuły do szkatuły, jak brylanty! Możemy za to wywrócić się i toczyć po ziemi, niby beczki.
I pnie malachitowe, wywróciwszy się z trudem, potoczyły się natychmiast po ziemi, niby beczki.
Teraz dopiero pojął Ali-Baba, skąd taka jasność panuje w jaskini. Brylanty, turkusy, topazy, korale i dukaty, rozgrzane tańcem i zabawą, iskrzyły się i płonęły oślepiającym blaskiem. Z brylantów wydobywał się blask brylantowy, z turkusów — turkusowy, z topazów — topazowy, z korali — koralowy, a z dukatów — dukatowy. I wszystkie te blaski napełniały jaskinię. Widno tu było i tęczowo, i złociście, i cudownie! Nawet pnie malachitowe, tocząc się aż do zmęczenia po ziemi, nabrały zielonego połysku i też rozjaśniały wnętrze jaskini słabym zielonawym światłem.
Długo stał w miejscu Ali-Baba, olśniony widokiem tych dziwów i cudów. I dwa jego muły też stały nieruchome i wpatrzone w tęczowe światła tajemniczej jaskini.
Upłynęło czasu ani mało, ani wiele, jeno tyle, ile właśnie upłynęło. Ocknął się Ali-Baba ze swego zachwytu i oczarowania i pomyślał, że, póki czas, trzeba jaskinię opuścić, bo zbójcy każdej chwili mogą powrócić i zastać go wśród swoich skarbów. Ponieważ te skarby stały się już zaklęte i zamieniły w bajkę, więc należały do każdego, ktokolwiek do bajki zbliżyć się i przedostać potrafił. Toteż Ali-Baba postanowił cząstkę tych skarbów zabrać z sobą do swojej ubogiej chaty. Znalazł w jaskini dwa worki, napełnił je dukatami, objuczył workami swe muły, skierował się ku wyjściu jaskini i znów zawołał:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!”
Sezam się natychmiast otworzył. Ali-Baba wraz z mułami wyszedł z jaskini na polanę leśną. Sezam sam zamknął się za nim.
Był już wieczór. Chłodnawy wieczorny wiatr wiał po lesie. Wiał i pachniał kwiatami i wilgotną ziemią. Słońce zachodziło, a ponieważ słońce zachodzące świeci purpurowo, więc pomiędzy pniami drzewnymi widać było purpurowe blaski zachodzącego słońca.
Ali-Baba zerwał kilka gęstych gałęzi i zasłonił nimi worki na grzbietach mułów. Nikt by teraz nie zgadł, że muły dźwigają worki, pełne dukatów. Każdy by pomyślał, że Ali-Baba wraca do domu z wiązkami chrustu na podpałki.
Słońce zachodziło coraz szybciej. Na świecie było coraz ciemniej i coraz wieczorniej. Roje komarów krążyły w powietrzu i tak nieustannie brzęczały, jak gdyby grały na bardzo małych, lilipucich skrzypeczkach.
Ali-Baba, wesoło pogwizdując, wracał do domu. Gdy się zbliżył do swojej białej chałupy, wziął na plecy obydwa wory, pełne dukatów. Z jednego wora garść dukatów wysypała mu się na ziemię. Ali-Baba pozbierał dukaty i, nie mogąc sobie inaczej poradzić, włożył je wszystkie do ust, tak że mu się policzki odęły. Z odętymi policzkami wszedł Ali-Baba do chałupy. Zobeida była właśnie zajęta gotowaniem wieczerzy. W chałupie płonęła lampa oliwna i światło od lampy migało na białych ścianach i na białym suficie. Zobeida, ujrzawszy swego męża z dwoma worami na plecach, zawołała:
— Pewno kartofle w workach przywiozłeś? Zaraz je ugotuję na wieczerzę, bo mi właśnie kartofli zabrakło.
Ponieważ Ali-Baba miał gębę pełną dukatów, więc nic nie mógł Zobeidzie odpowiedzieć. Zsunął obydwa worki z pleców na ziemię i patrzył na żonę z uśmiechem.
Zobeida przyjrzała mu się uważniej, klasnęła w dłonie i zawołała:
— Policzki ci spuchły! Trzeba wody zimnej przyłożyć!
Ali-Baba uśmiechał się, lecz nie odpowiadał, tylko dłonią poklepał swoje odęte policzki. Zniecierpliwiło to Zabeidę, że Ali-Baba nic nie mówi, tylko uśmiecha się i odyma policzki, więc rzekła:
— Czemu się tak uśmiechasz, jakbyś miał gębę pełną dukatów?
Ponieważ Ali-Baba naprawdę miał gębę pełną dukatów, więc nie mógł się powstrzymać od śmiechu, słysząc, jak żona niechcący odgadła powód jego milczenia. Nozdrza mu zadrgały, wargi zaczęły się rozchylać i rozszerzać, i parsknął nagle tak głośnym śmiechem, że wszystkie dukaty wyskoczyły mu z gęby na ziemię i z brzękiem potoczyły się po izbie.
Zdziwiła się Zobeida na widok dukatów i natychmiast zajrzała do worków. Blask złota oślepił ją i oszołomił.
— Skąd wziąłeś tyle dukatów? — spytała uśmiechniętego Ali-Babę.
Ali-Baba opowiedział jej wszystko, co mu się w lesie przytrafiło, a potem dodał:
— Zachowaj to wszystko w tajemnicy i przed nikim słówkiem się jednym nie przegadaj! Gdyby się ludzie dowiedzieli o obecności w naszej ubogiej chałupie tylu dukatów, posądziliby mnie o kradzież i wtrącili do więzienia.
Na to rzekła Zobeida:
— Muszę policzyć nasze dukaty.
Przykucnęła na ziemi przy workach i zabrała się do liczenia dukatów.
— Kobieto! — zawołał zrozpaczony Ali-Baba. — Czyż nie masz nic lepszego do roboty? Przecież może kto wejść do naszej chaty i zastać cię przy liczeniu dukatów! Na domiar złego nie znasz rachunku i umiesz liczyć tylko do stu!
Zobeida załamała dłonie i rzekła:
— Jestem nieszczęśliwa! Zapomniałam, że umiem liczyć tylko do stu, więc nie mogę nawet policzyć wszystkich dukatów, które do mnie należą!… Ale wiem, co zrobię! Jest właśnie wieczór, a wieczorem wolno mi wejść do pałacu Kassima. Pójdę do pałacu i pożyczę od Aminy garnca do mierzenia zboża. Garncem potrafię zmierzyć ilość dukatów. Będzie to dla mnie radość nie lada, gdy się dowiem, ile garnców złota mam w swojej chałupie!
I Zobeida pobiegła do pałacu.
Kassima w domu nie było, bo wyszedł na miasto, żeby sobie kupić nowego konia, nową fajkę i nową lunetę, gdyż Kassim lubił z krużganku swego pałacu patrzyć przez lunetę na miasto. Zobeida zastała tylko Aminę.
— Amino! — rzekła — mąż mój przyniósł dzisiaj do chałupy dwa worki zboża, ale nie mam garnca, aby zmierzyć ilość zboża. Pożycz mi swego garnca, a będę ci za to bardzo wdzięczna.
Amina podejrzliwie spojrzała na Zobeidę i odparła:
— To dziwna, że tak późnym wieczorem przychodzisz po garniec. Czyś nie mogła do jutra rana zaczekać?
— Nie mogłam — odrzekła Zobeida.
— Śpieszno ci widać i pilno? — spytała znowu Amina.
— Śpieszno mi i pilno — odpowiedziała Zobeida.
— Niecierpliwisz się i cała płoniesz na twarzy — zauważyła Amina.
— Niecierpliwię się i cała płonę na twarzy — powtórzyła Zobeida.
— Dlaczego? — spytała znowu Amina.
— Dlatego, że mi śpieszno — odrzekła Zobeida.
— A dlaczego ci śpieszno? — pytała dalej Amina.
— Dlatego, że mi pilno — odpowiedziała Zobeida.
Amina uśmiechnęła się podejrzliwie i rzekła:
— Zaczekaj tu chwilę w pokoju, zaraz ci sama garniec przyniosę.
Amina poszła sama do kuchni po garniec. Zdjęła garniec z półki i posmarowała spód smołą. Smarując zaś spód smołą, mówiła:
„Cokolwiek w tym garncu dziś ma być i będzie,
Niech zaraz od spodu na smole osiędzie”.
Po czym wróciła do pokoju i oddała garniec Zobeidzie.
Zobeida pochwyciła radośnie garniec i rzekła:
— Dziękuję ci, Amino, za pożyczenie garnca! Jak tylko zboże swoje odmierzę, natychmiast ci garniec odniosę.
— Odnieś mi dziś jeszcze, bo mi jest potrzebny — odparła Amina.
Zobeida wróciła do chałupy i poczęła garncem dukaty z worów wygarniać. Co wygarnęła z wora, to wysypała na podłogę. Wysypując zaś, liczyła: „jeden garniec — drugi garniec — trzeci garniec”. — I naliczyła Zobeida garnców ani mało, ani wiele, jeno tyle, ile właśnie było.
Worki już były puste, a cały stos dukatów leżał na ziemi. Zobeida, zmęczona swoją robotą, postawiła garniec na stosie dukatów. Wówczas jeden dukat przylgnął do smoły od spodu.
— Wróć do pałacu — rzekł Ali-Baba — i oddaj Aminie garniec, boś dziś jeszcze oddać przyrzekła, a ja tymczasem dwa doły w naszym ogrodzie wykopię i worki z dukatami w tych dołach pochowam.
Pobiegła Zobeida znowu do pałacu, oddała Aminie garniec i wróciła do chałupy. Ali-Baba tymczasem zdążył worki z dukatami w ogrodzie ukryć.
Amina, otrzymawszy garniec z powrotem, natychmiast spodem go do góry odwróciła i aż krzyknęła z podziwu! Na czarnej smole złocił się i połyskiwał okrągły wspaniały dukat. Właśnie w tej chwili Kassim wrócił do domu z nowym koniem, z nową fajką i z nową lunetą. Konia zostawił na podwórzu, a sam wszedł do pałacu, trzymając w jednej ręce fajkę, w drugiej — lunetę. Amina pokazała mu garniec z dukatem, przylepionym do smoły i zawołała:
— Twój brat Ali-Baba udaje tylko nędzarza, a w rzeczy samej jest daleko bogatszy od nas! Ty swoje dukaty tylko liczysz, a on swoje dukaty mierzy na garnce!
Słysząc to, Kassim zbladł ze zdumienia, poczerwieniał ze złości i pozieleniał z zazdrości. Zadrgał mu podbródek, zachwiały się pod nim nogi i zatrzęsły mu się ręce. Nowa fajka i nowa luneta wypadły mu z rąk na ziemię. Zgrzytnął zębami i zawołał:
— Jak śmie nędzarz Ali-Baba być bogatszym ode mnie? Pójdę natychmiast do niego i zmuszę go, aby się przyznał, skąd ma owe dukaty.
I Kassim pobiegł do białej chałupy swego brata.
Zdziwił się Ali-Baba, ujrzawszy Kassima, wchodzącego do chałupy. Zobeida wyszła przed chwilą do ogrodu, więc Kassim mógł sam na sam z Ali-Babą się rozmówić. Tupnął od razu nogą o ziemię i zawołał:
— Gdzieś ukrył swoje dukaty?
Ali-Baba odpowiedział:
— Nie mam żadnych dukatów.
— Wiem, że masz! — odparł Kassim. — Żona moja posmarowała spód garnca smołą i jeden dukat przylgnął do smoły. Masz tyle dukatów, że je na garnce mierzysz.
— Żona twoja jest mądra, a moja — głupia! — odpowiedział Ali-Baba. — Widać i ja jestem głupszy od ciebie, bom nie potrafił tajemnicy zachować. Trudna rada! Muszę ci wyznać, że mam dukaty i że mierzę je na garnce.
— To za mało! — wołał dalej Kassim. — Musisz jeszcze wyznać, skąd masz dukaty.
— Znikąd — odrzekł Ali-Baba.
— Jak to: znikąd? — spytał Kassim.
— Jeśli ci się nie podoba słowo: znikąd, to w takim razie powiem, że mam dukaty skądciś — rzekł Ali-Baba.
— Nie baw się w głupie słówka, lecz mów wyraźnie! — wrzasnął Kassim.
— Otóż mówię ci wyraźnie, że nie wyznam, skąd mam dukaty — odpowiedział Ali-Baba.
Wówczas Kassim, rozgniewany, krzyknął:
— Jeśli mi natychmiast nie wyznasz wszystkiego, to zaskarżę cię do sądu! Sąd dukaty odbierze, a ciebie, jako złodzieja, wtrąci do więzienia!
Przestraszyły te groźby Ali-Babę i wyznał wszystko przed Kassimem. Opowiedział mu nie tylko o czterdziestu zbójcach i o skarbach, ukrytych w Sezamie, ale nawet nauczył go zaklętego czterowiersza, pod którego wpływem skała czarodziejska otwierała na oścież swoją bramę. Kassim kilka razy z rzędu kazał Ali-Babie ów czterowiersz zaklęty powtarzać, ażeby go dobrze zapamiętać; po czym, nie pożegnawszy się nawet z Ali-Babą, wybiegł z chałupy i wrócił do swego pałacu.
Ali-Baba po wyjściu Kassima wychylił głowę przez okno do ogrodu i zawołał:
— Zobeido, Zobeido!
Zobeida na wołanie męża podeszła do okna i spytała:
— Czemu tak głośno wykrzykujesz moje imię?
Ali-Baba chwycił się oburącz za głowę i znowu zawołał:
— Kobieto! Nieszczęście ściągnęłaś na moją głowę, którą właśnie trzymam oburącz, żeby mi czasem z karku nie spadła! Kassim i Amina wykryli naszą tajemnicę dzięki twojej niecierpliwości i chęci zliczenia dukatów! — I Ali-Baba opowiedział Zobeidzie wszystko, co przed chwilą w chałupie pomiędzy nim a Kassimem zaszło.
— Co teraz będzie? — spytała zatrwożona Zobeida, gdy Ali-Baba skończył swe opowiadanie.
— Albo ja wiem? — rzekł Ali-Baba zrozpaczony. — W każdym razie stokroć lepiej byś zrobiła, ucząc się rachunku, którego nie umiesz, niż rachując złoto, które posiadasz. Kto zna dodawanie, ten przy liczeniu dukatów obejdzie się bez garnca, posmarowanego od spodu zdradliwą smołą.
Zobeida bardzo się zawstydziła i rzekła cichym głosem:
— Natychmiast wrócę do chaty i dziś jeszcze w nocy zacznę się uczyć dodawania. Umiem już liczyć do stu, więc mi nauka pójdzie łatwo.
I rzeczywiście Zobeida całą noc uczyła się dodawania, a nad ranem umiała już liczyć do dwustu.
Kassim przez noc całą nie spał. Wciąż rozmyślał o dniu jutrzejszym, bo postanowił z rana pójść do lasu po skarby zaklęte.
Skoro tylko świt rozjaśnił obłoki i pierwszy ptak, poruszywszy się w gnieździe nad oknem, zaćwierkał, Kassim wstał i wyszedł na podwórze. Sam wyprowadził ze stajni dziesięć mułów, na każdego muła dwa puste worki zarzucił i pośpieszył do lasu, pędząc muły przed sobą. Ponieważ Ali-Baba dokładnie mu drogę do Sezamu opisał, więc Kassim drogę znalazł i wkrótce, opętany żądzą złota, zbliżył się do skały. Nie czekając ani chwili, z okiem w skale zawistnie utkwionym zawołał szybko i niecierpliwie:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!”
Sezam otworzył się na oścież. Kassim worki z mułów pościągał i z dwudziestoma workami pod pachą wbiegł do wnętrza Sezamu, zostawiając swoje muły na polanie leśnej pod skałą.
Kassim wcale się nie przyglądał tańcowi i zabawom turkusów, topazów, rubinów i korali. Nie czarowało go tęczowe światło które napełniało jaskinię. Myślał tylko o tym, żeby jak najprędzej napchać swoje wory dukatami i wrócić do domu.
Obojętność Kassima na cuda i na czary bardzo się nie podobała pniom malachitowym. Jeden z tych pni, najgrubszy i najsilniejszy, tak się oburzył, że potoczył się gniewnie ku Kassimowi i z całych sił uderzył go w nogi. Kassim jęknął z bólu i upadł na ziemię. Ale wnet z ziemi powstał, podszedł do kufrów z dukatami, zanurzył w nich obydwie dłonie i chciwie począł dukaty garściami wygarniać, aby je do swoich worków przesypać. Wówczas dukaty przestały bawić się w orła i reszkę, rubiny i topazy zaniechały swego topazowo-rubinowego tańca, turkusy znieruchomiały i nie chciały już na kształt bożych krówek pełzać po drzewach koralowych, a pnie malachitowe, gniewnie mrucząc, pochowały się po kątach. Wszystkie czary i cuda Sezamu obraziły się na Kassima za to, że nie umie patrzyć na nie z zachwytem, tylko z chciwością. Wszystko posmutniało, pociemniało i przygasło. Jaskinia napełniła się zmierzchem. Kassim musiał niemal po ciemku wygarniać dukaty.
Gdy już po brzegi naładował dukatami worki, przypomniał sobie, że zostawił muły na polanie. Postanowił wprowadzić muły do wnętrza Sezamu, objuczyć je ciężkimi workami i wyruszyć natychmiast w drogę powrotną. W tym celu zbliżył się do wyjścia jaskini i znów zawołał:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się…”
W tym miejscu Kassim nagle zamilkł i zbladł, bo nie mógł sobie przypomnieć ostatniego słowa, a było to właśnie najważniejsze słowo zaklętego czterowiersza. Uderzył się dłonią w czoło raz i drugi i trzeci i wreszcie zawołał z radością:
— Już wiem! Ta skała nazywa się Rezam!
I, uszczęśliwiony, znowu wygłosił zaklęty czterowiersz:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Rezamie!”
Ale Sezam, nazwany mylnie Rezamem, nie otworzył przed Kassimem swej bramy czarodziejskiej.
Kassim znów się w czoło dłonią uderzył i rzekł:
— Teraz już przypominam sobie doskonale, że ta skała nazywa się Bezam!
Ale Sezam, po raz wtóry mylnie nazwany Bezamem, pozostał zamknięty przed zlęknionym Kassimem.
I raz po raz Kassim w czoło się dłonią uderzał i przezywał Sezam Kezamem, Nezamem, Lezamem, lecz nie nazwał go ani razu Sezamem. Z rozpaczą patrzył na swoje wory, pełne złota, i na niewzruszoną ścianę zamkniętej skały. Pnie malachitowe śmiały się po kątach jaskini, a dukaty same wyskakiwały z worków i z powrotem wpadały do swoich kufrów. Wreszcie pamięć Kassima tak się zmąciła, że w końcu zapomniał wszystkich słów zaklętego czterowiersza. Stał blady i drżący z przerażenia.
Tymczasem zbójcy wrócili ze swojej wędrówki po rozmaitych krajach. Wjeżdżając na polanę, spostrzegli dziesięć mułów obok skały. Muły, spłoszone tętentem koni, pouciekały do lasu. Zbójcy pozsiadali z rumaków, a kapitan rzekł do nich:
— Panowie zbójcy! Nie wiem, do kogo należą te muły, ale domyślam się, że ich właściciel znajduje się w pobliżu Sezamu. Może się ukrył w jakimś krzaku, żeby nas podpatrzeć i podsłuchać. Zanim więc wejdziemy do naszej jaskini, musimy wszystkie krzaki dokładnie obszukać.
Zbójcy natychmiast obszukali wszystkie krzaki, ale nie znaleźli nikogo.
— Panie kapitanie — rzekli chórem — w krzakach nie ma nikogo.
Kapitan zasmucił się i rzekł:
— Mam złe przeczucia i czuję, że mi się wąsy zaczynają od gniewu poruszać. Musimy jednak zagrabione w nowej podróży skarby ukryć w naszej jaskini.
To powiedziawszy, kapitan podszedł do skały i zawołał:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!”
Natychmiast na skale zjawił się niewyraźny rysunek bramy. Rysunek stawał się coraz wyraźniejszy, aż wreszcie zamienił się w prawdziwą bramę. Zawiasy zgrzytnęły i brama roztwarła się na oścież.
Kapitan zajrzał do wnętrza jaskini i poczerwieniał z gniewu. W bramie stał blady i drżący Kassim. Stał i przypomniawszy nagle słowa czterowiersza, wygłoszonego przed chwilą przez kapitana, uderzył się dłonią w czoło i powtarzał po niewczasie:
— Otwórz się, Sezamie, Sezamie, Sezamie!
Ujrzawszy przed sobą strasznego kapitana, Kassim wyskoczył z Sezamu i rzucił się w tłum zbójców. Myślał, że mu się uda prześlizgnąć pomiędzy czterdziestoma zbójcami i uciec do domu. Ale kapitan uderzył go mieczem w głowę i Kassim padł martwy na ziemię.
Zbójcy, gniewnie poruszając wąsami, weszli po kolei do wnętrza jaskini. Za ostatnim zbójcą wsunął się do jaskini sam kapitan i brama Sezamu natychmiast się za nimi zamknęła.
Wówczas kapitan postawił nogę na zwłokach Kassima i rzekł do swoich podwładnych:
— Panowie zbójcy! Nie wiem, jakim sposobem człowiek, którego stopa moja w tej chwili depcze, przedostał się do wnętrza naszej jaskini. Zapewne, ukryty w krzakach obok skały, podsłuchał słów zaklętego czterowiersza. Możemy przypuszczać, że komukolwiek ze swoich przyjaciół lub krewnych powierzył tajemnicę Sezamu wraz z zaklętym czterowierszem. Dlatego też postanowiłem zwłoki tego człowieka pokrajać na cztery części i złożyć u samego wejścia do jaskini. Ktokolwiek odważy się w naszej nieobecności do wnętrza jaskini przedostać, ten zaraz na wstępie zobaczy, jaka kara spada na nieoględnych śmiałków. Może go przerazi widok zwłok, na cztery części pociętych i zamiast okradać nasze skarby, cofnie się i co prędzej wróci do domu.
Kapitan groźnie spojrzał na worki Kassima, leżące na ziemi. Ponieważ nie wszystkie dukaty zdążyły z worków powyskakiwać, więc worki do połowy pełne były dukatów. Zbójcy przesypali resztę dukatów do kufrów, a kapitan tymczasem rozciął mieczem zwłoki Kassima na cztery części i złożył je u wyjścia, po dwie części z każdej strony.
Kapitanowi śpieszno było wyruszyć w drogę na nowe grabieże, więc donośnym głosem wypowiedział zaklęty czterowiersz. Sezam otworzył swą bramę, zbójcy wyszli na polanę, i brama się natychmiast zamknęła.
Po chwili zbójcy już siedzieli na swych rumakach, a kapitan na czele groźnie poruszał wąsem i dał znak do odjazdu. Konie ruszyły z kopyta i cała armia zbójców znikła w gęstwinie leśnej.
Długo czekała Amina na powrót swego męża. Czekała daremnie. Kassim nie wracał. Aminę ogarnął niepokój i złe przeczucie. Już wieczór zapadał, już pierwsza gwiazda zapłonęła w ciemnych niebiosach, a Kassim do domu nie wracał. Amina posłała swoją służącą, mądrą i piękną Morganę, do Ali-Baby z prośbą, ażeby Ali-Baba natychmiast przyszedł do pałacu.
Ali-Baba przyszedł i Amina doń rzekła:
— Dzisiaj z rana Kassim poszedł do lasu po skarby zaklęte. Dotąd nie wrócił do domu. Boję się, że mu się coś złego przytrafiło. Jestem bezradna i nie wiem, co robić. Może ty mi dasz dobrą radę.
Ali-Baba odpowiedział:
— Zaczekajmy do rana. Jeżeli jutro z rana Kassim do domu nie wróci, pójdę sam do lasu na zwiady.
Nazajutrz z rana Kassim, ma się rozumieć, nie wrócił. Wówczas Ali-Baba z dwoma mułami pośpieszył do lasu. Szedł ani długo, ani krótko, jeno tyle, ile mu właśnie iść wypadło. Z niepokojem w sercu zbliżył się do skały i czterowiersz zaklęty w głos wypowiedział. Brama Sezamu roztwarła się na oścież i Ali-Baba wraz z mułami wszedł do wnętrza. Jakże się przeraził, gdy tuż u wejścia w tęczowym świetle jaskini ujrzał zwłoki swego brata, rozcięte mieczem na czworo! Ali-Baba załamał ręce i długo stał nad zwłokami brata, smutny i nieruchomy. Trzeba jednak było śpieszyć się z powrotem do niespokojnej Aminy. Ali-Baba wszystkie cztery części zwłok nieszczęśliwego Kassima ukrył w czterech workach, objuczył workami swe muły i wyszedł z Sezamu. Po drodze narwał gałęzi i gałęźmi worki zasłonił. Wkrótce przybył do pałacu Kassima. Morgana otworzyła mu drzwi i rzekła:
— Czy bez Kassima wracasz?
— Bez Kassima — odpowiedział Ali-Baba.
— A co masz w oczach? — spytała Morgana, przyglądając się zapłakanym oczom Ali-Baby.
— Łzy — rzekł Ali-Baba.
— A co masz w ustach? — spytała znowu Morgana.
— Złe wieści — odparł Ali-Baba.
— A co masz w workach? — spytała wreszcie Morgana.
— Zwłoki mego brata — szepnął Ali-Baba.
Morgana smutnie spojrzała na worki i rzekła:
— Muszę swoją panią zawiadomić o śmierci jej męża.
Ali-Baba na to powiedział:
— Uprzedź Aminę, żeby nie płakała głośno po stracie męża, bo mogą posądzić albo ją, albo mnie o zamordowanie Kassima. Nikt bowiem nie domyśla się, z jakiego powodu Kassim tak nagle i niespodzianie utracił życie. A chociaż według naszych perskich zwyczajów żona, której mąż umarł, powinna bardzo głośno płakać, zawodzić i krzyczeć, wszakże prawdziwy smutek nie wymaga głośnych skarg, zawodzeń i krzyków. Niech więc płacze po cichu, tak, jak ja płakałem.
Morgana poszła do Aminy i powtórzyła jej słowa Ali-Baby, a potem wróciła do drzwi i rzekła:
— Już uprzedziłam o wszystkim moją panią. Możesz więc wejść do pałacu ze zwłokami Kassima.
Ali-Baba wziął na plecy dwa worki, a dwa drugie wzięła Morgana i oboje w milczeniu weszli do pałacu. W pałacu był jeden pokój zupełnie ciemny, bez okien. Morgana w tym ciemnym pokoju złożyła zwłoki Kassima i rzekła:
— Słońce należy się żywym, a ciemność umarłym. Niech pan mój spoczywa w ciemności dopóty, dopóki nie pochowamy go na cmentarzu. Tam będą mu śpiewały ptaki i szumiały drzewa, bo i umarli lubią szum drzew i śpiew ptaków.
Amina weszła do ciemnego pokoju i, pochyliwszy się nad zwłokami męża, płakała po cichu, aby jej nikt, prócz Boga, nie słyszał.
Ponieważ Morgana była mądra, więc postanowiła uchronić Aminę i Ali-Babę od podejrzeń ludzkich i wytłumaczyć ludziom nagłą i niespodziewaną śmierć Kassima. W tym celu pobiegła zaraz do apteki i rzekła do aptekarza:
— Panie aptekarzu, przychodzę po pigułki, które się daje ludziom beznadziejnie chorym.
— A któż to jest beznadziejnie chory? — spytał aptekarz.
— Mój pan, Kassim — odparła Morgana.
Aptekarz dał jej pigułki i, kiwając głową, rzekł:
— Niech pan twój zażyje tych pigułek, ale wątpię, aby mu pomogły. Kto jest beznadziejnie chory, temu żadne pigułki nie pomogą.
Morgana wzięła pigułki i wyszła z apteki. W kilka godzin potem znów do apteki wróciła.
— Panie aptekarzu — rzekła, płacząc — przychodzę po proszki, które się daje konającym.
— A któż to jest konający? — spytał aptekarz.
— Mój pan, Kassim — rzekła Morgana.
Aptekarz dał jej proszki i, kiwając głową, powiedział:
— Niech twój pan zażyje tych proszków, ale wątpię, aby mu pomogły. Kto jest konający, temu żadne proszki nie pomogą.
Morgana wzięła proszki i wyszła z apteki.
Tymczasem po całym mieście zaczęły krążyć pogłoski, że Kassim jest beznadziejnie chory. Potem rozeszły się nowe wieści, że Kassim jest konający. Wszyscy wyczekiwali śmierci Kassima. Toteż nikt się nie zdziwił, gdy wieczorem Amina i Morgana zjawiły się na krużganku pałacowym, głośnym płaczem obwieszczając według obyczajów perskich śmierć Kassima.
W ten sposób dzięki Morganie nikt nie podejrzewał ani Aminy, ani Ali-Baby o morderstwo Kassima. Wszakże zwłoki Kassima były pocięte na czworo. Trzeba więc było tak urządzić, aby podczas pogrzebu nikt tego nie zauważył.
Morgana poszła do Baby-Mustafy, który był łataczem starych butów i miał swój sklepik na samym końcu miasta.
Baba-Mustafa siedział w swym sklepiku z dratwą w ręku i łatał buty. Łatając zaś buty, śpiewał:
„Dratwa moja buty łata,
A ja wciąż o skarbach marzę!
Kto mi w rękę da dukata,
Temu zrobię, co rozkaże!”
Morgana, słysząc tę piosenkę, podbiegła z tyłu do Baby-Mustafy i zawołała:
— Babo-Mustafo! Nie oglądaj się za siebie, jeno wyciągnij ku mnie rękę.
Baba-Mustafa, nie oglądając się, wyciągnął rękę i rzekł:
— Oto moja ręka!
— A oto mój dukat — odrzekła Morgana, wsuwając mu do ręki dukata.
— Pewno chcesz ode mnie jakiejś tajemniczej i osobliwej przysługi? — spytał Baba-Mustafa.
— Chcę — odpowiedziała Morgana.
— Czy nie wolno mi się odwrócić i spojrzeć na ciebie?— spytał znowu Baba-Mustafa.
— Nie, nie wolno! — zawołała Morgana. — Nie powinieneś wiedzieć, kto jestem!
Baba-Mustafa, nie odwracając się, zaśpiewał:
„Dratwa szyje, piosnka dzwoni,
Świecą gwiazdy, pachną kwiaty!
Dobry jeden dukat w dłoni,
Ale lepsze — dwa dukaty!”
I Baba-Mustafa znów wyciągnął rękę.
Morgana włożyła mu do ręki drugiego dukata i rzekła:
— Przyrzecz mi, że zachowasz w tajemnicy to wszystko, o co cię poproszę.
— Przyrzekam — rzekł Baba-Mustafa i zaśpiewał znowu:
„W starym bucie nowe łaty,
Łata buta nie zeszpeci!
Kto już dostał dwa dukaty,
Temu śni się dukat — trzeci!”
— Masz trzeciego dukata — rzekła Morgana, podając dukata Babie-Mustafie.
— Teraz jestem na twoje rozkazy — zawołał Baba-Mustafa.
— Otóż — rzekła Morgana — wstań i idź prosto przed siebie za miasto. Ja zaś pójdę za tobą tak, abyś mnie nie widział. Gdy dojdziesz do pierwszego drzewa za miastem, zatrzymaj się, a ja ci wówczas oczy chustką przewiążę i zaprowadzę do jednego domu. Gdy zaś wejdziemy do wnętrza owego domu, powiem ci, co dalej czynić należy. Nie zapomnij zabrać z sobą dratwy i nici.
Baba-Mustafa wziął dratwę i nici i poszedł prosto przed siebie. Morgana kroczyła w ślad za nim. Baba-Mustafa zatrzymał się w cieniu pierwszego drzewa za miastem. Morgana podeszła do niego z tyłu, zawiązała chustką oczy, wzięła go za rękę i zaprowadziła do pałacu Kassima, do ciemnego pokoju, w którym znajdowały się zwłoki jej pana. Tam Morgana zdjęła chustkę z oczu Baby-Mustafy. Pokój był tak ciemny, że Baba-Mustafa nie widział Morgany i spytał się:
— Co mam teraz czynić?
Morgana zawczasu złożyła w całość wszystkie cztery części zamordowanego Kassima, więc podeszła z Babą-Mustafą do zwłok i powiedziała:
— Zszyj te cztery części w jedną całość.
Baba-Mustafa spełnił jej żądanie. Wtedy Morgana znów mu oczy chustką przewiązała, wyszła z nim z pałacu, odprowadziła go do pierwszego drzewa za miastem i rzekła:
— Stój tu pod drzewem i czekaj, aż odejdę tak daleko, abyś mnie nie mógł zobaczyć. Wówczas ci krzyknę: hop, hop! — na znak, że możesz chustkę zdjąć z oczu.
— Ile razy krzykniesz mi: hop, hop? — spytał Baba-Mustafa.
— Dwa razy — odrzekła Morgana.
— Za każde „hop!” — musisz mi zapłacić dukata — zauważył Baba-Mustafa, który był bardzo chciwy na pieniądze.
Morgana dała mu jeszcze dwa dukaty i pobiegła w stronę pałacu. Gdy była już daleko, zawołała:
— Hop, hop!
Baba-Mustafa zdjął chustkę z oczu, ale już nie zobaczył Morgany. Wrócił natychmiast do swego sklepiku, podzwaniając dukatami.
Nazajutrz z rana odbył się pogrzeb Kassima. Po pogrzebie Amina prosiła Ali-Babę i Zobeidę, aby zamieszkali z nią razem w pałacu, gdyż nie chciała żyć samotnie. W końcu po dniach kilku Amina tak pokochała Ali-Babę i Zobeidę, że podarowała im swój pałac. Ali-Baba stał się bogaczem, bo posiadał pałac i dukaty, które zdobył w czasie pierwszego pobytu w Sezamie.
Pewnego dnia zbójcy wrócili do Sezamu i zatrwożyli się bardzo, nie znalazłszy w swej jaskini zwłok Kassima.
— Panowie zbójcy! — rzekł kapitan, zalany tajemniczym i tęczowym światłem jaskini. — Nieobecność w naszej kryjówce zwłok zabitego przeze mnie człowieka świadczy o tym, że albo jego przyjaciel, albo krewny zna zaklęty czterowiersz. Dzięki znajomości tego czterowiersza wszedł do Sezamu i zabrał te zwłoki, aby je pochować na cmentarzu. Innym sposobem nie mógłby się do Sezamu przedostać. Musimy więc zabić tego człowieka, aby nikt nie posiadał naszej tajemnicy! Dopóty, dopóki on żyje, nie możemy być pewni ani naszych skarbów, ani naszego życia. Jeden z was, panowie zbójcy, powinien odważyć się na udanie się do miasta, ażeby tam odszukać naszego wroga i zawiadomić nas o miejscu jego pobytu. Wówczas wkroczymy do miasta całą zgrają i wroga naszego zabijemy.
Słowa kapitana sprawiły wielkie wrażenie na zbójcach. Sumienie ich było obarczone taką niezliczoną ilością zbrodni i kradzieży, że żaden z nich nie śmiałby wejść do miasta, gdzie zewsząd czyhało niebezpieczeństwo. W mieście mogli wykryć obecność zbójcy, oddać go pod sąd i ukarać.
Dlatego też zbójcy zamyślili się głęboko i milczeli, poruszając z lekka wąsami i gładząc ręką olbrzymie brody. Nareszcie jeden z nich, młody Alof, wystąpił naprzód, wsparł się łokciem o pień malachitowy i zawołał:
— Bracia zbójcy! Jestem młody i silny. Nie znam strachu ani lęku. Kocham was i kocham Sezam, w którym się wychowałem od dziecka. Sezam jest moją ojczyzną, a wy jesteście moimi braćmi. Chętnie poświęcę swe życie dla was i dla Sezamu. Pójdę do miasta i mam nadzieję, że znajdę naszego wroga. Jeśli nie znajdę — niech sam kapitan głowę mi mieczem odrąbie!
— Jeśli nie znajdziesz — niech sam kapitan głowę ci mieczem odrąbie! — powtórzyli zbójcy chórem.
Kapitan położył dłoń na ramieniu Alofa i rzekł:
— Idź do miasta, Alofie, i wróć do nas z dobrą nowiną. Pamiętaj, że śmierć cię czeka z mej ręki w razie, jeżeli ci się wyprawa nie uda. Właśnie już wieczór zapada, więc łatwiej ci będzie i bezpieczniej wejść do miasta wieczorem, niż przy dziennym świetle.
Alof skłonił się kapitanowi i wyruszył do miasta.
Pierwszym sklepikiem, który Alof, podchodząc do miasta, zobaczył, był sklepik Baby-Mustafy. Baba-Mustafa, jak zazwyczaj, siedział z dratwą w ręku i łatał buty.
Alof podszedł do niego i rzekł:
— Co robisz, dobry człowieku?
Baba-Mustafa zaśpiewał w odpowiedzi:
„Łatam obuwie,
Sam z sobą mówię,
Sam z sobą gadam
I piosnki składam”.
Alof pochylił się nad nim i rzekł z udanym współczuciem:
— Już wieczór zapada, a ty wciąż jeszcze ślęczysz nad robotą? Możesz sobie oczy nadwyrężyć. Dziwię się, że pomimo starości, potrafisz po ciemku buty łatać.
Baba-Mustafa uśmiechnął się chełpliwie i odpowiedział:
— Nie oddałbym swoich oczu za twoje, chociaż jesteś młodszy. Niedawno w zupełnie ciemnym pokoju zszywałem zwłoki jakiegoś nieszczęśliwca, porąbanego na czworo. Zszyłem tak zręcznie i tak dokładnie, że nikt by nawet szwów nie rozpoznał. Mam oczy sowie, widzę po ciemku!
Posłyszawszy te słowa, zbójca drgnął z radości, ale pohamował swoje wzruszenie i powiedział:
— To bardzo rzadki wypadek, ażeby czyjekolwiek zwłoki były porąbane na czworo. Jakże się nazywał ów nieszczęśliwiec?
— Albo ja wiem? — odparł Baba-Mustafa.
— Przypomnij sobie! — szepnął zbójca i położył przed Babą-Mustafą dukata.
Baba-Mustafa dukata schował do kieszeni i rzekł:
— Kto nie widział nic zgoła, ten przypomnieć nie zdoła! Historia to zaklęta, pamięć jej nie pamięta, wspomnienie nie wspomina! Przyszła do mnie dziewczyna, stanęła za plecami, płaciła — dukatami! Uszy moje ją słyszały, ale oczy nie widziały… Gdy noc błysła na niebie, kazała iść przed siebie. Tuż za miastem, na lewo, gdzie pierwsze stoi drzewo, przewiązała oczy chustą i wiodła mnie w przestrzeń pustą, aż zawiodła po kryjomu do nieznajomego domu. W tym zaś domu — mrok głęboki i pocięte w czworo zwłoki. Wziąłem dratwę, wziąłem nić i zacząłem trupa szyć. Szyłem chwacko, z całych sił — ale nie wiem, kto to był?
Alof znów dał dukata Babie-Mustafie i powiedział:
— Jeśli mi nie odmówisz swojej pomocy, nie pożałuję ci dukatów. Tak mnie twoje opowiadanie zaciekawiło, że chciałbym koniecznie ów dom tajemniczy odnaleźć.
Baba-Mustafa odpowiedział mu na to:
— Chętnie bym ci w tym dopomógł, bo widzę, że jesteś chojny i dukatów nie żałujesz, ale nie wiem, jak to uczynić. Nie znam ani dziewczyny, która do mnie przyszła, ani drogi, po której mnie prowadziła, ani domu, do którego mnie wwiodła, ani trupa, którego zszywałem. Wiem tylko, że dziewczyna była przebiegła, droga — krótka, dom — ciemny, a trup — porąbany na czworo.
Zamyślił się Alof i po chwili rzekł:
— Masz słuszność, że dziewczyna była przebiegła. To też powinniśmy być przebieglejsi od niej. Pójdź ze mną za miasto aż do owego drzewa, gdzie przebiegła dziewczyna przewiązała ci oczy chustą. Pod tym samym drzewem przewiążę ci oczy chustą, a może ci się uda w ten sposób po omacku i na oślep dojść do tego samego domu.
Alof znów dał dukata Babie-Mustafie i obydwaj natychmiast wyruszyli w drogę. Doszli wkrótce do pierwszego drzewa za miastem. Alof przewiązał Babie-Mustafie oczy chustą i rzekł:
— Staraj się teraz przypomnieć sobie kierunek, w którym szedłeś razem z dziewczyną.
— Dobrze — odpowiedział Baba-Mustafa. — Ja będę się starał iść w tym samym kierunku, ty zaś, ile razy w drodze przystanę, aby kierunek przypomnieć, kładź mi do ręki dukata dla tym lepszego przypomnienia.
Alof się na to zgodził i Baba-Mustafa z zawiązanymi oczyma zaczął kroczyć po drodze, zgadując coraz wyraźniej kierunek do pałacu Kassima, w którym teraz mieszkał Ali-Baba. Można było pomyśleć, że się bawią w ciuciubabkę. Baba-Mustafa co chwila niemal zatrzymywał się i mówił:
— Znów zapomniałem kierunku! Daj mi prędzej dukata, bo w przeciwnym razie nie przypomnę sobie dalszej drogi.
Otrzymawszy dukata, Baba-Mustafa szedł dalej i w końcu zatrzymał się przed samym pałacem Ali-Baby.
— Zdaje mi się, żeśmy doszli do owego domu — rzekł Baba-Mustafa.
Alof zdjął mu chustkę z oczu i powiedział:
— Wracaj teraz do swego sklepiku i nikomu nic nie mów o tym, co zaszło.
Baba-Mustafa, brzęcząc dukatami, udał się z powrotem do swego sklepiku, a Alof wyjął z kieszeni kredę i kredą naznaczył próg domu, żeby go potem poznać. Zadowolony z udanej wyprawy, wyszedł z miasta i skierował kroki wprost do lasu, ażeby o wszystkim zawiadomić kapitana i swoich towarzyszy.
Gdy Alof się oddalił, Morgana, wracając z miasta do pałacu, spostrzegła na progu biały znak, którego dawniej nie było. Morganę ten znak bardzo zastanowił, a nawet zaniepokoił.
— Kto zrobił ten znak i w jakim celu? — pomyślała mądra Morgana. — Czy dla psoty, czy dla jakich innych zamiarów? Jeśli nie dla psoty, to tylko dlatego, aby dom, naznaczony kredą, od innych domów odróżnić. A w takim razie zrobił to jakiś człowiek obcy, który nie zna miasta ani domów, znajdujących się w naszym mieście. Jeśli zaś dom kredą naznaczył, to z pewnością ma jakieś złe zamiary względem tego domu. Trzeba więc uczynić tak, aby ów obcy człowiek nie mógł domu po znaku kredowym rozpoznać.
I Morgana przykucnęła pod progiem, aby znak kredowy zetrzeć; lecz nagle wstała i rzekła sama do siebie:
— Byle głupiec wpadłby na taką samą myśl, na jaką ja wpadłam przed chwilą. Nic łatwiejszego, jak znak kredowy zetrzeć. Wolę obmyśleć trudniejszy sposób pogmatwania zamiarów owego nieznanego mi człowieka. Oto naznaczę kredą progi kilku innych sąsiednich domów. Wówczas nikt nie potrafi naszego domu od sąsiednich po znaku kredowym odróżnić.
Morgana kupiła natychmiast w sklepie kawałek kredy i wyrysowała na progach domów sąsiednich takie same znaki kredowe.
O północy zbójcy zbliżyli się do miasta z Alofem na czele. Alof miał im wskazać dom Ali-Baby, oni zaś zamierzali wszystkich mieszkańców tego domu wymordować, a dom spalić. Domyślili się bowiem, że w tym właśnie domu mieszka ich wróg, który zna zaklęty czterowiersz i który wyniósł z jaskini Sezamu zwłoki Kassima. Kapitan kazał zbójcom czekać pod miastem, a sam z Alofem poszedł wprost do owej dzielnicy, gdzie znajdował się dom kredą naznaczony.
Alof szedł przodem, a kapitan za nim. Kapitan rzekł po cichu:
— Jak to dobrze, żeś dom kredą naznaczył! Po znaku kredowym łatwo dom poznać. Szczęśliwa myśl przyszła ci do głowy.
Alof, zadowolony z pochwały kapitana, uśmiechnął się i powiedział:
— Nie jestem zarozumiały, ale każdy mi przyzna, żem postąpił mądrze. Łataczowi butów przewiązałem oczy chustą i kazałem mu całą drogę po omacku i na oślep odnaleźć, dom zaś naszego wroga naznaczyłem kredą, tak że nie możemy teraz pomylić się ani też nie mamy potrzeby długo szukać tego domu.
Byli już właśnie w tej dzielnicy, gdzie stał pałac Ali-Baby. Alof podszedł do jednego z domów, zobaczył znak kredowy na progu i szepnął do kapitana:
— Spójrz, kapitanie — oto jest znak kredowy. Tu w tym domu mieszka nasz wróg!
Kapitan spojrzał na znak kredowy i z wdzięcznością uścisnął dłoń Alofa.
— Wróćmy teraz do naszych towarzyszy — rzekł kapitan — i razem z nimi napadniemy na ten dom.
Poszli więc z powrotem, lecz, przechodząc koło następnego domu, kapitan zatrzymał się nagle i zawołał:
— Cóż to znaczy, Alofie? Na progu tego domu widzę taki sam znak kredowy!
Alof spojrzał na znak kredowy i sam zbladł, jak kreda.
— Nie rozumiem, skąd się wziął ten drugi znak — szepnął, spuszczając oczy. — Przysięgam ci, kapitanie, żem naznaczył jeden tylko dom!
Kapitan nic nie odpowiedział i poszedł dalej, ale po chwili znów się zatrzymał koło innego domu i znów zawołał:
— Alofie, widzę trzeci znak na progu innego domu!
Alof pochylił głowę i milczał. Wiedział, że go czeka śmierć z ręki kapitana. Kapitan tymczasem spostrzegł inne znaki kredowe na innych domach i rzekł:
— Któryż z tych domów jest domem naszego wroga? Przecież nie możemy tych wszystkich domów spalić i wszystkich mieszkańców wymordować!
— Kapitanie — szepnął Alof — myślałem, że jestem mądry i przebiegły, ale widocznie jest ktoś mądrzejszy i przebieglejszy ode mnie! Nie wiem, kto naznaczył inne domy kredą, to jedno wiem tylko, żem obietnicy swojej nie spełnił i wroga naszego nie odnalazłem. Chętnie więc głowę swoją pod miecz oddam, gdyż na karę śmierci zasłużyłem.
Nic kapitan na to nie odpowiedział, jeno kroku przyśpieszył, aby jak najprędzej wraz ze zbójcami do Sezamu wrócić.
Zbójcy pod miastem czekali na dalsze rozkazy kapitana i marzyli o tym, że się zemszczą na swoim wrogu. Lecz kapitan zbliżył się do nich ponury, z wielkim marsem na czole. Alof w milczeniu szedł za kapitanem.
— Panowie zbójcy! — rzekł kapitan, groźnie poruszając wąsami. — Wyprawa nasza nie udała się i musimy co prędzej wracać do lasu, ażeby śmiercią ukarać Alofa.
Wszyscy, milcząc, wyruszyli w drogę powrotną do lasu. Późną nocą stanęli przed Sezamem. Kapitan zawołał:
„Jest tu brama w skale,
I są czary w bramie!
Ku swej własnej chwale
Otwórz się, Sezamie!”
Sezam się otworzył i kapitan ręką dał znak Alofowi, ażeby wszedł pierwszy do jaskini. Alof dumnie podniósł głowę, mężnie spojrzał na kapitana i wszedł pierwszy. Za nim weszli inni zbójcy — smutni i zamyśleni. Za zbójcami wszedł kapitan i brama Sezamu natychmiast zamknęła się za nimi. We wnętrzu Sezamu, jak zawsze, panowało światło tęczowe. Zbójcy ustawili się szeregiem po obu stronach jaskini. Kapitan rozkazał Alofowi stanąć po środku. Alof stanął dumnie i śmiało. Widać było, że nie lęka się ani śmierci, ani miecza. Kapitan właśnie obnażył miecz i zawołał:
— Przyrzekliśmy sobie nawzajem, że ten, komu wyprawa na wroga się nie uda, zginie od miecza! Czy pamiętasz, Alofie, to przyrzeczenie?
— Pamiętam — odrzekł Alof spokojnie — i chcę zginąć od miecza!
Wówczas zbójcy zaczęli chórem szeptać do kapitana:
— Zlituj się nad Alofem! Przebacz Alofowi.
Alof dumnie się wyprostował i zawołał:
— Nie znoszę litości! Nie przyjmuję przebaczenia! Przyrzekliśmy sobie nawzajem ukarać śmiercią tego, kto wroga odnaleźć nie potrafi. Nie tylko ja kapitanowi, lecz i kapitan mnie dał to samo przyrzeczenie! Ja obiecałem umrzeć własnowolnie, on zaś obiecał zabić mnie własnoręcznie. Słowa raz danego łamać nie wolno! Niechże więc kapitan spełni swoje przyrzeczenie!
Słysząc to, zaklęte brylanty wyskoczyły ze swoich szkatuł i potoczyły się do stóp Alofa, ażeby w ten sposób uczcić jego dumę i odwagę. Topazy i rubiny wpełzły mu na piersi, na ramiona i na ręce i ułożyły się na ramionach i na piersiach w cudowne wzory, a na palcach w drogocenne sygnety, bo chciały go na śmierć przystroić i przyozdobić po królewsku. Pnie malachitowe podbiegły ku niemu, żeby się z bliska przyjrzeć jego odwadze i dumie.
Wówczas kapitan podniósł miecz do góry i rzekł:
— Złóż głowę na pniu malachitowym!
— Żegnaj, kapitanie! Żegnajcie, bracia zbójcy! I ty żegnaj, zaklęty, cudowny, tajemniczy Sezamie!
Tak zawołał Alof i złożył głowę na pniu malachitowym. Miecz błysnął i świsnął w powietrzu — i głowa Alofa stoczyła się z pnia malachitowego na czarodziejską ziemię Sezamu. W tej chwili turkusy, które wdrapały się na sam wierzchołek drzewa koralowego, ażeby stamtąd oglądać śmierć śmiałego Alofa, z brzękiem pospadały na ziemię, niby łzy…
Zbójcy stali w milczeniu. Nikt się nie poruszył, nikt słowa nie śmiał powiedzieć. Kapitan zmarszczył brwi i długo patrzył na własny miecz, krwią ociekający.
Upłynęło czasu ani mało, ani wiele, jeno tyle właśnie, ile upłynęło. Kapitan pierwszy poruszył się i przemówił:
— Panowie zbójcy! Wróg nasz dotąd żyje i każdej chwili może się przedostać do naszej zaklętej jaskini! Jest on przebiegły i trudno dać sobie z nim rady. Z jego to przyczyny Alof zginął od miecza w waszych oczach. Tak zginie każdy, kto nie potrafi spełnić wziętego na siebie obowiązku. Któż z was, panowie zbójcy, odważy się teraz pójść na poszukiwanie wroga?
Wszyscy milczeli, patrząc na ściętą głowę Alofa. Wreszcie wystąpił naprzód jeden ze zbójców, któremu było na imię Achmed, i rzekł:
— Wiem, jaka mnie czeka kara w razie, jeśli mi się wyprawa nie uda. Mimo to chcę iść do miasta, aby wroga wytropić. Kochałem Alofa i pragnę zemścić się na owym człowieku, który był powodem śmierci Alofa.
— Idź więc natychmiast do miasta — rzekł kapitan — i pamiętaj, że miecz mój głowę ci zetnie, jeżeli nie uda ci się twoja wyprawa.
Achmed pokłonił się kapitanowi i wyszedł z Sezamu — wprost do miasta.
Pierwszym sklepikiem, który Achmed, zbliżając się do miasta, zobaczył, był sklepik Baby-Mustafy. Achmed natychmiast podszedł do Baby-Mustafy, dał mu dziesięć dukatów i kazał się prowadzić do owego domu, gdzie Baba-Mustafa zszywał zwłoki człowieka, porąbanego na czworo.
Poszli razem za miasto, do pierwszego drzewa. Achmed przewiązał chustą oczy Babie-Mustafie i Baba-Mustafa znów trafił z przewiązanymi oczyma do domu Ali-Baby.
Achmed naznaczył drzwi domu czerwonym ołówkiem, ale zrobił znak bardzo mały, żeby trudno było go dostrzec. Zadowolony ze swego pomysłu, udał się w drogę powrotną do Sezamu.
Właśnie w tym czasie Morgana, wracając z miasta do pałacu, stanęła przy drzwiach i pomyślała:
— Na pewno ów człowiek, który próg pałacu kredą naznaczył, zobaczył już takie same znaki na innych domach i, żeby uniknąć pomyłki, zrobił teraz inny znak w innym miejscu naszego domu. Domyślam się nawet, że zrobił znak innego koloru i taki mały, żeby go trudno było spostrzec.
Morgana zaczęła uważnie przyglądać się drzwiom pałacu. Po chwili rzeczywiście znalazła na drzwiach mały czerwony znak. Kupiła natychmiast w sklepie czerwony ołówek i zrobiła na drzwiach sąsiednich domów takie same małe czerwone znaki.
Nazajutrz w nocy zbójcy znów przywędrowali do miasta. Wszyscy zatrzymali się pod miastem, kapitan zaś wraz z Achmedem poszli do miasta, aby dom, czerwonym ołówkiem naznaczony, odnaleźć. Achmed szeptem mówił do kapitana:
— Nie jestem zarozumiały, ale każdy mi chyba przyzna, żem postąpił mądrze i przebiegle. Każdy z łatwością mógł zgadnąć, że Alof swój znak zrobił kredą, bo kreda się osypuje i nie przylega mocno do drzewa lub do kamienia. Ale chyba nikt nie zgadnie, że ja swój znak czerwony zrobiłem ołówkiem, a nie farbą. To też, gdyby nasz wróg zupełnie podobne znaki farbą na drzwiach innych domów zrobił, zawsze potrafię odróżnić ołówek od farby i w ten sposób poznam naszego wroga.
Kapitan nic mu na to nie odpowiedział, i szli dalej w milczeniu. Wreszcie Achmed zatrzymał się koło jednego domu i szepnął:
— Oto jest dom naszego wroga! Widzę bowiem wyraźnie na drzwiach znak od czerwonego ołówka.
Kapitan nic Achmedowi nie odpowiedział, jeno zbliżył się do sąsiedniego domu i, milcząc, wskazał palcem taki sam znak na drzwiach.
Achmed zaczął się uważnie przyglądać znakowi, a kapitan po chwili rzekł:
— Jakże ci się zdaje, Achmedzie: jestże to znak od farby, czy od czerwonego ołówka?
— Od czerwonego ołówka — szepnął Achmed i poczerwieniał od wstydu i od gniewu.
Tymczasem kapitan po kolei zbliżał się do innych domów i, milcząc, wskazywał Achmedowi na drzwiach takie same znaki, czerwonym ołówkiem zrobione.
Achmed głowę zwiesił na piersi i rzekł:
— Myślałem, że jestem mądry i przebiegły. Widocznie jest ktoś mędrszy i przebieglejszy ode mnie. Oddam głowę pod miecz tak samo chętnie i tak samo odważnie jak Alof, którego kochałem najwięcej ze wszystkich braci-zbójców.
Kapitan milczał i tylko wąsami gniewnie poruszał.
Wyprawa znów się nie udała. Zbójcy wrócili do Sezamu, i kapitan własnoręcznie swoim mieczem ściął głowę Achmedowi.
Zbójcy smutnie patrzyli na dwie głowy swych braci. Liczba ich zmniejszyła się o dwóch śmiałych i odważnych młodzieńców. To też wszyscy chórem mruczeli pod wąsami:
— Jest nas trzydziestu ośmiu… jest nas trzydziestu ośmiu… jest nas trzydziestu ośmiu…
Kapitan spojrzał na zbójców i tak do nich powiedział:
— Widzę, że jesteście odważni, ale brak wam przebiegłości. Potraficie mężnie ginąć, ale nie potraficie chytrze postępować. Już dwóch z was próbowało wyśledzić naszego wroga — i żaden nie umiał tego uczynić. Obydwaj zginęli od miecza, jak przystało rycerzom, którzy cenią swój honor i nie chcą słowa raz danego złamać. Nie mogę jednak pozwolić na to, abyście ginęli wszyscy po kolei. Tym więc razem sam pójdę do miasta na poszukiwanie wroga. Wy zaś zostańcie w Sezamie i wyczekujcie cierpliwie mego powrotu.
I kapitan sam poszedł do miasta.
Trafił od razu do sklepiku Baby-Mustafy. Dał mu dwadzieścia dukatów i kazał się prowadzić do tajemniczego domu, w którym Baba-Mustafa zszywał zwłoki człowieka porąbanego na czworo.
Baba-Mustafa z zawiązanymi chustą oczami zaprowadził go wprost do pałacu Ali-Baby. Kapitan żadnych znaków ani na progu, ani na drzwiach nie zrobił, lecz za to tak długo przyglądał się pałacowi, że zapamiętał go dokładnie i mógł z łatwością od innych domów odróżnić. Gdy poczuł, że już pałac dość mocno utkwił mu w pamięci, wrócił do Sezamu i rzekł do zbójców:
— Znak, zrobiony kredą lub ołówkiem, może mnie zawieść, ale pamięć nigdy mnie nie zawiedzie. Pałac naszego wroga noszę teraz w pamięci. Nauczyłem się go na pamięć tak dobrze, jak pacierza. Poznam go zawsze: i w dzień, i w nocy, i podczas pogody, i podczas burzy. Ponieważ jednak wróg nasz jest przebiegły, więc i my musimy z nim przebiegle postępować. Długo myślałem nad tym, jakim sposobem mamy wroga w ręce nasze pochwycić, aż wreszcie obmyśliłem sposób najlepszy. Słuchajcie więc uważnie, co wam teraz powiem. Jeden z was pójdzie na targ, przyprowadzi mi dziewiętnaście mułów i każdego muła objuczy dwoma miechami skórzanymi. Wszystkich więc miechów będzie dwa razy po dziewiętnaście, czyli trzydzieści ośm. Są to miechy, w których zazwyczaj kupcy przewożą oliwę z miasta do miasta. Miechy te są tak olbrzymie, że człowiek może się w takim miechu zmieścić, skuliwszy się odpowiednio. Otóż każdy z was ukryje się w takim miechu, a ponieważ jest was beze mnie trzydziestu siedmiu, miechów zaś mamy trzydzieści osiem, więc ostatni miech trzydziesty ósmy napełnię oliwą. Objuczę tymi miechami grzbiety dziewiętnastu mułów, po dwa miechy na każdym mule, i pójdę z nimi do miasta, przebrany za kupca oliwy. Jeżeli ktokolwiek zażąda ode mnie oliwy, pokażę mu trzydziesty ósmy miech, napełniony oliwą. Przechodząc koło pałacu naszego wroga, zatrzymam się, zapukam do drzwi i poproszę o gościnę i nocleg. Ponieważ obyczaj perski nakazuje każdemu przyjmować przechodniów i udzielać im noclegu, więc wróg nasz chętnie mnie wpuści do swego pałacu, a muły każe wprowadzić na podwórze. Gdy wszyscy w pałacu zasną, zbliżę się do okna i rzucę kamykiem przez okno tak, żeby kamyk trafił w miech skórzany. Będzie to znak, abyście z miechów wyszli, wdarli się do domu i zamordowali wszystkich mieszkańców. Potem dom spalimy i uciekniemy do lasu.
Zbójcy byli zachwyceni pomysłem kapitana i podziwiali jego mądrość. Nazajutrz z rana jeden z nich, przebrany za chłopa, poszedł na targ i przyprowadził dziewiętnaście mułów, objuczonych skórzanymi miechami. Gdy wieczór nadszedł, zbójcy ukryli się w miechach. Kapitan trzydziesty ósmy miech napełnił oliwą, przebrał się za kupca i pognał muły do miasta.
Przechodząc koło pałacu Ali-Baby, zatrzymał się i do drzwi zapukał.
Ali-Baba drzwi otworzył i, zobaczywszy nieznajomego kupca, zapytał:
— Czego życzysz sobie, dobry człowieku?
Kapitan pokłonił się i odpowiedział:
— Idę z dalekiej krainy, nie odmów mi gościny! Jestem znużony drogą, ledwo poruszam nogą. Jutro z rana co żywo na targ pójdę z oliwą, a dziś noc już zapada, wicher szumi i gada, strachy chodzą po borze, a zmory po jeziorze. Wszakże jesteś bogaty, wpuść mnie do swej komnaty! Nie zawadzę nikomu, nocując w twoim domu.
— Wejdź do mego domu i przenocuj — rzekł Ali-Baba. — Chętnie udzielę ci gościny, muły zaś twoje każę wprowadzić na podwórze, tak że przez okno pokoju będziesz mógł pilnować swoich skarbów. Ile mułów masz z sobą?
— Dziewiętnaście — odrzekł zbójca.
— A ile miechów z oliwą? — spytał Ali-Baba.
— Trzydzieści ośm – powiedział zbójca.
— Czy wszystkie pełne?
— Pełne.
— Ciężko zapewne było twoim mułom wlec miechy, pełne oliwy. Odpoczniesz więc ty i twoje muły.
Ali-Baba natychmiast kazał zagnać do podwórza wszystkie muły, a sam z kupcem wszedł do pokoju. Morgana podała jedzenie, aby gościa nakarmić. Ali-Baba zaś rozmawiał z nim o rozmaitych krajach, które kupiec zwiedził.
— Zapewne dużo cudów i dziwów widziałeś w tych krajach?
— Widziałem dziwy niezbadane, widziałem cuda niesłychane! — rzekł zbójca, trafnie udając kupca. — Widziałem ryby śpiewające, widziałem ptaki pływające. Widziałem drzewa, na których, zamiast owoców, rosną ludzkie głowy i gdy ktokolwiek chce je zerwać z gałęzi, wołają: „Nie ruszaj nas, nie tykaj nas, nie zrywaj nas!” Widziałem chałupki na kurzych łapkach. Chałupki te same się przenoszą z miejsca na miejsce, uciekają przed obcymi ludźmi, a do swoich własnych mieszkańców biegną na zawołanie, jak wierne psy. W tych chałupkach mieszkają czarownice z głowami sowimi i gotują w żelaznych kotłach zupę z macierzanek, z kostek nietoperza i z ogonków krecich. Widziałem też zaklętą krainę, gdzie panuje król Sen i królewicz Półsen. Gdy ludzie tej krainy zasypiają, nad głowami ich widać wyraźnie sny, które im się przyśniły. Sny te są trwałe i nie znikają wcale. Nad ranem, zbudziwszy się, każdy bierze swój sen za rękę i prowadzi do olbrzymiego złotego pałacu. Co noc nowe sny się rodzą i co ranek pałac nowymi snami się zapełnia. Sam byłem w tym pałacu i zaznajomiłem się z kilkoma snami. Jeden z nich był zupełnie błękitny i tak mi się podobał, że dotąd śni mi się w nocy i prosi, żebym wrócił do nowego pałacu.
Ali-Baba z zachwytem słuchał opowiadania kapitana i wreszcie powiedział:
— Godzina jest już późna, a ponieważ jesteś zmęczony drogą i oglądaniem tylu cudów, więc nie chcę nadużywać twojej grzeczności i zmuszać cię do nowych opowieści. Życzę ci dobrej nocy i sam też idę spać.
Morgana weszła do pokoju, żeby talerze ze stołu uprzątnąć. Ali-Baba zwrócił się do Morgany.
— Morgano! — rzekł — jutro, skoro świt, chcę iść do kąpieli. Przygotuj mi dziś jeszcze talerz dobrego rosołu, żebym mógł zaraz po kąpieli pokrzepić się rosołem.
Ali-Baba wstał, pożegnał gościa i wyszedł. Morgana też wyszła. Kapitan został sam w pokoju. Otworzył okno i wyjrzał na podwórze. Noc była jasna. Księżyc świecił. Muły stały na podwórzu. Światło księżyca połyskiwało na mordach mułów i na skórzanych miechach. Miechy, oświetlone srebrnym blaskiem księżyca, wyglądały na grzbietach mułów jak wielkie srebrzyste garby. Chłodny, nocny wietrzyk chodził po podwórzu. Było cicho dokoła i tajemniczo.
Kapitan długo stał w oknie i czekał, aż wszyscy w domu zasną.
Tymczasem Morgana zajęta była w kuchni gotowaniem rosołu. Pomagał jej w tym służący Ali-Baby, który się nazywał Abdalla. Wkrótce w lampie kuchennej zabrakło oliwy. Płomień pobłękitniał, zachwiał się kilka razy i zgasł. W kuchni zrobiło się ciemno. Morgana rzekła do Abdalli:
— Nie mogę po ciemku gotować rosołu, a w całym domu nie ma oliwy, bo zapomniałam dziś kupić. Jest noc i wszystkie sklepy są już zamknięte. Sama nie wiem, co mam robić?
— Poradzę ci, co masz robić — odpowiedział Abdalla. — W podwórzu stoją muły owego kupca, który u nas nocuje. Na mułach wiszą miechy skórzane. W miechach skórzanych znajduje się oliwa. Weź naczynie, idź na podwórze i zaczerpnij oliwy. Jutro rano powiesz Ali-Babie, ile oliwy zaczerpnęłaś, on zaś zapłaci kupcowi za oliwę.
— Masz słuszność — rzekła Morgana, wzięła natychmiast naczynie i poszła na podwórze.
Kapitan znudził się długim czekaniem w oknie i położył się w ubraniu do łóżka, żeby, leżąc, wyczekiwać chwili, kiedy wszyscy zasną. Nie widział więc Morgany, która z naczyniem w ręku wybiegła na podwórze. Morgana zbliżyła się do dziewiętnastu mułów i do trzydziestu ośmiu miechów, na których świecił się srebrny blask księżyca.
Już wyciągnęła rękę z naczyniem do pierwszego z brzegu miecha, aby oliwy zeń zaczerpnąć, gdy nagle z miecha wydobył się szept głuchy:
— Czy już czas?
Morgana natychmiast opuściła rękę z naczyniem i odrzekła takim samym szeptem:
— Nie jeszcze.
Morgana zrozumiała, że w miechu znajduje się jakiś zbójca i że kupiec, nocujący w domu, jest też zbójcą, który chce Ali-Babę zamordować. Chciała się jednak przekonać, czy i w innych miechach ukrywają się zbójcy. Domyśliła się bowiem, że zbójcy biorą jej kroki za kroki swego kapitana. Podeszła więc do następnego miecha. Z drugiego miecha też wydobył się głuchy szept:
— Czy już czas?
— Nie jeszcze! — odpowiedziała Morgana.
Podchodziła Morgana po kolei do wszystkich miechów i z każdego miecha wydobywał się szept głuchy.
— Czy już czas?
Morgana zaś wciąż odpowiadała:
— Nie jeszcze.
Tylko ostatni, trzydziesty ósmy miech milczał i nie ozwał się żadnym szeptem. Morgana zajrzała do milczącego miecha i zobaczyła, że pełen jest oliwy. Pobiegła z powrotem do kuchni i zamiast małego naczynia wzięła duże wiadro. Z wiadrem wróciła po oliwę, napełniła je po brzegi, znów pobiegła do kuchni i zagotowała oliwę na ogniu.
Gdy oliwa kipieć poczęła, Morgana z wiadrem wrzącej oliwy wysunęła się ciszkiem na podwórze i zbliżyła się do pierwszego z brzegu miecha. Podeszła jednak tak cicho, że zbójca w miechu ukryty nie słyszał jej kroków. Morgana uniosła wiadro w górę i wlała wrzącej oliwy do pierwszego miecha. Wrząca oliwa zadusiła pierwszego zbójcę.
Morgana podeszła do drugiego miecha i znowu wlała doń wrzącej oliwy. Drugi zbójca natychmiast skonał. Morgana po kolei wlewała wrzącą oliwę do wszystkich trzydziestu siedmiu miechów, a potem ukryła się w samym kącie podwórza, aby zobaczyć, co teraz kupiec zrobi.
Kupiec, a właściwie kapitan zbójców podszedł właśnie do okna i znów wyjrzał na podwórze. Księżyc świecił coraz mocniej i jaśniej. Muły i miechy skórzane, oświetlone blaskiem księżyca, wyglądały teraz niby wykute ze srebra. Straszno było spojrzeć na muły, bo stały nieruchomo, dźwigając na karkach trzydziestu siedmiu zmarłych. Ale kapitan nie wiedział o tym, co się przed chwilą stało. Ponieważ wszyscy w pałacu posnęli, więc postanowił zbójcom dać znak, aby wyszli z miechów i napadli na śpiących. Wyjął z kieszeni kamyk i rzucił w pierwszy miech. Nie przypuszczał, że rzuca kamykiem w umarłego. Kamyk z głuchym łoskotem o miech uderzył, ale miech pozostał, jak dawniej, bez ruchu. Nikt nie wyszedł z głębi miecha.
Kapitan po chwili cisnął znowu kamykiem w miech drugi. Ale i z drugiego miecha nikt się nie wynurzył.
Kapitan rzucił całą garść kamyków we wszystkie miechy naraz, ale na próżno. Umarli nie słyszeli uderzenia kamyków. Nie obchodziły ich już żadne znaki umówione. Obojętni byli na rozkazy swego kapitana.
Kapitan zdziwił się i pomyślał:
— Pewno moje zuchy śpią tak mocno, że nic nie słyszą. Muszę sam ich obudzić.
Morgana z ciemnego kąta podwórza widziała, jak kapitan wyskoczył na ziemię przez okno i szybko zbliżył się do dziewiętnastu mułów, oświetlonych księżycem. Nietoperze i ćmy nocne latały w jasnym, przezroczym powietrzu.
Kapitan zajrzał do pierwszego miecha — i zdrętwiał. Zapach wrzącej oliwy owionął jego twarz wąsatą i brodatą. Nietoperze i ćmy nocne latały w jasnym, przezroczym powietrzu.
Kapitan po kolei zajrzał do wszystkich miechów i zrozumiał, że ktoś wrzącą oliwą zadusił wszystkich zbójów. Długo stał kapitan wpośród dziewiętnastu swoich mułów. Stał nieruchomy i blady. Myślał o tym, co ma teraz uczynić? Postanowił co prędzej wrócić do Sezamu i tam obmyślić plan zemsty. Przeskoczył przez niski płot podwórza i znikł w mroku nocnym.
Muły stały, jak dawniej, bez ruchu. Światło księżyca drgało na miechach skórzanych. Nietoperze i ćmy nocne latały w jasnym, przezroczym powietrzu.
Morgana widziała, jak kapitan przeskoczył przez płot i szybkim krokiem oddalił się od pałacu. Pomyślała więc, że niebezpieczeństwo, które groziło Ali-Babie i całemu domowi, minęło. Była zmęczona, wróciła do kuchni i, rzuciwszy się na łóżko, zasnęła.
Nazajutrz z rana Ali-Baba wykąpał się w rzece i, wróciwszy do domu, rzekł do Morgany.
— Czyś przygotowała mi rosół, o który cię prosiłem?
— A jakże! — odpowiedziała Morgana, podając mu rosół — właśnie niosę rosół, abyś się posilił po kąpieli.
Morgana postawiła wazę rosołu na stole. Ali-Baba zasiadł do stołu i, pijąc rosół, wyjrzał na podwórze przez otwarte okno.
— Czemuż to muły stoją dotąd na podwórzu? — spytał Morgany. — Przecież kupiec miał o świcie wyruszyć na targ ze swoją oliwą?
— Nie każdy kupiec jest kupcem — odrzekła Morgana. — Te miechy skórzane, które widzisz na mułach, są właściwie trumnami. W każdej takiej trumnie skórzanej znajduje się jeden zbójca. Wszystkich więc zbójców było trzydziestu siedmiu. Tylko ostatni trzydziesty ósmy miech zawierał oliwę. Ów zaś kupiec, który u nas nocował, był kapitanem zbójców i na pewno chciał ciebie zabić.
— Wytłumacz mi to wszystko, bo nic nie rozumiem! — zawołał Ali-Baba, przestając jeść rosół.
Morgana opowiedziała mu wszystko, co się tej nocy stało, a potem dodała:
— Nie chciałam ciebie niepokoić, więc dotąd nie opowiadałam ci o tym, że dwa razy ktoś twój dom naznaczył kredą i czerwonym ołówkiem. Zobaczyłam te znaki i zrobiłam podobne na innych domach, aby w ten sposób pomylić tego, co by chciał twój dom po owych znakach poznać. Teraz jestem pewna, że to owi zbójcy dom twój naznaczyli.
— Morgano! — zawołał Ali-Baba. — Uratowałaś mi życie! Pragnę cię za to nagrodzić. Ponieważ jesteś niewolnicą, daruję ci wolność. Od tej chwili jesteś mi wolną i równą!
Morgana podniosła oczy, pełne łez, i szepnęła:
— Jam ci uratowała życie. Tyś mnie obdarzył wolnością. Wolność droższa mi jest niż życie. Nagroda, którą mi dałeś, jest większa stokroć niż moje zasługi.
Abdalla sprzątał pokój przyległy i słyszał całą rozmowę. Gdy Ali-Baba wyszedł z pokoju, Abdalla zbliżył się do Morgany ze czcią i z podziwem.
— Wolna jesteś? — zapytał.
— Wolna — odrzekła Morgana głosem wzruszonym.
— Cieszysz się? — pytał dalej Abdalla, który był niewolnikiem.
— Cieszę się — szepnęła Morgana.
— Przyglądam się ja tobie — rzekł Abdalla — i dziwuję się i nadziwować się nie mogę! To jedno słowo: wolność — zmieniło cię nie do poznania. Stałaś się daleko piękniejsza, oczy twoje nabrały blasku, głos twój brzmi śpiewniej, a ramiona wznoszą się co chwila, jakby czuły skrzydła na sobie.
I Abdalla tak się jej zaczął przyglądać, tak ją podziwiał i tak oczy przy tym rozszerzał, że Morgana w końcu zaśmiała się głośno i wesoło.
Tymczasem kapitan wrócił do Sezamu. Czuł się samotny i opuszczony. Kochał bowiem wszystkich zbójców — i wszystkich naraz utracił. Usiadł na pniu malachitowym w głębi jaskini i mówił sam do siebie:
„Samotny muszę kryć się i chować!
Już kapitanem nie jestem wcale,
Bo nie mam zbójców, ukrytych w skale,
I nie mam komu kapitanować!…
Po dzikich drogach, wśród drzew szelestu,
Będę się błąkał nocą i ranem!
Zgromadzę nowych zbójców czterdziestu,
Aby znów zostać ich kapitanem!
Lecz pierwej zemstę wykonać muszę,
A zemsta będzie krwawa i sroga!
Klnę się na moją zbójecką duszę,
Że własnoręcznie zabiję wroga!”
Kapitan głęboko zamyślił się nad tym, jak ma teraz zemstę wykonać.
Po chwili przyszła mu do głowy jakaś dobra myśl, bo uśmiechnął się i powiedział:
— Plan, który teraz obmyśliłem, na pewno mi pozwoli zemścić się za moich trzydziestu siedmiu zuchów.
Kapitan przystąpił natychmiast do wykonania swego planu. Zgolił wąsy i brodę, tak że nikt by go poznać nie mógł. Przebrał się za kupca drogocennych kamieni. Wziął na plecy worek brylantów, topazów, rubinów i turkusów i poszedł do miasta.
Wynajął w mieście sklep na rynku, zapełnił sklep drogocennymi kamieniami i ogłosił w całym mieście, że się nazywa Hussen.
Zdarzyło się tak, że obok sklepu Hussena znajdował się sklep młodego Seffala, siostrzeńca Ali-Baby. Matka i ojciec Seffala od dawna umarli. Ali-Baba bardzo kochał swego siostrzeńca i, zdobywszy bogactwa, zbudował dla niego sklep z dywanami.
Hussen wkrótce zaznajomił się ze swoim sąsiadem i, dowiedziawszy się, że jest siostrzeńcem Ali-Baby, właściciela pałacu, starał się z nim zaprzyjaźnić. Miał bowiem nadzieję, że z pomocą Seffala przedostanie się do pałacu, jako jego przyjaciel.
Obydwaj tak siebie wzajem polubili, że Hussen miał nawet zamiar namówić Seffala, aby został zbójcą. Lecz odłożył ten zamiar na potem, bo chciał przede wszystkim wykonać zemstę.
Nikt nie wiedział o tym, co zaszło w domu Ali-Baby, bo Morgana kazała zwłoki trzydziestu siedmiu zbójców pogrzebać w ogrodzie, wśród gęstych krzaków. Ali-Baba żył więc spokojnie, wdzięczny Morganie za wszystko, co dotąd uczyniła.
Hussen często bardzo zapraszał Seffala do swego mieszkania na uczty sute i wspaniałe. Seffal chciał w końcu i Hussena w domu swym uczcić, ale pokoik, w którym mieszkał, był tak mały, że trudno było w nim ucztować. Dlatego też Seffal poszedł pewnego dnia do pałacu swego wuja — Ali-Baby i rzekł:
— Mam przyjaciela, bogatego i szlachetnego Hussena. Wyprawił dla mnie tyle wspaniałych uczt, że pragnę teraz choćby jedną ucztę z kolei dla niego wyprawić. Pokój mój jest tak mały, że trudno w nim ucztować. To też chciałem cię prosić, abyś wyprawił ucztę dla mego przyjaciela w swoim pałacu.
Ali-Baba chętnie się na to zgodził i nazajutrz Seffal z Hussenem przyszli do pałacu.
Gdy wszyscy zasiedli do stołu, Hussen nagle powiedział:
— Przepraszam cię, szlachetny wuju mego przyjaciela, ale nie będę jadł potraw, które dla mnie kazałeś przyrządzić.
— Czemu? — spytał Ali-Baba.
— Nie jadam wcale soli — odparł Hussen — a przypuszczam, że w twoim domu, jak we wszystkich innych, kucharka soli każdą potrawę.
— Łatwo temu zapobiec! — zawołał Ali-Baba. — Pójdę sam do kuchni i powiem kucharce, aby zrobiła dla ciebie potrawy bez soli.
Ali-Baba pobiegł do kuchni i rzekł do Morgany:
— Morgano! Przygotuj dla mego gościa potrawy osobno — bez soli.
— Dlaczego? — spytała Morgana, bardzo zdziwiona tą wiadomością.
— Dlatego, że gość mój soli nie jada — odpowiedział Ali-Baba.
— Dziwi mnie to bardzo! — zawołała Morgana. — Soli nie jada się tylko w domu swego wroga, nie zaś w domu przyjaciela. Może ten gość uważa ciebie za swego wroga?
— Nie! — odpowiedział Ali-Baba. — Gość mój jest przyjacielem wielkim mego siostrzeńca Seffala. Jest to bogaty i szlachetny kupiec i nadzwyczaj mi się podoba.
— Dobrze — rzekła Morgana — podam mu potrawy bez soli.
Ali-Baba wrócił do pokoju, gdzie czekali na niego Hussen i Seffal. Po chwili Morgana przyniosła półmiski, pełne wonnego i smacznego jedzenia. Jedne potrawy stawiała przed Ali-Babą i Seffalem, a drugie bez soli — przed Hussenem.
Morgana pilnie i badawczo przyglądała się Hussenowi i zauważyła od razu nóż, ukryty na jego piersiach, bo koniec rękojeści tego noża z lekka przedarł mu ubranie i połyskiwał tak, jak mały złoty guzik.
Gdy uczta była skończona, Morgana sprzątnęła ze stołu i wyszła. Wówczas Hussen postanowił zemstę swoją wykonać. Począł więc pić wino i wołał co chwila:
— Kto mnie lubi — ten ze mną wypije.
Chciał bowiem spoić Ali-Babę i Seffala i potem pijanego Seffala zmusić do tego, aby zabił po pijanemu swego wuja. Po zamordowaniu wuja zamierzył zwerbować Seffala na rozbójnika.
Ale w chwili, gdy Ali-Baba i Seffal pili piętnasty czy też szesnasty kielich wina, drzwi pokoju rozwarły się na oścież — i weszła Morgana, a za nią Abdalla z bębenkiem, otoczonym dzwonkami.
— Czy pozwolisz mi, Ali-Babo, zatańczyć przed gościem mój najpiękniejszy taniec? — spytała Morgana.
— Tańcz! — zawołał Ali-Baba. — Taniec twój na pewno rozweseli mego gościa.
Abdalla uderzył ręką w bębenek. Bębenek zabębnił, dzwonki zadzwoniły. Morgana z lekka zakołysała się w biodrach i uniosła ręce do góry.
Abdalla mocniej w bębenek uderzył i Morgana zaczęła pląsać. Przebierając niepostrzeżenie nogami, przeginała się zręcznie to w jedną, to w drugą stronę. Załamywała ręce, to znowu podnosiła je w górę i łączyła nad głową.
Hussen udawał, że jest zachwycony tańcem Morgany, ale w głębi duszy niecierpliwie wyczekiwał chwili, kiedy Morgana przestanie tańczyć i wyjdzie z pokoju. Morgana tymczasem przerwała taniec i rzekła:
— Teraz chcę pokazać naszemu gościowi inny taniec z mieczem, daleko ładniejszy od pierwszego.
— Dobrze! — zawołał Ali-Baba. — Pokaż nam taniec z mieczem, bo jest to najpiękniejszy taniec na świecie.
Abdalla podał Morganie miecz i znów zabębnił i zadzwonił.
Morgana z mieczem w ręku wirowała po pokoju. Potem nagle stanęła, jakby się na kogoś zaczaiła. Błyskając mieczem, to zbliżała się do Hussena, to oddalała się od niego. Aż niespodzianie, zbliżywszy się do gościa, uderzyła go mieczem w piersi tak celnie, że Hussen zachwiał się i martwy zsunął się na ziemię.
— Coś uczyniła? — zawołał Ali-Baba. — Jak mogłaś zabić mego gościa?
— I mego najlepszego przyjaciela? — dodał Seffal.
Morgana wyjęła miecz, ukryty na piersi Hussena, pokazała go Ali-Babie i rzekła:
— Nie był to ani gość, ani przyjaciel, ale ten sam zbójca, który niegdyś u nas nocował. Od razu go poznałam, chociaż zgolił wąsy i brodę. Od razu też spostrzegłam miecz, ukryty na jego piersi. Przyszedł tutaj, aby zabić ciebie, Ali-Babo.
— Morgano! — zawołał Ali-Baba. — Po raz wtóry uratowałaś mi życie! Chcę cię znów za to wynagrodzić. Postanowiłem więc, abyś została żoną mego siostrzeńca. Dam wam bogactwa wszelkie, gdyż mam ich pod dostatkiem.
— Wuju! — rzekł Seffal. — Taniec Morgany i jej mądrość tak mnie oczarowały, że będę szczęśliwy, jeśli Morgana zgodzi się zostać moją żoną.
Morgana zgodziła się i nazajutrz odbyło się huczne wesele.
Po weselu Ali-Baba poszedł do Sezamu, aby dla Seffala i Morgany przynieść dwa worki dukatów, dwa worki brylantów i dwa worki turkusów. Długo Ali-Baba nie był już w Sezamie, gdyż bał się zbójców. Teraz, po śmierci trzydziestu siedmiu zbójców i trzydziestego ósmego — Hussena, śmielej mógł wejść do zaklętej jaskini. Dwóch bowiem tylko zbójców brakowało do liczby czterdziestu. Właśnie głowy dwóch brakujących zbójców Ali-Baba ujrzał w Sezamie. Odtąd więc mógł swobodnie odwiedzać Sezam i czerpać zeń skarby niezliczone.
Morgana i Seffal żyli szczęśliwie i wesoło.

The second story is from Bolesław Leśmian’s book „Sesame Legends”. As in the previous case, the original (Polish) text of the story was written by the author, while the translation into English is my own.

In one of the smaller Persian cities lived two brothers. The elder one was Kassim, and the younger one was Ali-Baba. Their father, dying, left them a huge piece of land for equal distribution. Each of the brothers received his share and settled on it, to make the land grow and work for a piece of bread tediously, in sweat. Both lived in poverty and helped each other. But there was no long-lasting love between the brothers. They had different characters and different souls. Kassim was angry, cloudy, envious and hungry for ducats, and Ali-Baba, in turn, was gentle, cheerful, he did not envy anyone of their wealth and did not want gold. Kassim complained of fate, of people and of his poverty, Ali-Baba did not complain about fate, the people loved him, and he was not ashamed of his poverty. Kassim painted his hut in black and said to Ali-Baba:
„Life is black, the fate is black, and the souls are black, so my shack will be black as night.”
Ali-Baba and his cottage beautifully and brightly broke and said to Kassima:
„Life is white, the fate is white, and the souls of men are white, so my shack will be as white as day at dawn.”
And each one had the kind of cottage he wanted.
When Kassim from his black hut entered the white hut of his brother, he shrugged and spoke with envy:
„How bright and white and cheerful! Apparently, God takes care of you more than he does of me… He completely forgot about me. I’m sad in the world, and I feel black and merciless.”
Ali-Baba replied:
„Do not blame God for it is not His, but your own fault. God did not order the black house to paint and mourn in its interior. Paint her white and you will see how your eyes will cheer.”
But Kassim did not listen to the advice of his younger brother and still lived in a black hut.
One morning, the two brothers decided to marry and the same day they married. Ali-Baba took Zobeida, the daughter of his neighbour, for his wife, and Kassim married Amina, the daughter of a famous merchant in the city. Immediately, Kassim burned his black hut, which disgusted him so much and settled with the beautiful Amina in a huge palace in the middle of the city.
Ali-Baba went along with his poor Zobeida to the palace of Kassim to congratulate him on a rich marriage. The door of the palace was closed, so Ali-Baba knocked on the door with his stick. Kassim heard the knock and guessed that it was Ali-Baba who came to visit. But he ran to the cloister of the palace himself and from there proudly looked up at Ali-Baba, who stood in the street with his wife and greeted his brother cheerfully with a bow.
Kassim did not return the bow but stiffened, staggered, and puffed up from excessive pride.
„Kassim, my dear brother!” Ali-Baba shouted, lifting his head to him. „I come with my wife Zobeida to bless you and to wish you good luck and prosperity!”
„How dare you call me brother?” Kassim cried angrily. „I do not know either you or your wife! You wear rags and you have a miserable face, so you cannot be the brother of a rich man like me!”
„Kassim, my whole brother!” Ali-Baba shouted again. „Is your mind not right? Or are you just pretending you did not recognize me? I do not demand from you gold ducats, but I desire fraternal love! I do not come to ask for support but with wishes of luck and prosperity! Why do you repent of my rags? After all, these rags carefully and favourably shield your brother’s body from the rain and cold! So you should respect and value my rags for being so friendly and so adherent to my body.”
Kassim laughed at that – and the laughter immediately cheered him up, brightened and cleared up his soul. With laughter, Kassim said from the cloister to Ali-Baba:
„I’m laughing at the fact that you’re praising your rags so frankly. As I see that you really love me, I surrender to your demands. I let you visit me, but very rarely and only in the evening. In the evening the world is getting dark and the bodies of passersby are darkening. In the evening dusk, you can unobtrusively enter my palace. I do not want anyone to notice that such a miser as you visit me in my palace. And at the moment I can not accept you because I have rich guests. Shame would have been it if my guests had learned that I had a brother of the poor. So come back to your cottage with your wife Zobeida. You will visit me at another time, at the appropriate time.”
Ali-Baba bowed to Kassim and so did Zobeida. They both took their hands and went to their white hut. From then on, Kassim spent his life in the palace, on never-ending feasts. Ali-Baba rushed two mules to the forest every day, chopped wood in the forest, loaded the chopped wood on the mules, returned with them to the city and sold the wood on the market. In this way, he made money for bread. But this hard-earned bread was nice to eat in a white, bright, cheerful hut.
Ali-Baba liked the bread and so did Zobeida. They were both happy and in the evening, after their work was finished, they sang different songs. Kassim ate a lot and slept on his own bed, but sang no songs.
One day, Ali-Baba rushed his mule into the woods to, as it was customary to him, load their hard-working backs with the bundles of chopped wood. The day was cheerful. The sun was so bright and golden that you had to squint your eyes. Ali-Baba thought that birds singing in the sunlight squinted their blue and red eyes in yellow and black borders. And the forest was swarming with birds.
Red, green, and white parrots filled the air with shriek-like screams.
One giant red parrot, called the Redbird, spoke in parrot language to her green neighbour:
„How can you always wear a green dress! I would not wear a green dress, not even a green bra, for any treasures of the world. I hate green. The most beautiful is the red dress with a reddish tail.” And saying that, she shook her red tail.
The green parrot said:
„I cannot stand the red colour! Neither my mother, nor my grandmother, nor my great-grandmother, wore red dresses. The reddish colour has long been out of fashion, at least in our family. Those who live in the forest should be green, like the forest! The most beautiful is a green dress with a green tail.” And, saying that, she moved her green tail lightly.
Then one of the white parrots interrupted the conversation.
„Do not argue, my dears!” She cried with a laugh. „I am afraid that the quarrel will stir you up, and the anger can change your colours! I myself saw with my own eyes a month ago, as one red parrot went green with anger, and the other one, green – went red. As for me, I can bear neither a red nor a green dress. In my family there is a proverb:
In life only one goal:
White to be and to love white.
Yes, my red and green friends! The most beautiful is a white dress with a white tail.” And, saying this, she moved her white tail lightly.
Ali-Baba did not understand the language of the parrots. It seemed to him that parrots just screamed with no meaning and no connection. He went on, rushing his mules. The hummingbirds were always blinking in his eyes – small birds like beetles, with thin beaks, like needles. On the branches here and there sat little and shy monkeys. These monkeys pouted their mouths and whistled loudly, like canaries. If Ali-Baba knew the language of these little ones, he would understand the song they whistled:
„The forest around rustles, talks,
Tells scary fairy tales.
Although we don’t lack monkey faces,
We want to whistle, like birds.
There’s water flowing in the lake,
Our singing goes far – in the world.
What a pity, what a pity,
That there are no wings on our backs!”
So sang the monkeys.
The sun was shining more and more. Shadows from the branches fell to the ground and moved on it, as if alive. Flowers, warmed by the sun, smelled. Ali-Baba continued on ahead of his mules.
Thus he went down into the forest – in the furthest noise and thickets. There he saw a huge rock. From the rock, the shadow fell on the forest clearing. But the shadow of the rock did not move with the wind like the shadows of trees. He lay still and covered the grass and flowers. And as the shadow of the rock was blue, the grass and flowers took on the shade of bluish colour.
„I’ll rest in the shade of that rock,” thought Ali-Baba, „and then I’m going to chop the wood.”
Ali-Baba sat down in the shadow of the rock. Both mules stopped beside Ali-Baba and began to graze on the juicy, high, fragrant grass.
Ali-Baba looked at the sun, the trees, the birds, and said,
„No palace is as beautiful as the forest. In the palace, candles or lamps are burning, and the sun burns in the forest. There is dead furniture in the palace, dead walls, and there is always a dead ceiling above them. In the woods, in turn, there is the sound of living trees, living birds singing, living insects buzzing, living flowers smelling – and above all, instead of the dead ceiling, there shines a vibrant sky that changes forever, filling with new glows and clouds. No bird, no cloud, no whirlwind would inhabit even the most beautiful palace. Only a man likes to detain himself in four walls. And if these walls are golden, then he calls his prison a palace. The smaller the prison, the less place it takes in the world. And the world is beautiful and accessible to everyone. There are many fairy tales in the world – but the most beautiful fairy tales hide in the forest. Fairy tales lurk in dense bushes, they roar in roaring branches, they ring in the air when and when silence rings. For whoever is silent for a long time listens, he knows that silence in his ears is ringing.”
Speaking of these words, Ali-Baba began to listen to the silence of the forest for as long as it rang in his ears. Then Ali-Baba knelt and whispered:
„God! Make me in the forest surprise a sudden and unexpected fairy tale! Let this fairy tale be terrible and menacing if only it is interesting and beautiful.”
The mules, seeing that Ali-Baba was kneeling, also knelt down on their forelegs, as if praying for a fairy tale.
At this moment, in the forest thicket, something rustled, crunched, rang, and rumbled.
Both mules rose from the ground at the same time, and, frustrated, hugged each other. Ali-Baba dropped his ear to the ground and listened… As Ali-Baba was used to listening to the forest silence, he had a good ear and alertness to all the noises. So he immediately distinguished the sound of the horse’s hooves. The pulse approached and approached, and approached… To Ali-Baba there seemed to be running two horses for the time being. Then he guessed that there were ten of them. Then he realized that such a loud noise could come from at least twenty or more than twenty steeds. Then he jumped to his feet and thought that it was better to hide because it was not known who was coming on these steeds. First of all, he hid both his mules in a bush and tied them to the bush so they could not move. Then he himself climbed to the tree that grew beside the rock. The tree was so thick that it covered Ali-Baba with its branches. He could sit quietly on the tree and look at the clearing through the leaves.
The horses’ girth was still approaching. The earth trembled and thundered, and the echo carried it through the woods. Finally one of the horse marshes emerged from the forest thicket, followed by the second and the third. After a few minutes, several riders entered the clearing. All were bearded and had a moustache. All were armed with swords, axes, and bows. Everyone, leaning on the horses, terribly scary and muttering under their breaths:
„There are forty of us… there are forty of us… there are forty of us!”
And what he rode in front was even more terrible and even louder:
„I am the captain of the robbers… I am the captain of the robbers… I am the captain of the robbers!”
Ali-Baba counted the robbers through the leaves of a rustling tree – and indeed there were forty of them. Their eyes gleamed like glowing coals, and the bushy moustache moved with continuous anger. They all drove up to the rock and got off the horses. Then Ali-Baba noticed that the horses of the robbers were loaded with trunks filled with countless ducats. The robbers robbed people on the roads and bifurcation of roads and loaded the trunks with the robbed gold.
I wonder where they will hide their treasures?” thought Ali-Baba on the tree.
Meanwhile, the captain, holding the horse by the bridle, looked sternly at his subordinates and asked,
„Are you all here? Is there none of you missing?”
„There are forty of us together with you! None is missing – none is missing – none is missing!” cried the robbers in a chorus.
Then the captain approached the rock and said in a thunderous voice:
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Sesame!”
Under the influence of these magical and curse words, a gate appeared on the smooth rock wall, as if it was suddenly drawn by an invisible hand. The gate’s drawing became clearer until the hinges finally rattled, and the gate opened wide. The captain stood at the entrance, and the robbers, carrying their trunks, stepped through the gate into the rock. When the last robber came in, the captain stepped inside him. At that time the gate closed and began to become less and less clear, more and foggier until finally the barely visible outline of the gate stayed on the rock. After a while, the outline disappeared without a trace. No one would recognize it now, looking at the rock, that a magic gate is hidden in it. The rock looked as it used to before, like an average and not enchanted at all rock.
Ali-Baba sat on a tree full of fear, admiration, and curiosity. Now he understood that the robbers hid their treasures inside the rock called Sesame. And he understood that Sesame opens his gate only to the one who says the cursed the four-spoke out loud. The words of the four-spoke sounded in his mind over and over, and he repeated them so often until he finally learned it by heart.
He did not leave the tree, for he was afraid that the robbers might come out of the rock into the clearing. So he sat patiently among the branches, between the birds singing directly to his ear.
Time ran out, not much and not little, just how much has passed. At once the invisible hinges were rattled and the rock dashed open again. The robbers came out of its inside one after the other. Everybody was carrying an empty trunk to fill it with ducats in reprocessing. At last, the captain emerged from the open gate and the gate immediately closed behind him. It had had such a custom for so many years that it closed itself just when it had to close. But it opened only under the mysterious command of the enchanted four-spoke.
The captain looked dangerously at his subordinates, frowned, flashed his eyes, gritted his teeth, shook his moustache, stomped his foot on the ground, and exclaimed,
„Are you ready for new plunder, new seizures and new bloodthirsty acts?”
„We are ready – we are ready – we are ready!” the robbers shouted back in a chorus.
„Is none of you missing?” the captain asked again.
„None is missing – none is missing – none is missing!” the robbers answered in a chorus.
Then the captain nodded – and all of them immediately and at the same time mounted their steeds. The steeds got the lead out, the ground was rumbling, the forest roared, the echo sounded through the woods. The robbers, leaving, muttered terribly and menacingly under their breaths:
„There is forty of us – there is forty of us – there is forty of us!”
And the captain murmured even more terribly and dangerously:
„I am the captain of the robbers – I am the captain of the robbers – I am the captain of the robbers!”
After a moment, they all dived into the forest thicket and the noise of the horses’ hooves began to move away. It was moving away and away until it finally fell silent and went away completely.
Only then did Ali-Baba slip from the tree to the ground, untied the mules, brought them out of the bushes, and with them approached the rock.
„You never know where the fairy tale is hiding!” Ali-Baba shouted, watching the rock. „It seemed to me so far that the fairy tales are most often hidden in streams, flowers, stars, and clouds. On the rocks, I usually looked for dead, empty things, with no fairy tales. Meanwhile, the first fairy tale that I’m approaching in my life hid in the rock.”
Having said these words, Ali-Baba stroked the hard and cold rock with his hand and called out.
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Sesame!”
Immediately, a vague and faint outline of the gate appeared on the smooth rock wall. The outline became clearer and more accurate. Finally, the outline turned into a real giant gate. Then the hinges gushed and the door opened wide. Ali-Baba stood at the gate and looked inside the cave. He expected to see the complete darkness – but he was wrong. The cave was not dark at all, but on the contrary – bright and even very bright.
„You never know where darkness is, and where brightness is!” Thought Ali-Baba. „I was sure there was darkness in the interior of that rock, and I already regretted not having a lantern or candle on me. But actually, I have never seen such strange, wonderful and mysterious brightness as in the depths of this cave.”
Saying that, he rushed the mules ahead into the cave and entered himself behind the mules. The gate immediately closed behind him. What wonders, what marvels saw Ali-Baba inside the enchanted cave! He saw trunks filled with ducats; he saw huge piles of precious stones; he saw the coral trees and giant green malachite trunks. But it all lived and moved constantly. The diamonds spilt by themselves from the croaking and the murmur from one casket to another. Turquoises, like ladybugs, skillfully and nimbly crawled on coral trees and then flew from one twig to another. Rubies together with the topazes swirled and swirled across the ground in some weird ruby-topaz dance. Ducats, ringing in trunks, played heads and tails with each other: they jumped up and dropped themselves into their chests, showing heads or tails. The huge green malachite trunks spoke to each other:
„What a pity we cannot play heads and tails, or spin the ground in ruby-topaz dance, or crawl up the coral trees like turquoises, or finally shuffle with the clatter and murmur from one chest to another like diamonds! But we can overturn and roll on the ground, like barrels.”
And the malachite trunks, having fallen with difficulty, rolled on the ground, like barrels.
Only now did Ali-Baba understand where the brightness in the cave came from. Diamonds, turquoises, topazes, coral and ducats, heated with dancing and fun, sparked and burned with a dazzling glow. The diamonds were brilliant, turquoise, topaz, topaz, coral and ducat. And all these glows filled the cave. It was bright and rainbowy here, and gold, and wonderful! Even the malachite trunks, turning on the ground up to fatigue, took on a greenish shine and brightened the interior of the cave with a light greenish light.
Long stood in place Ali-Baba, dazzled by these strange wonders. And his two mules also stood motionless and staring at the rainbow lights of the mysterious cave.
There was little or no time, just as much as it had just passed. He woke Ali-Baba out of his delight and enchantment and thought that, while it was time, one had to leave the cave because the robbers could return at any moment and find him among their treasures. As these treasures were already enchanted and turned into fairy tales, they belonged to anyone who could come close to the fairy tales and get through. So Ali-Baba decided to take some of these treasures with him to his poor hut. He found two sacks in the cave, filled them with ducats, bagged his mules, headed toward the cave entrance and called out again:
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Sesame!”
Suddenly I opened up. Ali-Baba and the mule went out of the cave to the forest clearing. Sesame himself closed behind him.
It was already evening. The cool evening wind blew through the woods. It blew and smelled of flowers and damp earth. The sun was setting, and because the setting sun was shining purple, the purple glitter of the sunset was visible between the tree trunks.
Ali-Baba ripped up several thick branches and covered the bags on the mules’ backs with them. Nobody would guess now that the mules carry bags full of ducats. Everyone would think that Ali-Baba came back home with bunches of firewood.
The sun was rising faster and faster. The world was getting darker and more evening-like. The swarm of mosquitoes circled in the air and they were constantly buzzing as if they were playing very small Lilliput violins.
Ali-Baba, whistling cheerfully, returned home. As he approached his white hut, he put both sacks, full of ducats, on his back. A big handful of ducats poured out to the ground from one of his sacks. Ali-Baba picked up the ducats and, unable to cope with them in any other way, put all of them in his mouth so that his cheeks looked chubby. Ali-Baba entered the cottage with his chubby cheeks. Zobeida was just busy cooking supper. An olive lamp burned in the cottage, and the light from the lamp blinked on the white walls and on the white ceiling. Zobeida, having noticed her husband with two sacks on his back, exclaimed:
„Surely, you brought potatoes in the bags? I’ll cook them for supper right now because I’ve just run out of potatoes.”
As Ali-Baba had a mouth full of ducats, he could not answer Zobeida. He pushed both bags back to the ground and looked at his wife with a smile.
Zobeida looked at him more carefully, clapped her hands and exclaimed,
„Your cheeks are swollen! You need to put cold water on them!”
Ali-Baba smiled, but did not answer, but only patted his chubby cheeks with his hand. It made Zobeida impatient that Ali-Baba does not say anything, only smiled and made his cheeks chubby, so she said:
„Why are you smiling like you have a ducats-filled mouth?”
As Ali-Baba really had a mouth full of ducats, he could not help laughing, hearing that his wife inadvertently guessed the reason for his silence. His nostrils fluttered, his lips began to open and expand, and he burst out laughing so loudly that all the ducats jumped from his mouth to the ground, and he roared with laughter.
Zobeida was surprised at the sight of the ducats and she immediately peered into the bags. The light of gold blinded her and dazed her.
„Where did you get so many ducats?” she asked the smiling Ali Baba.
Ali-Baba told her everything that happened to him in the forest and then added:
„Keep it all in secret and do not say a word about it to anyone. If people found out about the presence of so many ducats in our poor cottage, they would accuse me of stealing and throw me into jail.”
To this, Zobeida said:
„I have to count our ducats.”
She crouched on the ground near the bags and began to count the ducats.
„Woman!” Ali-Baba exclaimed desperately. „Do you not have anything better to do? After all, someone can enter our hut and find you counting ducats! To make matters worse, you do not know your sums and you can count only up to one hundred!”
Zobeida wrung her hands and said:
„I am unhappy! I forgot that I can count up only to one hundred, so I can not even count all the ducats that belong to me! But I know what I’m going to do! It is evening, and in the evening I am allowed to enter the palace of Kassim. I will go to the palace and borrow the pot to measure the corn from Amina. Pot can measure the number of ducats. It will be a joy to me when I find out how many pots of gold I have in my hut!”
And Zobeida ran to the palace.
Kassim was not in the house because he went out to buy a new horse, a new pipe, and a new lunette because Kassim liked to look through the lunette on the city from the cloister of his palace. Zobeida found only Amina.
„Amina!” she said, „my husband brought two sacks of grain to the cottage today, but I do not have a pot to measure the amount of grain. Please lend me your pot, and I will be very grateful to you for that.”
Amina looked suspiciously at Zobeida and said:
„It’s strange that you come for the pot so late in the evening. Could you not wait till tomorrow morning?”
„I could not,” Zobeid said.
„Are you hurried and urgent?” asked Amina again.
„I’m hurried and urgent,” Zobeida replied.
„You’re impatient and your whole face is burning,” Amina said.
„I’m impatient and my whole face is burning” Zobeida repeated.
„Why?” asked Amina again.
„Because I’m in a hurry,” Zobeid said.
„Why are you in a hurry?” Amina asked.
„Because of my urgency,” Zobeida replied.
Amina smiled suspiciously and said:
„Wait a minute in the room, I’ll bring you the pot myself.”
Amina went to the kitchen for the pot herself. She took the pot from the shelf and smeared the bottom with tar. While greasing the bottom with a tar, she said:
„Whatever in this pot today is supposed to be and will be,
Let it stay at the bottom in the tar this minute.”
Then she came back to the room and the pot to Amina.
Zobeida grasped the pot and said:
„Thank you, Amina, for borrowing the pot! As soon as my grain is measured, I will bring the pot back to you.”
„Bring it back to me today, because I need it,” Amina said.
Zobeida returned to the cottage and started taking the ducats out of the sacks with the pot. Whatever took her from the sack, she poured on the floor. By pouring, she counted: „one pot – the second pot – the third pot.” And Zobeida counted the pots, not many, not few, but just as many as there were.
The bags were already empty, and the whole pile of ducats lay on the ground. Zobeida, tired with her work, put the pot on the pile of ducats. Then one ducat clung to the tar from underneath.
„Go back to the palace,” said Ali-Baba, „and give Amina the pot, as you promised to give it back today, and I, in the meantime, will dig two holes in our garden and hide the bags with the ducats in these holes.”
Zobeida ran back to the palace, gave Amina the pot and returned to the cottage. Meanwhile, Ali-Baba managed to hide the ducat bags in the garden.
Amina, getting the pot back, immediately turned it upside down and screamed out of admiration! A brilliant, round ducat gleamed and goldened on the black tar. Right at this moment, Kassim returned home with a new horse, with a new pipe, and with a new telescope. He left the horse in the courtyard, and entered the palace himself, holding a pipe in one hand, and the telescope. Amina showed him a ducat pot with tar and cried:
„Your brother Ali-Baba just pretends to be the poor man, and indeed is far richer than us! You just count your ducats, and he measures his ducats with the pots!”
Hearing this, Kassim paled in surprise, blushed in anger, and got green with envy. His chin shook, his legs drooped under him and his hands shook. The new pipe and the new telescope dropped from his hands to the ground. He grinned his teeth and called out:
„How dares the poor Ali-Baba be richer than me? I will go to him immediately and I compel him to admit where these ducats are.”
And Kassim ran to the white hut of his brother.
Ali-Baba was surprised when he saw Kassim entering the hut. Zobeida just came out to the garden, so Kassim could talk to Ali-Baba himself. He slammed his foot on the ground and called out:
„Where did you hid your ducats?”
Ali-Baba replied:
„I do not have any ducats.”
„I know that you do!” retorted Kassim. „My wife smeared the bottom of a pot with tar and one ducat clung to the tar. You have so many ducats that you measure them with pots.”
„Your wife is wise, and mine is – stupid!” Ali Baba replied. „It seems like I am more stupid than you, as I couldn’t keep the secret. Unfortunately! I have to confess that I have ducats and that I am measuring them with the pots.”
„It is not enough!” Kassim continued. „You still have to confess where you got the ducats from.”
„From nowhere,” replied Ali-Baba.
„What do you mean: from nowhere?” Kassim asked.
„If you do not like the word: from nowhere, then I’ll say I have the ducats from somewhere,” said Ali-Baba.
„Do not play with silly words, but speak clearly!” Kassim yelled.
„Well, I’m telling you clearly, I will not tell you where I got the ducats from,” Ali-Baba replied.
Then Kassim, angry, shouted:
„If you do not confess everything to me immediately, then I will bring you to court! The court will take the ducats away and throw you, as a thief, to jail!”
These threats scared Ali-Baba and he confessed everything to Kassim. He not only told him about the forty robbers and the treasures hidden in Sesame but even taught him the enchanted four-spoke, under the influence of which the magic rock opened its gate wide. Kassim repeatedly ordered Ali-Baba to repeat the four-spoke spell in order to memorize it well; then, without saying goodbye to Ali Baba, he ran out of the cottage and returned to his palace.
Ali-Baba after leaving Kassima leaned his head out the window into the garden and called:
„Zobeida, Zobeida!”
Zobeida came to the window at the call of her husband and asked:
„Why do you shout my name so loudly?”
Ali-Baba grabbed his head with both of his hands and called out again:
„Woman! You put the misfortune on my head, which I’m just holding with both hands so that it doesn’t fall off my neck by some accident! Kassim and Amina have discovered our secret thanks to your impatience and your willingness to count ducats!” And Ali-Baba told Zobeida everything that had just happened in the hut between him and Kassim.
„What will happen now?” Zobeida asked horrified when Ali-Baba finished his story.
„How do I know?” Ali-Baba said desperately. „In any case, you’d do a hundred times better job if you learnt your sums instead of counting the gold that you have. Whoever knows the addition, can count the ducats without the pot smeared with the betraying tar at the bottom.”
Zobeida was very embarrassed and said in a low voice:
„I’ll immediately come back to the cottage and just tonight I will start learning the addition. I can count up to one hundred, so it will be easy for me to learn.”
And indeed Zobeida had been learning all night, and in the morning she could count up to two hundred.
Kassim was not sleeping all night. He was still thinking about tomorrow, because he decided to go to the forest himself, for the enchanted treasures.
As soon as the dawn cleared the clouds and the first bird chirped, moving in the nest above the window, Kassi stood up and went out into the courtyard. He himself brought ten mules out of the stall, with two empty sacks on each mule, and rushed to the forest, rushing the mules in front of him. As Ali-Baba had detailed his way to Sesame, Kassim found his way and soon, possessed with his want of gold, approached the rock. Without waiting for a moment, with his eyes fixed on the rock, he stammered quickly and impatiently:
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Sesame!”
Sesame opened wide. Kassim took the bags off from the mules and with twenty bags under his arm, he ran into the interior of Sesame, leaving his mules in the forest clearing under the rock.
Kassim did not look at the dance and fun of turquoises, topazes, rubies and corals. The rainbow light that filled the cave did not enchant him. He was just thinking about packing his bags with the ducats as fast as possible and returning home.
Kassim’s indifference to miracles and sorcery was very unpopular with the malachite trunks. One of those trunks, the thickest and strongest, was so outraged that he turned at Kassim angrily and hit his leg with all his might. Kassim groaned in pain and fell to the ground. But soon, he stood up from the ground, walked over to the chests of ducats, dipped both hands in them, and greedily began to get out handfuls of the ducats them to pour into his bags. Then the ducats ceased to play heads and tails, rubies and topazes abandoned their topaz-ruby dance, the turquoises stopped and no longer wanted to creep up the coral trees in the shapes of the ladybugs, and the malachite trunks, murmuring angrily, hid in the corners. Kassim offended the sorceries and miracles of Sesame with his not being able to look at them with delight, but with greed. Everything was sad, darkened and faded. The cave was filled with dusk. Kassim had to scrub the ducats almost in the dark.
When he had loaded his bags with ducats, he remembered having left the mules in the clearing. He decided to lead the mules into the interior of Sesame, bag them with heavy sacks, and set off immediately. To this end, he approached the cave entrance and called again:
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To his own glory
Open up…”
At this place, Kassim suddenly fell silent and pale as he could not recall the last word, and that was the most important word of the enchanted four-man. He struck his forehead once and twice, and three times, and finally shouted with joy:
„I know now! This rock is called Resame!”
And, happy, he again made a spell of fourteen:
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Resame!”
But Sesame, misnamed as Resame, did not open his magic gate before Kassim.
Kassim again hit his forehead and said:
„Now I remember perfectly well that this rock is called Besame!”
But Sesame, once again mistakenly nicknamed Besame, remained locked away from the disheartened Kassim.
And time after time, Kassim hit his forehead with his hand and he was calling Sesame Kesame, Nesame, Lesame, but never called him Sesame. With despair, he looked at his sacks, full of gold, and on the unshakeable wall of a closed rock. The malachite trunks laughed in the corners of the cave, and the ducats themselves popped out of their bags and back into their trunks. Finally, Kassim’s memory was so disturbed that he finally forgot all the words of the enchanted four-spoke. He stood pale and trembling with terror.
Meanwhile, the robbers have returned from their hikes in various countries. As they entered the clearing, they saw ten mules next to the rock. The mules, swarming with horses’ bumps, ran away into the forest. The robbers set off their steeds, and the captain said to them,
„Robbers! I do not know who these mules belong to, but I guess their owner is near Sesame. Maybe he hid in some bush to look at us and eavesdrop. So before we enter our cave, we must search through all the bushes exactly.”
The robbers immediately scoured all bushes but found no one.
„Captain,” said the chorus, „there is no one in the bushes.”
The captain grumbled and said:
„I have a bad feeling and I feel that my moustache starts to move with anger. We must, however, hid the treasures robbed in the new journey in our cave.”
Having said this, the captain came to the rock and exclaimed,
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Sesame!”
Immediately, blurred outline of the gate appeared on the rock. The outline became clearer and finally turned into a real gate. The hinges ground and the gate was wide open.
The captain peered into the cave and blushed with anger. There was pale and trembling Kassim standing in the gate. He stood and, suddenly remembering the words of the four-spoke, which had just been told by the captain, tossed his hand against his forehead and repeated much after the time in which it was needed:
„Open up, Sesame, Sesame, Sesame!”
When he saw the terrible captain before him, Kassim leapt from Sesame and threw himself into the crowd of robbers. He thought he would be able to slip between the forty robbers and escape home. But the captain struck him with a sword and Kassim fell to the ground.
The robbers, angrily moving their moustaches, entered the cave in turn. The captain himself came in behind the last robber, and the gate of Sesame immediately closed behind them.
Then the captain set his leg on the body of Kassim and said to his subordinates:
„Robbers! I do not know how the man whom my foot is scurrying at that moment got into our cave. Probably, hidden in the bushes next to the rock, he overheard the words of the enchanted four-spoke. We may assume he let out the secret of Sesame together with the enchanted four-spoke to any of his friends or relatives. That is why I decided to slice this man’s body into four parts and lodge at the entrance to the cave. Whoever dares enter the cave in our absence, will immediately see what punishment falls on the ineffable daredevil. Maybe the sight of the corpse cut into four parts will scare him and instead of robbing our treasures, he will go back and soon return home.”
The captain scowled at Kassim’s bags, lying on the ground. As not all the ducats had come out of their bags, the bags were half full of ducats. The robbers dashed the rest of the ducats into trunks, while the captain cut Kassim’s corpse into four parts and put them at the exit, two on each side.
The captain hastened to set out on the road for new plunders, so he said the enchanted four-spoke in a loud voice. Sesame opened his gate, robbers went out into the clearing, and the gate closed immediately.
After a while, the robbers were already seated on their steeds, and the captain at the head moved his mustache in a threatening way and gave a sign to leave. Horses went running and the entire army of robbers disappeared into the forest dens.
Amina was waiting for her husband to return. She waited in vain. Kassim did not return. Amina was filled with anxiety and a bad feeling. The evening was already over, and the first star had already glowed in the dark heavens, and Kassim did not return home. Amina sent her servant, wise and beautiful Morgana, to Ali-Baba, asking Ali-Baba to come to the palace immediately.
Ali-Baba came and Amina said to him:
„Today in the morning, Kassim went to the forest for the enchanted treasures. He has not returned home so far. I’m afraid that something bad happened to him. I’m helpless and I do not know what to do. Maybe you can give me good advice.”
Ali-Baba replied:
„Let’s wait till morning. If tomorrow morning Kassim does not come back home, I will go to the forest myself for an interview.”
The next day in the morning Kassim, as can be understood, did not return. Then Ali-Baba rushed to the forest with two mules. He walked neither for long nor for short, just as much as he was about to go. With anxiety in his heart, he approached the rock and said the four-spoke in a loud voice. Sesame’s gate gushed open and Ali-Baba and the mules entered the interior. How frightened he was when he saw the corpse of his brother at the entrance, in the rainbow light of the cave, cut into four with a sword! Ali-Baba wringled his hands and stood over his brother’s body for a long time, sad and still. However, it was necessary to hurry back to the restless Amina. Ali-Baba hid all four parts of Kassima’s unhappy corpse in four sacks, bagged his mules and left Sesame. On the way, he cut of some branches and covered the bags with the branches. Soon, he arrived at the Kassim’s palace. Morgana opened the door and said:
„Do you come back without Kassim?”
„Without Kassim,” replied Ali-Baba.
„And what do you have in your eyes?” Morgana asked, staring at Ali-Baba’s weeping eyes.
„Tears,” said Ali-Baba.
„And what do you have in your mouth?” asked Morgana again.
„Bad news,” Ali-Baba replied.
„And what do you have in your bags?” Morgana asked finally.
„The corpse of my brother,” Ali-Baba whispered.
Morgana looked sadly at the bags and said:
„I must inform my lady about her husband’s death.”
Ali-Baba said to this:
„Warn Amina not to cry aloud after her husband’s loss, because they may accuse either her or me of murdering Kassim. No one knows for sure why Kassim suddenly and unexpectedly lost his life. And according to our Persian habits, the wife whose husband has died should cry, wail, and scream very loud, but true grief does not require loud complaints, wails, and screams. Let her cry as quietly as I did.”
Morgana went to Amina and repeated the words of Ali-Baba to her, then returned to the door and said:
„I already warned my lady about everything. So you can enter the palace with Kassim’s corpse.”
Ali-Baba took two bags on his back, and the other two were taken by Morgana, and they both entered the palace silently. In the palace, there was one completely dark room, without windows. Morgana laid Kassim’s corpse in this room and said:
„The sun should be for the living and the darkness for the dead. Let my master rest in the dark until we bury him in the cemetery. There will be birds singing to him and trees rustling, as the dead like the rustling of the trees and the singing of the birds too.”
Amina entered the dark room and, leaning over her husband’s body, cried quietly so that no one but God could hear her.
As Morgana was clever, she decided to protect Amina and Ali-Baba from human suspicions and explain to people the sudden and unexpected death of Kassim. To do that, she rushed to the pharmacy and said to the pharmacist:
„Apothecary, I come for the pills that are given to the people who are hopelessly sick.”
„And who is hopelessly sick?” asked the apothecary.
„My master, Kassim,” Morgana said.
The pharmacist gave her the pills and, nodding, said:
„Let your master take the pills, but I doubt it will help. No pills will help if one is hopelessly sick.”
Morgana took the pills and left the pharmacy. A few hours later, she returned to the pharmacy again.
„Apothecary,” she said, crying, „I’m coming for the medicine that is given to the dying person.”
„And who is dying?” asked the apothecary.
„My master, Kassim,” Morgana said.
The pharmacist gave her the medicine and, nodding, said:
„Let your master take that medicine, but I doubt it will help him. No medicine will help the one who’s dying.”
Morgana took the medicine and left the pharmacy.
Meanwhile, rumours circulated around the city that Kassim was hopelessly ill. Then news broke out that Kassim was dying. Everyone was waiting for Kassim’s death. So no one was surprised when Amina and Morgana appeared at the palace cloister in the evening, proclaiming Kassim’s death with loud crying, according to Persian customs.
Thus, thanks to Morgana, no one suspected Amina or Ali-Baba of Kassim’s murder. After all, the corpse of Kassim was cut into four. So it was necessary to arrange so that during the funeral no one noticed it.
Morgana went to Baba-Mustafa, who was a patcher of old shoes and had his shop at the very end of the town.
Baba-Mustafa sat in his shop with the twine and patched shoes. While patching the shoes, he sang:
„My twine patches the shoes,
And I still dream of treasures!
Whoever puts a ducat in my hand,
I will do what he orders!”
Morgana, hearing this song, ran up to Baba-Mustafa and called:
„Baba-Mustafa! Do not look back, but pull out your hand.”
Baba-Mustafa, without looking back, stretched out his hand and said:
„Here’s my hand!”
„Here’s my ducat,” Morgana said, slipping the ducat into his hand.
„Surely you want a mysterious and peculiar favour from me?” Asked Baba-Mustafa.
„I want,” Morgana said.
„Can I not turn and look at you?” Asked Baba-Mustafa again.
„No, you cannot!” Morgana called. „You should not know who I am!”
Baba-Mustafa, without turning around, sang:
„The twine is stitching, the call is ringing,
Stars are shining, flowers are smelling!
One ducat in the hand is good for sure,
But two ducats – all the better!”
And Baba-Mustafa reached out again.
Morgana put a second ducat in his hand and said:
„Promise me that you will keep all that I ask you to do secret.”
„I promise,” Baba-Mustafa said and sang again:
„There are new patches in the old shoe,
The patch won’t disfigure the shoe!
Who already got two ducats,
Surely dreams of – the third ducat!”
„Here’s your third ducat,” Morgana said, giving the ducat to Baba-Mustafa.
„I’m at your command now,” Baba Mustafa cried out.
„Well,” Morgana said, „get up and walk straight ahead, out of town. I will follow you in such a way that you will not see me. When you get to the first tree outside the city, stop and I’ll cover your eyes with a kerchief and take you to one house. When we enter the interior of this house, I will tell you what to do next. Do not forget to bring your twine and threads with you.”
Baba-Mustafa took the twine and threads and went straight ahead. Morgana followed him. Baba-Mustafa stopped in the shade of the first tree outside the city. Morgana came up behind him, covered his eyes with a handkerchief, took his hand and led him to the Kassim’s palace, into the dark room where the corpse of her master was. There, Morgana removed the handkerchief from Baba-Mustafa’s eyes. The room was so dark that Baba-Mustafa did not see Morgana and asked:
„What should I do now?”
Morgana put all four parts of the murdered Kassim in whole in advance, so she came up to the corpse with Baba-Mustafa
„Stitch these four pieces together.”
Baba-Mustafa fulfilled her request. Then Morgana covered his eyes with a handkerchief, went out from the palace with him, led him to the first tree behind the town, and said:
„Stay here under the tree and wait for me to go so far away that you cannot see me. Then I’ll shout to you: hop, hop! – as a sign that you can remove the kerchief from your eyes.”
„How many times will you shout to me: hop, hop?” asked Baba-Mustafa.
„Twice,” Morgan said.
„For every 'hop!’ – you have to pay me a ducat,” said Baba-Mustafa, who was very greedy for money.
Morgana gave him two more ducats and ran toward the palace. When she was far away, she exclaimed,
„Hop, hop!”
Baba-Mustafa removed the handkerchief from his eyes, but he no longer saw Morgana. He immediately returned to his shop, ringing his ducats.
The next morning, the funeral of Kassim took place. After the funeral, Amina asked Ali-Baba and Zobeida to live with her in the palace because she did not want to live alone. Finally, after a few days, Amina loved Ali-Baba and Zobeida so much that she gave them her palace. Ali-Baba became rich because he had the palace and ducats that he had gained during his first stay in Sesame.
One day, the robbers returned to Sesame and were very alarmed by not having found Kassim’s body in the cave.
„Robbers!” said the captain, flooded with the mysterious and rainbow-coloured light of the cave. „The absence of the corpse of the man killed by me in our hideaway indicates that either his friend or his relative knows the enchanted four-spoke. Thanks to the knowledge of this four-spoke, he entered Sesame and took the body to bury it in the cemetery. He could not get into Sesame any other way. We must kill this man so that no one has our secret! As long as he lives, we can not be sure of our treasures or our lives. One of you, misters robbers, should dare go to the town to find our enemy and tell us where he is. Then we will enter the city and kill our enemy.”
The captain’s words made a great impression on the robbers. Their conscience was burdened with such innumerable crimes and thefts that none of them dared enter the city, where danger was everywhere. In the town, they could detect the presence of a robber, give him to the court and punish him.
So the robbers thought deeply and kept silent, moving their moustaches lightly and stroking their huge beards. At last, one of them, young Alof, stepped forward, leaned his elbow on the malachite trunk and called out,
„Brothers robbers! I am young and strong. I do not know fear or dread. I love you and I love Sesame, where I grew up since childhood. Sesame is my homeland, and you are my brothers. I will willingly sacrifice my life for you and Sesame. I will go to the town and hope to find our enemy. If I do not find him – let the captain himself cut my head off with a sword!”
„If you do not find him – let the captain himself cut your head off with a sword!” repeated the robbers in a chorus.
The captain put his hand on Alof’s shoulder and said:
„Go to town, Alof, and come back to us with good news. Remember that death from my hand awaits you if you do not succeed. The evening is already coming, so it’s easier and safer to enter the town in the evening than in the daylight.
Alof bowed to the captain and set out for the city.
The first shop, which Alof saw when going to the city, was the shop of Baba-Mustafa. Baba-Mustafa, as usual, was sitting with a twine in his hand and patching shoes.
Alof approached him and said:
„What are you doing, good man?”
Baba-Mustafa sang in response:
„I’m patching shoes,
I’m talking to myself,
I’m speaking to myself
And I’m making up songs.”
Alof leaned over him and said with pretended sympathy:
„The evening is coming already, and you’re still working on it? You can overpower your eyes. I’m surprised that despite old age, you can patch the shoes in the dark.”
Baba-Mustafa smiled boisterously and replied,
„I would not give my eyes for yours, though you are younger. Recently, in a completely dark room, I was sewing the corpse of some unhappy man, chopped into four. I sewed so skillfully and so thoroughly that no one would even recognize the stitches. I have eyes like an owl, I see in the dark!”
Having heard these words, the robber quivered with joy, but he controlled his emotion and said,
„It is a very rare accident, that any corpse is chopped into four. What was that unhappy man’s name?”
„How do I know?” Baba-Mustafa replied.
„Remind yourself!” whispered the robber and laid a ducat before Baba-Mustaf.
Baba-Mustafa hid the ducat in his pocket and said:
„Who has not seen anything, will not manage to remind himself! This is an enchanted story, memory does not remember it, and memory does not mention it! The girl came to me, she stood behind my back, in ducats – she did pay! My ears heard her, but my eyes did not see her… When the night flashed in the sky, she ordered me to go ahead. Just outside the town, to the left, where the first tree stands, my eyes with a kerchief and led me into the empty space until she came to a stranger’s house secretly. In this house – deep dark and cut into four corpses. I took a twine, took a thread, and began to sew the corpse. I sewed powerfully, with all my might – but I do not know who it was?”
Alof again gave Baba-Mustafa a ducat and said:
„If you do not refuse me your help, I will not hesitate to give you ducats. Your story made me so curious that I would absolutely want to find this mysterious house.”
Baba-Mustafa replied to him:
„I would love to help you because I see that you are generous and you do not hesitate to give ducats, but I do not know how to do it. I do not know the girl who came to me, the way she led me, the house she came into with me, the corpse I sewed. I only know that the girl was cunning, the way – short, the house – dark, and the dead man – chopped into four.”
Alof thought and after a moment he said:
„You are correct that the girl was cunning. We should also be more cunning than her. Come with me behind the town, to the tree where the cunning girl covered your eyes with a kerchief. Under the same tree, I will cover your eyes with a kerchief and maybe you will succeed in going to the same house this way, blindly.”
Alof gave Baba-Mustafa a ducat again and they both set off immediately. They soon reached the first tree outside the city. Alof covered Baba-Mustafa’s eyes with a kerchief and said:
„Now try to remember the direction you went with the girl.”
„Alright,” Baba-Mustafa answered. „I will try to go in the same direction, and you, every time I stop on the way to remember the direction, put a ducat in my hand as a better reminder.”
Alof agreed and Baba-Mustafa, with blindfolded eyes, began to walk along the way, guessing more and more clearly the direction towards the Kassim’s palace, where Ali-Baba now lived. You could have thought they were playing blindman’s buff. Baba-Mustafa stopped almost every second and said:
„I forgot the direction again! Give me a ducat quickly, otherwise, I will not recall any further way.”
Having received the ducat, Baba-Mustafa walked on and finally stopped in front of the Ali-Baba’s palace.
„I think we came to this house,” Baba-Mustafa said.
Alof took off the handkerchief from his eyes and said:
„Go back to your store now, and tell no one what happened.”
Baba-Mustafa, ringing with his ducats, went back to his shop, and Alof took a chalk out of his pocket and marked the threshold of the house with the chalk to recognize it later. Satisfied with his successful expedition, he left the city and made his way directly to the forest to inform the captain and his comrades.
When Alof left, Morgana, returning from the city to the palace, saw a white sign on the threshold, which was not there previously. Morgana was very thoughtful and even disturbed by this sign.
„Who made this sign and for what purpose?” thought wise Morgana. „For mischief, or for some other intentions? If not for the mischief, it’s just to make the house, marked by chalk, easy to distinguish from other houses., And then it was a stranger, who did not know the town or the houses in our town, who did it. And if he marked the house with the chalk, he certainly has some bad intentions for this house. So something has to be done so that the stranger cannot recognize the house by the chalk sign.”
And Morgana crouched in front of the threshold to wipe off the chalk mark, but suddenly she got up and said to herself:
„A fool would have the same thought I’ve just had. There’s nothing easier than wiping the chalk mark off. I prefer to think of a more difficult way to confuse the intentions of this unknown man. I will mark the thresholds of several other neighbouring houses with chalk. Then no one will be able to distinguish our house from neighbouring ones by the chalk mark.”
Morgana immediately bought a piece of chalk at the store and drew the same chalk marks on the thresholds of neighbouring houses.
At midnight, the robbers approached the city with Alof at the head. Alof was to point Ali-Baba’s house to them, and they were going to murder all the inhabitants of this house, and the house burned down. They assumed that their enemy was living in this house, who knew the enchanted four-spoke and who had carried Kassim’s corpse out from the cave of Sesame. The captain ordered the robbers to wait near the town and Alof himself went straight to the area where the house marked with chalk was.
Alof went ahead and the captain followed him. The captain quietly said,
„How good it is that you have marked the house with chalk! It will be easy to recognize the house by the chalk mark. A happy thought came to your mind.”
Alof, satisfied with the praise of the captain, smiled and said:
„I’m not cocky, but everyone will admit that I did it wisely. I covered the eyes of the shoe patcher with a kerchief and told him to find the whole way in the dark and blindly, and I marked the house of our enemy with chalk, so we cannot go wrong now and nor do we have to look for this house for a long time.”
They were already in the neighbourhood where the Ali-Baba’s palace stood. Alof came to one of the houses, saw the chalk mark on the doorstep and whispered to the captain:
„Look, Captain – this is a chalk sign. Here in this house lives our enemy!”
The captain looked at the chalk sign and gratefully shook Alof’s hand.
„Let’s go back to our companions now,” said the captain, „and we’ll attack this house with them.”
So they went back, but, passing by the next house, the captain stopped suddenly and cried out:
„What does this mean, Alof? On the threshold of this house, I see the same chalk mark!”
Alof looked at the chalk mark and he turned pale like chalk himself.
„I do not understand where the second sign came from,” he whispered, lowering his eyes. „I swear to you, captain, I marked only one house!”
The captain answered nothing and went on, but after a while, he stopped again at another house and called out again:
„Alof, I see the third sign on the threshold of another house!”
Alof bent his head and kept silent. He knew he was going to die from the captain’s hand. Meanwhile, the captain noticed other chalk marks in other homes and said,
„Which of these houses is the home of our enemy? After all, we can not burn all these houses and murder all the inhabitants!”
„Captain,” whispered Alof, „I thought I was smart and crafty, but apparently someone was smarter and more cunning than me! I do not know who marked other houses with chalk, I only know that I did not keep my promise and did not find our enemy. I will gladly put my head under the sword, for I have deserved the death penalty.”
The captain did not respond anything to that, but he stepped forward to return to the Sesame together with the robbers as soon as possible.
The robbers near the town awaited further orders from the captain and dreamed of revenge on their enemy. But the captain approached them gloomily, with a serious face. Alof followed the captain in silence.
„Robbers!” said the captain, threateningly moving his moustache. „Our expedition did not succeed and we must hurry back to the forest to punish Alof.”
Everyone silently went back to the forest. Late at night, they stood before Sesame. The captain exclaimed:
„There is a gate in the rock,
And there is witchcraft in the gate!
To your own glory
Open up, Sesame!”
Sesame opened and the captain made a sign to Alof to enter the cave. Alof lifted his head proudly, looked at the captain with astonishment and entered first. Behind him came the other robbers – sad and thoughtful. The captain came in behind the robbers and the gate of Sesame immediately closed behind them. In the interior of Sesame, as always, there was a rainbow light. The robbers rowed on both sides of the cave. The captain ordered Alof to stand in the middle. Alof stood proud and bold. It was evident that he was not afraid either of death or the sword. The captain bare his sword and exclaimed,
„We promised each other that the one who did not succeed in the journey to find the enemy would die from the sword! Do you remember this promise, Alof?”
„I remember,” Alof said calmly, „and I want to die from the sword!”
Then the robbers began to whisper to the captain:
„Have pity for Alof! Forgive Alof.”
Alof proudly straightened up and exclaimed,
„I hate pity! I do not accept forgiveness! We promised each other to punish the one who cannot find the enemy with death. Not only did I give this promise to the captain, but also the captain gave this promise to me! I promised to die willfully, and he promised to kill me with his own hands. The word that is once given is not allowed to be broken! So let the captain fulfil his promise!”
When they heard that, the enchanted diamonds jumped out of their caskets and rolled to Alof’s feet, to honour his pride and courage. Topazes and rubies crawled on his chest, on his shoulders and hands, and lay on his shoulders and chest in wonderful designs, and on his fingers in precious rings, because they wanted to adorn him and dress him up royally for his death. The malachite trunks rushed towards him to take a closer look at his courage and pride.
Then the captain lifted the sword and said:
„Put your head on the malachite stump!”
„Goodbye, Captain! Goodbye, brothers robbers! And farewell to you, enchanted, wonderful, mysterious Sesame!”
So called Alof and put his head on the malachite stump. The sword flashed and thundered in the air – and Alof’s head flew from the malachite trunk to the magical land of Sesame. At that moment, the turquoises, which climbed to the top of the coral tree, to see the death of a daring Alof, fell to the ground with a clatter, like tears…
The robbers stood in silence. No one moved, no one dared to say a word. The captain frowned and gazed at his own sword, dripping with blood, for a long time.
Time has passed, neither much, nor little, just as much as has passed. The captain first moved and spoke:
„Robbers! Our enemy is still alive and can enter our enchanted cave at any time! He is cunning and difficult to deal with. For this reason, Alof was killed with the sword in your eyes. So anyone who cannot fulfil his duty will die. Which of you, robbers, will now dare go for a lookout for the enemy?”
They were all silent, looking at Alof’s cut-off head. Finally, one of the robbers, who was named Achmed, came forward and said:
„I know what a punishment is for me if I do not make it in the journey. Still, I want to go to the city to find the enemy to track down. I loved Alof and I want to take revenge on that man who was the cause of Alof’s death.”
„Go to the town immediately,” said the captain, „and remember that my sword will cut your head off if you do not succeed in your expedition.”
Achmed bowed to the captain and left Sesame – straight to the town.
The first shop that Achmed saw while approaching the town was the shop of Baba-Mustafa. Achmed immediately went to Baba-Mustafa, gave him ten ducats, and ordered him to lead him to the house where Baba-Mustafa stitched the corpse of a man chopped up into four.
They went together behind the town, to the first tree. Achmed covered Bab-Mustafa’s eyes with a kerchief and Baba-Mustafa once again got to Ali-Baba’s house with his eyes covered
Achmed marked the door of the house with a red pencil but made a sign so small it was hard to see. Satisfied with his idea, he went back to Sesame.
It was during this time that Morgana, returning from the city to the palace, stood by the door and thought,
„Surely that man who had chalked the threshold of the palace had seen the same signs on other houses, and, to avoid confusion, he now made another sign in another place of our house. I even guess he made it in a different colour and it was so small that it was hard to see.”
Morgana looked carefully at the door of the palace. After a while, she actually found a small red sign on the door. She immediately bought a red pencil at the store and made the same small red signs on the doors of the neighbouring houses.
The next night, the robbers came to town again. They all stopped near the town and the captain, along with Achmed, went to the town to find the house marked with the red pencil. Achmed whispered to the captain:
„I’m not cocky, but I’ll admit that I did it wisely and cunningly. Everyone could easily guess that Alof made his sign with chalk because the chalk is drooping and does not adhere firmly to the wood or the stone. But it seems that no one will guess that I made my own red mark with a pencil, not with paint. So if our enemy marked the doorways of other houses with paint, I would always be able to distinguish a pencil from paint and thus I would know our enemy.”
The captain did not answer him and went on in silence. Finally, Achmed stopped by one house and whispered:
„Here is our enemy’s house! I can see clearly on the door sign from the red pencil.”
Captain did not answer Achmed, but he approached the neighbouring house and, in silence, pointed the same sign on the door.
Achmed began to look closely at the sign, and the captain said after a moment,
„What do you think, Achmed: is it a sign made with paint or a red pencil?”
„With the red pencil,” whispered Achmed, and he blushed with shame and anger.
In the meantime, the captain approached the other houses, and, silently, pointed to Achmed the same signs on the doors, made with a red pencil.
Achmed hung his head on his chest and said:
„I thought I was smart and crafty. Apparently, someone is wiser and more cunning than me. I will give my head under the sword just as willingly and just as courageously as Alof, whom I loved most of all the robbers.”
The captain was silent and moved his shoulders with anger.
The expedition failed again. The robbers returned to Sesame, and the captain himself cut Achmed’s head off with his sword.
The robbers looked sadly at the two heads of their brothers. The number of them decreased by two bold and courageous youngsters. So they all murmured under their breaths in a chorus:
„There are thirty-eight of us… there are thirty-eight of us… there are thirty-eight of us…”
The captain looked at the robbers and said to them,
„I see that you are brave, but you are not cunning. You can die bravely, but you cannot act cunningly. Two of you have already tried to track down our enemy – and neither of them could do that. Both of them were killed with the sword, as it is fitting for the knights who value their honour and do not want to break the given word. But I cannot let you all die one by one. So this time, I will go to the town myself to look for the enemy. You stay in Sesame and wait patiently for my return.”
And the captain went into town himself.
He came right to Baba-Mustafa’s shop. He gave him twenty ducats and ordered him to lead him to the mysterious house where Baba-Mustafa stitched the corpse of a man chopped into four.
Baba-Mustafa, with his eyes covered with a kerchief, led him straight to the Ali-Baba’s palace. The captain made no marks on the doorstep or the door, but he stared at the palace for so long that he remembered it carefully and could easily distinguish it from other houses. When he felt the palace was firmly fixed in his memory, he returned to Sesame and said to the robbers:
„A sign made with chalk or pencil may fail me, but my memory will never fail me. The palace of our enemy is now in my memory. I learned it by heart as well as the prayer. I will always recognize it: both in the day and in the night, in the weather and in the storm. But because our enemy is crafty, we also have to deal with him. For a long time, I thought about how to get the enemy into our hands, until I finally figured out the best way. So listen carefully to what I will tell you now. One of you will go to the market, bring me nineteen mules and bag every mule with two leather bellows. There will be two times nineteen of all the bellows, which is thirty-eight. These are the bellows in which usually the merchants carry the oil from one town to the other. These bellows are so huge that a person can fit in such a bellow, crouching accordingly. Well, each of you will hide in such a bellow, and because there are thirty-seven of you without me, and there will be thirty-eight bellows, so the last thirty-eighth one will be filled with oil. I will bag the backs of nineteen mules with these bellows, two bellows on each mule, and I will go with them to the town, dressed as a merchant of oil. If anyone asks me for oil, I’ll show him the thirty-eighth bell, filled with olive oil. While passing by our enemy’s palace, I’ll stop, knock on the door and ask for the hospitality and accommodation. As the Persian custom requires everyone to take passers-by and give them accommodation, our enemy will gladly let me in his palace, and the mules will make it to the courtyard. When everyone in the palace falls asleep, I will approach the window and throw a pebble through the window so that the pebble hits the leather bellow. It will be a sign that you shall leave the bellows, go into the house and murder all the inhabitants. Then we will burn the house and escape to the forest.”
The robbers were delighted with the captain’s idea and admired his wisdom. The next morning, one of them, dressed as a peasant, went to the market and brought nineteen mules bagged with leather bellows. When the evening came, the robbers hid in their bellows The captain filled the thirty-eighth bellow with oil, dressed up as a merchant, and rushed the mules into the city.
Walking around the Ali-Baby Palace, he stopped and knocked on the door.
Ali-Baba opened the door, and, having seen a stranger, asked:
„What do you wish for, good man?”
The captain bowed and replied:
„I’m coming from a distant land, do not refuse me hospitality! I’m tired of the road, I barely move my feet. Tomorrow morning, I’ll go to the market with olive oil, and today the night is already coming, the wind is whimpering and reptiling, the fears are walking on the forest, and the nightmares are walking on the lake. After all, you are rich, let me into your room! I will not bother anyone with staying at your house.”
„Come into my house and stay,” said Ali-Baba. „I will gladly give you hospitality, and I’ll order your mules to be brought to the yard so that you can guard your treasures through the window of your room. How many mules do you have?”
„Nineteen,” answered the robber.
„How many bellows with olive oil?” Asked Ali-Baba.
„Thirty-eight,” answered the robber.
„Are all of them full?”
„Full.”
„It was probably hard for your mule to pull the bellows full of olive oil. So you and your mules will rest.”
Ali-Baba immediately ordered all the mules to come to the courtyard and entered the room with the merchant. Morgana brought the food to feed the guest. Ali-Baba talked to him about the various countries that the merchant visited.
„You’ve probably seen many wonders and marvels in these countries?”
„I have seen marvels unexplored, I saw incredible wonders!” Said the robber, aptly pretending to be a merchant. „I saw singing fish, I saw swimming birds. I saw trees on which, instead of fruits, human heads grow, and when anyone wants to take them from the branches they cry, 'Do not move us, do not touch us, do not take us!’ I saw the huts on the hen’s feet. These cottages move from place to place by themselves, they flee from strangers, and to their own inhabitants, they run to the call like faithful dogs. In these cottages live witches with owl heads and cook in the boilers of iron a soup from the thymes, from the bat bones, and from the tails of the moles. I also saw the enchanted land where King Dream and Prince Half-Dream reign. When the people of this land fall was asleep, their dreams are clearly visible to them. These dreams are permanent and do not disappear at all. In the morning, waking up, everyone takes their dream by the hand and leads to a huge golden palace. Every night new dreams are born and every morning the palace is filled with new dreams. I myself was in this palace and became acquainted with a few dreams. One of them was completely blue and I liked it so much that I dreamed it up at night and it asked me to come back to the new palace.”
Ali-Baba listened intently to the captain’s story and finally said:
„The hour is late, and since you are tired of the road and watching so many miracles, I do not want to overuse your politeness and force you into new tales. I wish you a good night and I go to bed myself.”
Morgana entered the room to take the plates from the table. Ali-Baba turned to Morgana.
„Morgana!” he said, „tomorrow when dawn comes, I want to go to the bath. Prepare me a plate of good broth today so that I can feed on the broth just after the bath.”
Ali-Baba stood up, bid his farewell and left. Morgana also left. The captain was alone in the room. He opened the window and looked out into the yard. The night was bright. The moon shone. Mules stood in the courtyard. Moonlight shone on the muzzles of the mules and on the leather bellows. The bellows, lit by the silver moonlight, looked on the backs of the mules like huge silvery humps. A cool, nocturnal breeze was in the courtyard. It was quiet around and mysteriously.
The captain stood in the window for a long time and waited for everyone to fall asleep.
In the meantime, Morgana was busy cooking the soup in the kitchen. She was helped by Ali-Baba’s servant, who was called Abdalla. Soon the kitchen lamp ran out of oil. The flame became bluish, staggered several times, and went out. The kitchen was dark. Morgana said to Abdalla,
„I cannot cook a broth in the dark, and there is no oil in the house because I forgot to buy it today. It’s night and all the shops are closed. I do not know what to do.”
„I can advise you on what to do,” Abdalla said. „In the courtyard, there are the mules of the merchant who is staying with us. Leather bellows are hanging on the mules. In the leather bellows, there is the olive oil. Take a dish, go to the yard and take out the oil. Tomorrow morning you will tell Ali-Baba how much oil you have taken, and he will pay the merchant for the oil.”
„You’re right,” Morgana said, she took the dish immediately and went to the yard.
The captain was bored with a long wait in the window and lay down in bed to wait, lying, for the time when they all fell asleep. So he did not see Morgana, who, with the dish in hand, ran to the yard. Morgana approached nineteen mules and thirty-eight bellows, shining with silver moonlight.
She reached out her hand to the first of the banks of the river to get the oil out of her when suddenly a dull whisper came out of the bellow:
„Is it time?”
Morgana immediately lowered her hand with the dish and said in the same whisper:
„Not yet.”
Morgana realized that there was a robber in the bellow and that the merchant who was at home was also a robber who wanted to murder Ali-Baba. She wanted to see if the robbers were hiding in the other bellows. It was because she understood that the robbers took her steps for the steps of their captain. So she went to the next bellow. There came a dull whisper from the second bellow too:
„Is it time?”
„Not yet!” Morgana answered.
Morgana approached all the bellows and a dull whisper came from each bellow.
„Is it time?”
Morgana still answered:
„Not yet.”
Only the last, thirty-eighth bellow was silent and it did not speak in any whisper. Morgana looked into the silent bellow and saw that it was full of olive oil. She ran back to the kitchen and took a large bucket instead of the small dish. With the bucket, she returned for the oil, filled it to the brim, rushed to the kitchen again and boiled the oil on the fire.
As the olive oil started to boil, Morgana silently slipped out to the yard with a bucket of boiling oil and approached the first bellow in line. But she came so quietly that the robber hidden in the first bellow did not hear her steps. Morgana raised the bucket up and poured boiling oil into the first bellow. Boiling olive oil suffocated the first robber.
Morgana went to the second bellow and poured boiling oil into it again. The second robber died instantly. Morgana poured boiling oil into all thirty-seven bellows, then hid in the corner of the courtyard to see what the merchant would do now.
The merchant, or actually the robbers’ captain, came up to the window and looked out into the yard again. The moon shone brighter and brighter. Mules and leather bellows, illuminated by the moonlight, looked like silver. It was scary to look at the mules because they stood motionless, carrying thirty-seven dead men on their necks. But the captain did not know what had just happened. As everyone in the palace had fallen asleep, he decided to give the robbers a sign that they would leave the bellies and attack the sleeping ones. He took a pebble out of his pocket and threw it in the first bell. He did not think he was throwing a pebble into the dead man. A pebble struck the bellow with a dull thump, but it was still as it used to be, with no movement. Nobody came out from the depths of the bellow.
After a while, the captain hurled a pebble at the second bellow. But no one emerged from the second one either.
The captain threw a handful of pebbles at all the bellows at once but in vain. The dead did not hear the hits of the pebbles. They did not care about the appointed signs. They were indifferent to the orders of their captain.
The captain was surprised and thought,
„Surely, my lads are so sleepy that they can not hear anything. I have to wake them up myself.”
Morgana from the dark corner of the yard saw the captain jump out of the window and quickly approach nineteen mules illuminated by the moon. Bats and night moths were flying in bright, transparent air.
The captain peered into the first bellow – and became numb. The scent of boiling oil covered the bearded and whiskered face. Bats and night moths were flying in bright, transparent air.
The captain looked into all the bellows and realized that someone suffocated all the robbers with the boiling oil. Long did the captain stand among his nineteen mules. He stood motionless and pale. What was he thinking about now? He decided to return to Sesame soon and to come up with a plan of revenge. He jumped over the low yard fence and disappeared into the darkness.
Mules were standing, as before, without movement. Moonlight shimmered on leather bellows. Bats and night moths were flying in bright, transparent air.
Morgana saw the captain leap over the fence and hurried away from the palace. So she thought that the danger that had threatened Ali-Baba and the whole house had passed. She was tired, went back to the kitchen and, falling on her bed, fell asleep.
The next day in the morning Ali-Baba bathed in the river and, returning home, said to Morgana.
„Did you prepare the broth I requested?”
„Of course!” Morgana replied, giving him a broth „I’m just carrying the broth for you to eat after the bath.”
Morgana placed a vase of broth on the table. Ali-Baba sat at the table and, drinking the broth, looked out into the yard through the open window.
„Why are the mules standing in the yard so far?: he asked Morgana. „After all, the merchant had to go to the market with his oil at dawn?”
„Not every merchant is a merchant,” Morgana said. „The leather bellows you see on the mules are actually coffins. In every such coffin, there is one robber. So there were thirty-seven robbers in all. Only the last, thirty-eighth bellow contained the oil. That merchant who stayed with us was the captain of the robbers and he was determined to kill you.”
„Explain everything to me because I do not understand anything!” Ali-Baba shouted, stopping eating the chicken broth.
Morgana told him everything that happened that night and then added:
„I did not want to bother you, so I did not tell you that your house was marked twice with chalk and a red pencil. I saw these signs and I did the same in other houses to confuse whoever would want to recognize your house. Now I’m sure it was the robbers who marked your house.
„Morgana!” Ali-Baba called. „You saved my life! I want to reward you for it. Because you are a slave, I’m giving you freedom. From now on you are free and equal to me!”
Morgana raised her eyes, full of tears, and whispered:
„I saved your life. You gave me freedom. Freedom is more expensive than life to me. The reward you gave me is more than my merit.”
Abdalla was cleaning the adjacent room and heard the whole conversation. As Ali-Baba left the room, Abdalla approached Morgana with reverence and admiration.
„Are you free?” He asked.
„Free,” Morgana said in a moving voice.
„Are you happy?” Abdalla, who was a slave, asked.
„I’m glad,” Morgan whispered.
„I’m looking at you,” said Abdalla, „and I’m surprised and I cannot be more surprised! This one word: freedom – it changed you unrecognizable. You have become far more beautiful, your eyes are glowing, your voice sounds louder, and your shoulders rise time after time as if they felt the wings on them.”
And Abdalla looked at her so, he admired her so and so widened his eyes that Morgana finally laughed loudly and joyfully.
Meanwhile, the captain returned to Sesame. He felt lonely and deserted. He loved all the robbers – and all at once lost. He sat down on the malachite trunk in the back of the cave and spoke to himself:
„Lonely, I have to lair and hide!
I’m no longer a captain at all,
Because I do not have robbers, hidden in the rock,
And I do not have anyone to captain!…
On the wild roads, among the rustle of the trees,
I will wander night and morning!
I will gather new robbers forty,
To become their captain again!
But first I must do vengeance,
And revenge will be bloody and fierce!
I swear on my robbery soul,
That I will kill the enemy with my very hands!”
The captain had a deep thought on how he was supposed to take revenge now.
After a moment, a good thought came to his mind, because he smiled and said:
„The plan that I have now devised will surely allow me to take revenge for my thirty-seven lads.”
The captain proceeded immediately to execute his plan. He shaved his moustache and beard so that no one would know him. He dressed up as a merchant of precious stones. He took a bag of diamonds, topazes, rubies and turquoises on his back and went to the city.
He rented a shop in the city market, filled the store with precious stones, and proclaimed in the whole town that he was called Hussen.
It happened that next to Hussen’s shop there was a shop of young Seffal, nephew of Ali-Baba. Seffal’s mother and father have long been dead. Ali-Baba loved his nephew very much, and, having acquired wealth, built a carpentry shop for him.
Hussen soon became acquainted with his neighbour and, having learned that he was the nephew of Ali-Baba, the owner of the palace, tried to make friends with him. He hoped that with the help of Seffal he would get into the palace as his friend.
Both of them liked each other so much that Hussen even had the intention of persuading Seffal to become a robber. But he set aside his intention for later because he wanted to do the revenge above all.
No one knew what had happened at Ali-Baby’s house, because Morgana had ordered the corpses of thirty-seven robbers to be buried in the garden, among the thick bushes. So Ali-Baba lived calmly, grateful to Morgan for everything she had done so far.
Hussen often invited Seffal to his apartment for big and wonderful feasts. Seffal wanted to finally honour Hussen in his house, but the little room he lived in was so small that it was hard to feast in it. That is why Seffal went to the palace of his uncle, Ali-Baba, one day and said:
„I have a friend, a rich and noble Hussen. He made so many wonderful feasts for me that I would like at least one feast for him in turn. My room is so small that it is difficult to feast in it. I also wanted to ask you to have a feast for my friend in your palace.
Ali-Baba willingly agreed and the next day Seffal and Hussen came to the palace.
As everyone sat at the table, Hussen suddenly said,
„I’m sorry, noble uncle of my friend, but I will not eat the dishes you ordered to prepare for me.”
„Why?” asked Ali-Baba.
„I do not eat salt at all,” Hussen said, „and I suppose that in your house, as in all others, the cooks salt each meal.”
„It can be easily avoided!” Ali-Baba called. „I’ll go to the kitchen myself and tell the cook to make you salt-free dishes.”
Ali-Baba ran to the kitchen and said to Morgon:
„Morgana! Prepare the dishes for my guest separately – without salt.”
„Why?” Morgana asked, very surprised by the news.
„Because my guest does not eat salt,” replied Ali-Baba.
„I’m very surprised!” Morgana called. „One only doesn’t eat salt in the house of one’s enemy, not in the house of one’s friend. Maybe this guest thinks of you as his enemy?”
„No!” Ali-Baba replied. „My guest is a great friend of nephew Seffal. It is a rich and noble merchant and I like him so much.”
„Alright,” Morgana said, „I’ll give him salt-free dishes.”
Ali-Baba returned to the room where Hussen and Seffal were waiting for him. After a while, Morgana brought the dishes, full of fragrant and tasty food. Some dishes were offered to Ali-Baba and Seffal, and the others, without salt – to Hussen.
Morgana studied Hussen diligently and perused him, and noticed the knife hidden on his chest, as the end of the knife’s handle lightly torn his clothes and gleamed like a small gold button.
When the feast was over, Morgana cleared the table and left. Then Hussen decided to take his revenge. So he started drinking wine and cried every now and then:
„Whoever likes me – will drink with me.”
He wanted to get Ali-Baba and Seffal drunk and then force drunk Seffal to kill his uncle in the drunken stupor. After murdering his uncle, he planned to recruit Seffal as a robber.
But when Ali-Baba and Seffal drank the fifteenth or sixteenth glass of wine, the door of the room opened wide – and Morgana came in, followed by Abdall with a tumbler, surrounded by bells.
„Will you allow me, Ali-Baba, to dance my most beautiful dance before the guest?” asked Morgana.
„Dance!” Ali-Baba called. „Your dancing will surely cheer my guest.”
Abdalla hit the drum with his hand. The drum drummed, and the bells rang. Morgana swayed slightly in her hips and raised her arms up.
Abdalla hit the drum harder and Morgana began to scurry. Picking up her legs unnoticed, she skimmed in one direction and the other. She wrung her hands, raised them up again and connected them above her head.
Hussen pretended to be delighted with Morgana’s dance, but in the depths of his soul, he waited impatiently for a moment when Morgana would stop dancing and leave the room. Morgana interrupted her dance and said:
„Now I want to show our guest another dance with a sword, far prettier than the first one.”
„Well!” Ali-Baba called. „Show us the dance with the sword, because it is the most beautiful dance in the world.”
Abdall handed Morgana the sword and drummed and rang again.
Morgana with a sword in her hand swirled around the room. Then suddenly she stopped as if she had started on someone. With a flash of the sword, she approached Hussen, and away from him. Until unexpectedly, approaching the guest, she struck him with a sword in his chest so properly that Hussen shivered and slipped to the ground, dead.
„What have you done?” Ali-Baba called. „How could you kill my guest?”
„And my best friend?” Seffal added.
Morgana took out the sword, hidden on Hussen’s breast, showed it to Ali-Baba and said:
„He was neither a guest nor a friend, but the same robber who had spent the night with us some time ago. I recognized him immediately, although he shaved his moustache and beard. I also saw the sword, hidden on his chest, at once. He came here to kill you, Ali Baba.”
„Morgana!” Ali-Baba called. „You saved my life for the second time! I want to pay you for it again. So I decided you shall become the wife of my nephew. I will give you all wealth because I have plenty of it.”
„Uncle!” Seffal said. „Morgana’s dancing and her wisdom enchanted me so that I would be happy if Morgana agreed to be my wife.”
Morgana agreed and the next day a big wedding took place.
After the wedding, Ali-Baba went to Sesame to bring two bags of ducats, two bags of diamonds, and two bags of turquoises to Seffal and Morgana. Ali-Baba hadn’t been in Sesame for a long time because he feared the robbers. Now, after the death of thirty-seven robbers and the thirty-eighth one – Hussen, he could have entered the enchanted cave more daringly. For only two robbers were missing up to forty. It was the heads of the two missing robbers Ali-Baba saw in Sesame. From then on, he could freely visit Sesame and draw countless treasures from it.
Morgana and Seffal lived happily and cheerfully.