Był pewien rybak ubogi i pracowity. Miał żonę i czworo dzieci. Mieszkał w nędznej chałupie i co dzień chodził na połów ryb nad morze. Zarzucał sieć tylko cztery razy dziennie, gdyż taki miał dziwny obyczaj.
Pewnego razu szedł z siecią na plecach w stronę morza i tak, idąc, śpiewał:
Dziwny rybak ze mnie,
Żal się Panie Boże!
Cztery razy tylko
Sieć zarzucam w morze.
Cztery razy w morzu
Szczęścia chcę próbować,
Bo tylko do czterech
Potrafię rachować.
A teraz opowiem
Słońcu na błękicie,
Jak mego rachunku
Uczyłem się skrycie.
Jeden księżyc w niebie
Świeci na obłoku,
Drugi — na jeziorze,
Trzeci — w moim oku.
Więc razem trzy czynią:
Jeden — drugi — trzeci,
Liczę zaś do czterech,
Bo mam czworo dzieci!
Jakiś wróbel, siedząc na drzewie, przysłuchiwał się uważnie piosence rybaka. Gdy rybak skończył, wróbel strzepnął ze skrzydeł rosę, otworzył dziobek i odpowiedział:
Rybaku, rybaku,
Szczęścia tobie życzę!
Ty liczysz do czterech,
Ja do pięciu liczę.
Mógłbym wytłumaczyć
Małemu dziecięciu,
Jak się nauczyłem
Rachować do pięciu.
Skrzydła moje pędzą
W cztery strony świata,
Bo po całym świecie
Każdy wróbel lata.
Więc mi liczba cztery
Wykreśla się cudnie
Na wschód i na zachód,
Północ i południe.
Cztery świata strony,
Cztery świata kąty,
Liczę zaś do pięciu,
Bo sam jestem piąty!
Zdaje się, że rybak nie rozumiał tej piosenki wróbla, bo szedł dalej w milczeniu i nawet na wróbla nie spojrzał. Tymczasem z dala już zabłękitniało morze, zaszumiały fale i powiał wiatr, zapachem morskiej wody przesycony.
Rybak stanął na brzegu i zarzucił sieć do wody. Po chwili wyciągnął ją, ale bardzo posmutniał, bo zamiast ryb ujrzał na dnie sieci piasek morski. Zarzucił więc sieć po raz wtóry i znowu wyciągnął, lecz nadaremnie, gdyż tym razem sieć napełniła się tylko trawą morską.
Westchnął rybak i pogrążył sieć w morzu po raz trzeci, lecz znów na próżno, bo na dnie sieci tylko ił morski osiadł.
— Nie szczęści mi się dzisiaj! — zawołał rybak. — Dzieci w domu na obiad czekają, a ja dotąd ani jednej ryby nie złowiłem! Już trzy razy sieć zarzuciłem, więc tylko raz jeszcze, ostatni raz mogę ją zarzucić! Jeśli i tym razem nic nie złowię, to trzeba będzie cały dzień głodować.
Rybak zarzucił sieć po raz czwarty i ostatni. Sieć pogrążyła się w morzu, a rybak, patrząc na nią, mówił:
— W morzu odbija się niebo, pełne słońca i obłoków. Sieć moja pogrążyła się nie tylko w morzu, lecz i w tym niebie, które się w wodzie odbiło. Bóg zaś przebywa wszędzie — i w niebie prawdziwym, i w niebie odbitym na fali, więc widzi moją sieć i ryby, które dookoła sieci krążą. Boże, który przebywasz w niebie, odbitym na fali, pobłogosław sieć moją i rozkaż rybom, aby się w sieci zgromadziły!
Rybak westchnął głęboko i chwycił za sieć, aby ją na brzeg wyciągnąć. Wówczas uczuł, że sieć jest ciężka, więc uradował się bardzo, sądząc, że złowione ryby tak ciążą.
Co prędzej wywlókł sieć na brzeg i zajrzał do jej wnętrza, lecz zamiast ryb zobaczył małą szkatułkę miedzianą. Wyjął natychmiast szkatułkę i począł się jej przyglądać.
Szkatułka była na głucho zamknięta i miała na sobie pieczęć ze znakiem sygnetu.
Rybak, zdjęty ciekawością, zerwał pieczęć, otworzył szkatułkę i zajrzał do wnętrza.
Na razie nic nie zobaczył. Szkatułka była pusta. Po chwili wszakże z wnętrza szkatułki zaczęła się dobywać mgła biała. Dobywała się coraz szybciej i coraz swobodniej, aż wreszcie przesłoniła całe morze. Rybak nigdy jeszcze nie widział tak gęstej mgły.
Mgła powoli zaczęła się układać w kształty ludzkie. Najpierw zjawiła się olbrzymia głowa, potem szyja i ramiona, potem ręce i tułów, wreszcie nogi. Wówczas rybak ujrzał przed sobą jakiegoś wielkoluda, który stał na brzegu, a był tak wysoki, że rybak musiał głowę zadrzeć do góry, aby mu w twarz spojrzeć. Był to jeden z Geniuszów, którzy są mocniejsi od zwyczajnych czarnoksiężników i zjawiają się bardzo rzadko — w najsamotniejszych miejscowościach albo w najstraszniejszych bajkach. Rybak się zląkł, ale nie chciał pokazać, że jest tchórzem, więc ukłonił się grzecznie i rzekł:
— Dzień dobry! Jakże się spało na dnie szkatułki?
Geniusz odpowiedział głosem grzmiącym:
— Spałem na dnie szkatułki trzy wieki, to znaczy trzysta lat, i po raz pierwszy od lat trzystu oglądam ziemię.
— Właśnie na ziemi panuje w tej chwili wiosna — zawołał rybak — słońce świeci, ptaki śpiewają i drzewa się zielenią. Pewno na dnie morza, gdzieś tak długo leżał zamknięty w szkatule, nie ma ani ptaków, ani drzew, ani słońca?
Geniusz znów odrzekł głosem grzmiącym:
— Po raz pierwszy od lat trzechset patrzę na słońce, na drzewa i na ptaki, lecz ty, rybaku, patrzysz na te cuda po raz ostatni, gdyż dziś jeszcze za chwil kilka muszę cię uśmiercić!
— Za co? — spytał rybak. — Przecież ci nic złego nie uczyniłem! Leżałeś zamknięty w szkatule na dnie morskim przez lat trzysta i leżałbyś nadal, gdybym cię nie wyratował. Zamiast mi się wywdzięczyć za ratunek, chcesz mnie zabić?
— Muszę cię zabić — rzekł Geniusz.
— Dlaczego musisz? — zawołał rybak.
— Nie pytaj mnie o nic, bo nie mam czasu na tłumaczenia — odpowiedział Geniusz. — Musisz umrzeć za chwil kilka. Przez wdzięczność za to, że mnie uratowałeś, pozwalam ci wybrać rodzaj śmierci. Mów mi więc szczerze, jaką śmierć wolisz: przez utopienie, przez powieszenie, przez uduszenie, przez otrucie czy też przez rozpłatanie głowy mieczem?
Rybak zamyślił się i rzekł:
— Jeśli mam być szczery, wtedy wyznaję, że żadna z tych śmierci nie przypada mi do gustu. Nie chcę być ani wisielcem, ani topielcem, ani uduszonym, ani zarżniętym. Wolę żyć tak, jak żyłem dotąd — w nędzy i w biedzie, byle zawsze widzieć słońce i drzewa, i kwiaty.
— Nie nadużywaj mojej cierpliwości i nie marudź z wyborem tej lub innej śmierci — zawołał Geniusz. — Powtarzam ci: musisz umrzeć za chwil kilka, więc na próżno żałujesz słońca i drzew, i kwiatów.
Zafrasował się rybak bardzo, podrapał się w głowę i rzekł:
— Widzę, że śmierci nie uniknę, ale niech się dowiem przynajmniej, dlaczego i za co umieram? Przecież jestem twoim zbawcą, więc mam prawo żądać jakiejkolwiek wdzięczności. Nie wymagam od ciebie innej nagrody za ratunek, prócz tej tylko, abyś mi wytłumaczył przed śmiercią, czemu umrzeć muszę?
— Dobrze! — odpowiedział Geniusz. — Zrobię dla ciebie to ustępstwo i wytłumaczę ci przyczynę twojej nieuniknionej śmierci, gdyż widzę, że nie chcesz umrzeć bez wyjaśnienia owej tajemniczej przyczyny. Słuchaj więc mojej dziwnej opowieści!
— Słucham! — zawołał rybak, Geniusz zaś mówił dalej:
— Za dawnych czasów, za panowania króla Salomona, świat był zupełnie inny niż dzisiaj. Na drzewach rosły wówczas, zamiast owoców, wonne i tajemnicze książki w złotej oprawie, pełne cudownych malowideł i czarodziejskich bajek. Uczone ptaki w błękitnych okularach przewracały dziobami karty owych książek i przyglądając się malowidłom, na głos czytały po kolei rozmaite bajki. Jesienią książki te więdły, jak więdną liście, i z szelestem spadały na ziemię. Wówczas osły, kozły i barany zjadały powiędłe książki, nie wiedząc wcale o tym, że zjadają czarodziejskie bajki i cudowne malowidła.
W lasach mnóstwo było mądrych słoni, które, zamiast trąb, miały ruchome lunety i patrzyły przez te lunety w gwiazdy dalekie, aby z gwiazd wyczytać przyszłość ojczystego lasu.
Węże ówczesne nosiły złociste bransolety i pierścienie i umiały tańczyć przy świetle księżyca dzikie, zaklęte, opętane tańce, dzwoniąc przy tym nadmiarem pierścieni i bransolet.
Koniki zaś polne i świerszcze przychodziły na świat z małym, prawie niewidzialnym krzesiwem w łapkach. Strzygąc łapkami, krzesały co chwila na łąkach iskry błękitne i czerwone tak, że łąki całe iskrzyły się w nocy, a kwiaty ciekawie się przyglądały tym błękitnym i czerwonym iskrom.
W świecie tym panował mądry i potężny król Salomon. Przeczytał on wszystkie księgi, poznał wszystkie czary, nauczył się na pamięć wszystkich zaklęć. Rozumiał też język zwierząt i ptaków. Żaden król, żaden czarnoksiężnik nie mógł walczyć z królem Salomonem! Nawet Geniusze byli mu posłuszni i bali się jego gniewu.
Ja tylko jeden byłem zbyt hardy i dumny, aby się upokorzyć przed potęgą króla Salomona! Ja tylko jeden zbuntowałem się przeciw jego władzy i odmówiłem mu posłuszeństwa!
Nazywam się Sakar i jestem największy i najsilniejszy ze wszystkich Geniuszów świata. Nie chciałem więc służyć królowi Salomonowi, nie chciałem wykonywać jego rozkazów.
Dowiedział się o tym król Salomon i przysłał po mnie Assafa, ministra swego dworu.
Assaf zaprowadził mnie przed tron Salomona.
Nie chciałem uklęknąć przed potężnym królem, tylko dumnie podniosłem głowę i rzekłem:
— Królu, jestem Geniuszem, który przyszedł na świat po to, aby panować. Żadną groźbą, żadnym zaklęciem nie zmusisz mnie do pokory i posłuszeństwa!
Wówczas król Salomon zmarszczył brwi i zawołał:
— Czyż nie wiesz o tym, że przeczytałem wszystkie księgi, że poznałem wszystkie czary i że się nauczyłem na pamięć wszystkich zaklęć? Nikt mi w potędze nie dorówna i nikomu nie wolno odmawiać mi posłuszeństwa!
I król Salomon spojrzał na mnie groźnie.
Roześmiałem mu się w oczy i odparłem:
— Zanim tyś na świat przyszedł — ja już od dawna istniałem na tym świecie! Zanim tyś zdążył przeczytać księgi, pełne tajemniczych baśni — ja już od dawna byłem bohaterem tych baśni! Czuję się większym i potężniejszym od ciebie i raz jeszcze powtarzam, że nie będę ci posłuszny!
Król Salomon tupnął gniewnie nogą o ziemię i rozkazał Assafowi, aby natychmiast przyniósł ze skarbca królewskiego szkatułę miedzianą.
Assaf przyniósł szkatułę. Król Salomon otworzył ją i wyszeptał jakieś dziwne nieznane mi zaklęcie. Wówczas uczułem, że pod wpływem tego zaklęcia rozluźniam się i rozwiewam w mgłę białą.
Gdy się już cały w mgłę zamieniłem, król Salomon wdmuchnął mgłę do wnętrza szkatuły, zamknął pokrywę, położył na niej pieczęć czerwoną i odcisnął na pieczęci znak swego sygnetu, na którym było wyrzeźbione imię króla Salomona.
Robiłem w szkatule wysiłki, aby ją otworzyć — ale nadaremnie. Pieczęć z odciśniętym na niej imieniem króla Salomona okazała się mocniejszą ode mnie. Zrozumiałem, że nigdy nie potrafię złamać tej pieczęci i wydostać się z mego więzienia!
Król Salomon rozkazał Assafowi wrzucić szkatułę wraz ze mną do morza.
Assaf wrzucił. Szkatuła pogrążyła się w morzu i osiadła na dnie morskim.
Ogarnęła mnie rozpacz i przerażenie! Zrozumiałem, że tylko szczęśliwy przypadek może mnie uratować. Marzyłem na dnie morskim, że jakiś rybak zawadzi nieostrożnie siecią o miedzianą szkatułę i na brzeg ją wyciągnie, a potem przez ciekawość złamie pieczęć i otworzy, aby zajrzeć do wnętrza. Postanowiłem więc czekać cierpliwie na taki przypadek sto lat. Przyrzekłem sobie, że tego, kto mnie zbawi, uczynię najbogatszym na świecie człowiekiem.
Wszakże czekałem nadaremnie! Sto lat minęło, a nikt mnie nie uratował.
Wówczas postanowiłem czekać na dnie morskim drugie sto lat i przyrzekłem sobie, iż tego, kto mnie w drugim stuleciu uratuje, uczynię królem całego świata.
Lecz znów czekałem na próżno. Drugie sto lat minęło, a nikt mnie nie wyzwolił z mego więzienia!
Byłem jednak cierpliwy. Postanowiłem czekać trzecie sto lat i poprzysiągłem w duchu, iż tego, kto mnie w trzecim stuleciu wyratuje, uczynię najpotężniejszym na świecie czarownikiem.
I znów minęło sto lat — bez żadnych zmian, bez żadnego ratunku. Nastało czwarte stulecie… Widząc, jak mi się na dnie morskim nieszczęści, straciłem wreszcie wszelką cierpliwość. Zawrzał we mnie gniew i nienawiść przeciwko wszystkim ludziom, co chodzą tam na brzegu, na powierzchni ziemi. I przysiągłem wówczas sobie, że tego, kto mnie teraz wybawi, uśmiercę natychmiast. Przez wdzięczność zaś za ratunek pozwolę mu tylko wybrać rodzaj śmierci.
Właśnie w chwili, gdy wymówiłem tę przysięgę, sieć twoja, rybaku, zawadziła o szkatułę i wygarnęła ją z dna morskiego.
Dzięki tobie znów jestem wolny i znów widzę słońce, ptaki i drzewa. Przysięgi jednak złamać nie mogę. Sam to chyba dobrze rozumiesz, że przysięga Geniusza musi być spełniona. Nie marudź więc i nie zwlekaj. Wybierz rodzaj śmierci i umieraj w tym przekonaniu, że śmiercią swoją spełniłeś przysięgę Geniusza!
— Mój panie Geniuszu — odpowiedział rybak — opowieść twoja bardzo mnie zaciekawiła. Podobał mi się jej początek, ale wcale nie podobał mi się koniec. Nie rozumiem, czemu w końcu przysięgałeś, że pozbawisz życia swego zbawcę. Myślałem dotąd, że Geniusze są i mędrsi, i wdzięczniejsi, i nie składają tak lekkomyślnych przysiąg.
— Rybaku! — zawołał Geniusz — okazuj mi więcej czci i szacunku! Nie nazywaj mnie „moim panem Geniuszem” i nie zarzucaj mi lekkomyślności. Jestem tak wielki, że ogarnąć mnie okiem nie możesz, a mimo to traktujesz mnie żartobliwie, jak równego sobie. Tylko tacy mali i zwyczajni ludzie, jak ty, lubią obchodzić się z Geniuszami poufale i niegrzecznie.
— Mój wielki panie Geniuszu! — zażartował znowu rybak. — Jakże mogę być grzeczny dla tego, który chce mnie zabić? Na domiar złego opowiadasz mi bajki, w które uwierzyć nie mogę. Twierdzisz, żeś to ty właśnie był ukryty w tej małej szkatułce, którą ja z dna morskiego wyłowiłem. Ja zaś twierdzę, że stanowczo jesteś za wielki, abyś mógł się w tej szkatułce pomieścić. Uważam więc wszystko, coś mi mówił, za kłamstwo. I w to, żeś sobie poprzysiągł zadać mi śmierć, też nie uwierzę dopóty, dopóki się nie przekonam naocznie, żeś to ty właśnie znajdował się we wnętrzu szkatułki. Wówczas dopiero chętnie się poddam twoim żądaniom i wybiorę rodzaj śmierci.
— O, niedowiarku! — zawołał Geniusz. — Tacy mali i zwyczajni ludzie, jak ty, nigdy nie ufają Geniuszom. Spójrz więc i naocznie się przekonaj, że mówiłem prawdę!
To rzekłszy, Geniusz rozluźnił się i rozwiał we mgłę białą. Mgła uniosła się nad brzegiem morskim i przesłoniła całe morze. Potem zaczęła się powoli zgęszczać i opadać falami na dno otwartej szkatuły.
Gdy już wszystka mgła zgromadziła się w szkatule, rybak usłyszał głos Geniusza, wychodzący ze szkatuły:
— Podejdź bliżej, niedowiarku, i przekonaj się teraz naocznie o prawdzie słów moich. Zobacz, czy się nie pomieściłem cały w tej szkatule miedzianej.
Rybak zbliżył się do szkatuły, zajrzał do jej wnętrza i zawołał:
— Widzę, żeś nie skłamał, mój mglisty panie Geniuszu. Twoja mglistość zaczyna mi się nawet bardzo podobać. Nie przypuszczałem, że z takiej mgły powstają tacy wielcy, jak ty, Geniusze.
— Przyjrzyj mi się uważnie — odpowiedział Geniusz z głębi szkatuły — ażebyś potem znów nie zaczął wątpić w moje zdolności rozwiewania się w mgłę i gromadzenia się w tej małej szkatule.
— Przyglądam ci się uważnie i dziwuję się niezmiernie — rzekł rybak, nagłym ruchem zatrzasnął pokrywę szkatuły i natychmiast przyłożył czerwoną pieczęć z odciśniętym na niej znakiem sygnetu Salomonowego.
Geniusz niespokojnie poruszył się w szkatule i zrobił wysiłek, aby ją otworzyć, ale na próżno. Już był uwięziony i nie mógł złamać potężnej pieczęci króla Salomona!
— O, przebiegły rybaku! — Oszukałeś mnie tak, jak ludzie zwyczajni oszukują Geniusza, który im zaufał! Otwórz szkatułę, gdyż w przeciwnym razie rzucę na ciebie przekleństwo!
— Nie otworzę szkatuły — odpowiedział rybak. — Chciałeś mnie zabić, więc słusznie cię ukarałem. Pozostań na zawsze mgłą, zamkniętą w szkatule. Wrzucę cię z powrotem do morza i postawię w tym miejscu na brzegu słup z napisem: Strzeżcie się miedzianej szkatułki, w której ukrywa się Geniusz. Wszyscy rybacy przez wieki całe będą czytali ten napis i jeżeli ich sieć wygarnie z morza przypadkiem twoją szkatułę, wrzucą ją z powrotem do wody, ostrzeżeni moim napisem. Aż do końca świata będziesz leżał na dnie morskim samotny, beznadziejny i mglisty. O jednego Geniusza mniej będzie na powierzchni ziemi, a o jedną szkatułę więcej na dnie morskim.
— Rybaku! — zawołał Geniusz. — Nie czyń tego! Kocham ziemię i chcę na ziemi przebywać. Jeśli nie chcesz otworzyć szkatuły, zdejmij przynajmniej pieczęć króla Salomona, gdyż brzemię tej pieczęci dławi mnie i dusi.
— Nie głupim! — odrzekł rybak. — Wiem, że pieczęć Salomonowa potężniejsza jest od ciebie. Gdybym zdjął pieczęć, sam byś potrafił otworzyć szkatułę i zabiłbyś mnie natychmiast. My, ludzie zwyczajni, wymagamy wdzięczności i nagrody za nasze usługi, ty zaś zamiast wdzięczności i nagrody za to, że cię uratowałem, chciałeś mnie pozbawić życia.
— Pozwoliłem ci za to wybrać rodzaj śmierci — rzekł Geniusz.
— Kpisz ze mnie chyba — zawołał rybak. — Nie wiem, jak dla was, Geniuszów, ale dla mnie, człowieka zwyczajnego każdy rodzaj śmierci jest równie straszną karą. Nie rozumiem wcale twego postępowania ze mną. Jesteś dla mnie niezrozumiały, mglisty i muszę cię ukarać za twoją niewdzięczność, mglistość, niezrozumiałość i za to, że masz uczucia niepodobne do moich. Gdybym był takim, jak ty, Geniuszem, potrafiłbym wynagrodzić takiego, jak ja, rybaka, który ma czworo dzieci i żonę, i w pocie czoła musi na chleb czarny zarabiać.
— Rybaku! — zawołał Geniusz. — Otwórz szkatułę, a przysięgam ci, że uczynię cię człowiekiem bogatym.
— Nie ufam twoim przysięgom! — odpowiedział rybak.
— Niedowiarku! Znów mi nie ufasz! — rzekł Geniusz. — Wiedz o tym, że Geniusze spełniają swe przysięgi i dotrzymują swego słowa.
— Przysięgnij mi na potężne imię króla Salomona, że nie pozbawisz mnie życia, lecz uczynisz człowiekiem bogatym — wówczas ci uwierzę.
— Przysięgam ci na króla Salomona! — zawołał Geniusz.
Rybak zdjął pieczęć i otworzył szkatułę.
Z wnętrza szkatuły natychmiast zaczęła się wydobywać mgła biała. Mgła przesłoniła wkrótce całe morze, a potem powoli ułożyła się w kształt ludzki — i rybak znów ujrzał przed sobą olbrzymią postać Geniusza.
Geniusz pośpiesznie strącił nogą do morza miedzianą szkatułę. Szkatuła z pluskiem wpadła do wody i utonęła.
— Toń, podła szkatuło! — zawołał Geniusz. — Nikt już odtąd nie potrafi uwięzić mnie w twym wnętrzu!
Te słowa Geniusza i nagłe zniknięcie w morzu szkatuły przeraziły rybaka. Ukląkł, cały drżący, i szepnął:
— Geniuszu, przebacz mi moją przebiegłość i chęć ukarania ciebie. Pamiętaj, żeś przysiągł na króla Salomona, iż nie pozbawisz mnie życia, ale uczynisz człowiekiem bogatym.
— Niedowiarku! — rzekł Geniusz. — Znów mi nie ufasz! Widzę, żeś po to tylko na świat się narodził, aby nie ufać Geniuszom… Nie wolno mi łamać swych przysiąg. Muszę je spełniać dokładnie i sumiennie. Nie bój się! Nie zabiję ciebie, lecz przysporzę ci bogactw, o jakich nigdy nie śniłeś. Słuchaj mnie tylko uważnie i zapamiętaj każde słowo. Idź brzegiem morza dopóty, dopóki nie dojdziesz do różowej skały. Wówczas skręć na prawo i znów idź dopóty, dopóki nie ujrzysz czterech wielkich wzgórz, na których rosną drzewa hebanowe. Pomiędzy tymi wzgórzami znajduje się jezioro. Zarzuć sieć do tego jeziora, ryby zaś, które tam złowisz, zanieś swemu sułtanowi. Oto wszystko, co mogę ci powiedzieć. Pamiętaj, że wolno ci tylko raz na dzień sieć zarzucać. Jeżeli zarzucisz dwa razy, czeka cię śmierć nieunikniona. A teraz żegnaj na zawsze! Odlatuję ku słońcu, aby w jego promieniach wyzłocić skrzydła, które tak długo na dnie morskim leżały bez ruchu.
I rybak nagle ujrzał, jak na plecach Geniusza wyrosły dwa olbrzymie skrzydła. Geniusz poruszył skrzydłami i, szumiąc, uniósł się w powietrze ku słońcu.
Długo patrzył rybak w odlatającego Geniusza, aż wreszcie Geniusz znikł mu z oczu, pogrążając się w oślepiającym blasku złotego słońca.
Rybak niezwłocznie udał się w drogę, wskazaną przez Geniusza. Szedł brzegiem morza, aż doszedł do różowej skały. Wówczas skręcił na prawo i szedł znowu tak długo aż doszedł do czterech wzgórz, na których rosły drzewa hebanowe.
Pomiędzy wzgórzami zobaczył jezioro olbrzymie i tajemnicze.
Cztery wzgórza odbijały się w jeziorze wraz z hebanowymi drzewami. Woda tego jeziora była czarno-złota. Na samym środku jeziora kwitły cztery lilie wodne, każda innego koloru: jedna — biała, druga — czerwona, trzecia — niebieska, czwarta zaś — żółta.
Jezioro było gładkie i nieruchome i falowało tylko w czterech miejscach pod czterema wzgórzami, tak że tylko cztery fale z lekka kołysały się na jego czarno-złotej powierzchni.
— Nigdy nie widziałem tak dziwnego jeziora! — pomyślał rybak. — Otaczają je cztery wzgórza, kołyszą na nim cztery fale i kwitną na samym jego środku cztery lilie, każda innego koloru. Woda zaś tego jeziora jest czarno-złota i tak piękna, że nie można od niej oczu oderwać. Gdyby nie to, że własnymi oczyma oglądam to dziwne jezioro, pomyślałbym, że jest ono bajką albo snem. Mam bowiem wrażenie, że mi tylko śnią się cztery wzgórza i śnią się cztery fale i śnią się cztery lilie, każda innego koloru. A nawet wydaje mi się, że śnię się sam sobie na brzegu czarno-złotego jeziora. Ponieważ jednak nie jest ono snem, lecz rzeczywistością, więc zarzucę sieć, bo jestem ciekawy, jakie ryby znajdują się w takim dziwnym jeziorze?
Rybak zarzucił sieć i po chwili na brzeg ją wyciągnął. Na dnie sieci trzepotały się cztery tylko ryby, każda innego koloru. Jedna — biała, druga — czerwona, trzecia — niebieska, czwarta zaś żółta.
— Co za dziwy niezbadane! — zawołał rybak. — Te cztery złowione ryby przypominają liczbą i kolorem cztery lilie, kwitnące na środku czarno-złotego jeziora. Nigdy jeszcze nie widziałem ryb tak dziwnych! Chętnie bym raz jeszcze sieć w jezioro pogrążył, żeby więcej takich ryb złowić, ale nie uczynię tego. Pamiętam dobrze przestrogę Geniusza! Gdybym zarzucił sieć po raz drugi, spotkałaby mnie śmierć nieunikniona. Zaniosę więc te cztery ryby mojemu sułtanowi, gdyż tak mi Geniusz poradził.
Rybak raz jeszcze spojrzał na dziwne jezioro i począł szybkim krokiem oddalać się w stronę miasta — do pałacu sułtana.
W pałacu sułtana był właśnie ruch przedobiedni. Murzyni nakrywali do stołu, ustawiając na nim złote półmichy, srebrne tace, kryształowe puchary, solniczki, rzeźbione w ametyście, i pieprzniczki, kute w pniach koralowych.
Sułtan siedział tymczasem na balkonie, doktor zaś poił go co chwila wywarem ziółek gorzkich, które budzą apetyt.
Apetyt sułtana wzrastał pod wpływem tych ziółek, tak że w końcu sułtan kazał zawołać kucharza i, gdy kucharz stanął przed jego obliczem, przymknął oczy, mlasnął kilkakroć językiem i rzekł:
— Powiedz mi, mój drogi kucharzu, co będzie dzisiaj na obiad?
Tłusty i brzuchaty kucharz skrzyżował ręce na piersiach, uchylił czoła i odpowiedział:
— Obiad dzisiejszy składa się z tysiąca potraw: na pierwsze danie przyrządziłem zupę z pelikanów, na drugie danie — pieczeń ze śledziony hipopotama, na trzecie — jajecznicę ze strusich jaj ze szczypiorkiem, na czwarte — pasztet z wątróbek łabędzich, na piąte — kolibry z rożna.
— Zaczekaj! — przerwał sułtan. — Wszystkie potrawy, któreś wymienił, nie bardzo mi przypadają do smaku. Mam dzisiaj przede wszystkim apetyt na ryby. Powiedz mi w takim razie od razu, jakie ryby podasz do stołu?
Kucharz zbladł, zachwiał się na nogach i głosem drżącym wyszeptał:
— Żadnych ryb dzisiaj nie przyrządziłem. Wszakże nie moja to wina, tylko nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Na całym bowiem targu nie było ani jednej ryby. Podobno i w morzu i w rzekach panuje teraz chwilowe bezrybie. Wszystkich rybaków ogarnęła rozpacz, gdyż daremnie zarzucają sieci, wyczekując jakiegokolwiek połowu.
Sułtan smutnie zwiesił głowę i rzekł:
— Widzę, żeś rzeczywiście nie zawinił, więc nie mogę cię ukarać za nieobecność ryb na dzisiejszym obiedzie. Zażyłem ziółek gorzkich i apetyt mój wzrasta. Jest to wszakże dziwny i osobliwy apetyt wyłącznie na ryby. Oddałbym pół królestwa za jedną małą rybkę, smażoną na świeżym, wonnym maśle!
Smutek sułtana był tak wielki, że i kucharz, i doktor trwali w uroczystym milczeniu, ażeby zbytecznym słówkiem nie urazić tego szczerego i głębokiego smutku.
W tej chwili właśnie wszedł wielki wezyr i oznajmił sułtanowi, że jakiś rybak pragnie stanąć przed jego obliczem.
Ucieszył się sułtan i rozkazał wezyrowi, aby natychmiast rybaka przyprowadził.
Wezyr wyszedł i po chwili wrócił z rybakiem.
— Co mi przynosisz? — spytał sułtan rybaka.
— Przynoszę ryby — odpowiedział rybak i podał sułtanowi cztery cudowne ryby, złowione w jeziorze czarno-złotym.
Sułtan obejrzał dokładnie i po kolei najpierw białą, potem czerwoną, potem niebieską, a w końcu żółtą. Wszyscy przyglądali się tym rybom cudownym, bo nigdy jeszcze takich ryb nie widzieli.
Dziwił się sułtan, dziwił się wezyr i kucharz, i doktor.
A gdy już wszyscy do syta się napatrzyli i nadziwili, sułtan dał rybakowi sto złotych dukatów i rzekł:
— Przynoś mi co dzień takie ryby, a co dzień dostaniesz sto dukatów.
Uradowany rybak pokłonił się w nogi sułtanowi i, ściskając w garści dukaty, pobiegł co tchu do swojej chałupy, gdzie na niego od dawna czekała żona i czworo dzieci.
Sułtan tymczasem rzekł do kucharza:
— Usmaż mi te ryby na świeżym, wonnym maśle i podaj je do stołu.
Kucharz pobiegł z rybami do kuchni i zabrał się do ich przyrządzania. Postawił na ogniu patelnię i rzucił na nią świeżego, wonnego masła. Gdy się masło dostatecznie zazłociło i zarumieniło, położył na nim wszystkie cztery ryby.
Ponieważ kucharz po raz pierwszy w życiu smażył takie ryby, więc był ciekawy, czy po usmażeniu zachowają swoje barwy — białą, żółtą, niebieską i czerwoną.
Gdy się już ryby na jednej stronie dostatecznie zarumieniły, kucharz chciał je na drugą stronę odwrócić. Wszakże, zanim to uczynił, stał się cud, który mu w smażeniu ryb przeszkodził. Na ścianie kuchni zjawiła się nagła szczelina, niby błyskawica. Szczelina rozsunęła się i rozszerzyła w otwór głęboki i ciemny. Z otworu wyszła niespodzianie postać pięknej kobiety.
Zjawiona kobieta miała na sobie powłóczysty strój ze złotej tkaniny, haftowanej w kwiaty. W uszach jej błyskały kolczyki w kształcie wielkich półksiężyców. Na piersiach bielił się naszyjnik olbrzymich pereł. Nagie ramiona gęsto były przybrane w bransolety z brylantów, rubinów, szmaragdów i topazów. W ręku trzymała gałąź mirtową.
Nie spojrzawszy nawet na kucharza, podeszła wprost do patelni, na której smażyły się cudowne ryby z czarno-złotego jeziora. Dotknęła po kolei każdej ryby gałęzią mirtową i rzekła, wyraźnie i głośno wymawiając każde słowo:
— Ryby żółte, ryby białe
I niebieskie i czerwone,
Czyli chcecie żyć na chwałę
Tego, co ma z róż koronę?
Wówczas ryby podniosły w górę swe pyszczki i zawołały chórem:
Choćby nas przez życie całe
Krwawy los na ogniu morzył,
Będziemy żyły wciąż na chwałę
Tylko tego, co nas stworzył!
Wówczas tajemnicza pani, chwyciwszy gniewnie patelnię, odwróciła ją nad ogniem tak, że wszystkie ryby wpadły do ognia i spaliły się na węgiel czarny. Sama zaś cofnęła się do otworu w ścianie i znikła w jego ciemnej głębi. Ściana znów się zsunęła i zrosła tak, że żaden na niej znak nie pozostał.
Kucharz, osłupiały ze zdziwienia, z rozwartą na oścież gębą stał nieruchomo i tylko oczami mrugał co chwila.
Gdy przyszedł do siebie i rozumu nieco odzyskał, podbiegł natychmiast do ognia, aby widelcem ryby stamtąd powyciągać i choćby jedną z nich dla sułtana uratować — ale na próżno! Wszystkie już zamieniły się w popiół szary.
Kucharz dłonie załamał i zawołał:
— Co ja teraz pocznę, nieszczęśliwy! Sułtan mnie chyba zabije, nie dostawszy ryb na obiad! Nie uwierzy mi, gdy opowiem, co się stało? Pomyśli, że kłamię mu w oczy! Trudno bowiem uwierzyć w to, że jakaś tajemnicza pani wyszła nagle ze ściany kuchennej, aby spalić w ogniu ryby, które smażyłem na patelni! Pójdę do wielkiego wezyra i opowiem mu wszystko. Może wezyr wytłumaczy mnie jakoś przed sułtanem i obroni przed jego gniewem.
Poszedł więc kucharz do wezyra i opowiedział mu wszystko.
Zdziwił się bardzo wezyr i zamyślił głęboko. Potem głową pokiwał i rzekł:
— W dziwnych czasach żyjemy! Na każdym kroku albo cuda, albo dziwy, których nie można zrozumieć. Myślałem dotąd, że bajki są tylko w książkach, a teraz widzę, że zdarzają się i w życiu. Nie bój się gniewu sułtana, bo mu to jakoś wytłumaczę i postaram się go udobruchać. Nie powiem mu o tym, co się stało, bo nie chcę go przerażać i niepokoić. Sam tę sprawę zbadam. Rybak obiecał, że co dzień będzie nam owe ryby przynosił. Jutro więc sam będę obecny w kuchni przy ich smażeniu i naocznie sprawdzę cud, o którym mi dziś opowiedziałeś.
Nazajutrz rybak znów przyniósł do pałacu cztery ryby tych samych kolorów i dostał za nie sto dukatów.
Tym razem wezyr sam własnoręcznie położył je na patelni i zaczął smażyć.
Gdy się na jednym boku dostatecznie podsmażyły, chciał je na drugi bok odwrócić. Wszakże, zanim to uczynił, stał się cud, który mu w smażeniu ryb przeszkodził. W ścianie kuchennej zjawiła się nagła szczelina, niby błyskawica. Szczelina rozsunęła się i rozszerzyła w otwór głęboki i ciemny. Z otworu wyszła niespodzianie tajemnicza pani, ubrana tak, jak to kucharz dokładnie wezyrowi wczoraj opisał.
Nie spojrzawszy nawet na wezyra i na kucharza, tajemnicza pani, połyskując klejnotami i szeleszcząc wspaniałą szatą, zbliżyła się do patelni, na której smażyły się cudowne ryby z czarno-złotego jeziora. Dotknęła każdej ryby po kolei gałęzią mirtową i rzekła głośniej i wyraźniej, niż wczoraj:
— Nie każda ryba jest rybą w fali,
Nie każda fala — falą w jeziorze!
Czy nie dość mocno ogień was pali?
Czyli wciąż trwacie w swoim uporze?
Ryby podniosły w górę swe pyszczki i chórem odpowiedziały:
— Jest czarno-złote kiedyś jezioro,
I cztery fale, każda — zaklęta,
I cztery wzgórza, i lilii czworo —
Więc po czterykroć bądź nam — przeklęta!
Wówczas tajemnicza pani, chwyciwszy gniewnie patelnię, odwróciła ją nad ogniem, tak że wszystkie ryby wpadły do ognia i spaliły się na węgiel czarny. Sama zaś cofnęła się do otworu w ścianie i znikła w jego ciemnej głębi. Ściana znów się zsunęła i zrosła, tak że żaden na niej znak nie pozostał.
Wezyr, osłupiały ze zdziwienia, z rozszerzonymi na oścież oczami stał nieruchomo i patrzył na kucharza, kucharz zaś patrzył na wezyra. Przez czas długi milczeli obydwaj. Wreszcie wezyr przerwał milczenie:
— Pierwszy raz w życiu zdarza mi się oglądać w kuchni takie cuda! Co oznacza ta pani tajemnicza i te ryby czterech kolorów? I czemu dotyka ich gałęzią mirtową i zadaje dziwne, niezrozumiałe pytania? I dlaczego te ryby dają jej tak samo dziwną, niezrozumiałą odpowiedź? I z jakiej przyczyny tajemnicza pani na czarny węgiel spala tajemnicze ryby? Są to dla mnie zjawiska wprost niepojęte!
— Dla mnie także! — dodał kucharz. — Myślałem o tym noc całą, ale nie mogłem się domyślić.
— Nie dziwi mnie wcale, że nie mogłeś się domyślić, bo jesteś tylko kucharzem, — rzekł wezyr — ale dziwi mnie, że ja, choć jestem wielkim wezyrem — też nie mogę wpaść na żaden domysł. Nie chcę dłużej przed sułtanem ukrywać cudów, które zjawiają się w jego własnym pałacu. Zaraz mu wszystko opowiem, a być może, iż on osobiście łatwiej od nas zgadnie tajemnicę.
Wezyr natychmiast udał się do pokoju sułtana i opowiedział mu wszystko, co się stało w kuchni.
— Muszę te cuda na własne oczy zobaczyć! — zawołał rozciekawiony sułtan. — Nigdy jeszcze nic podobnego nie widziałem, ale mam nadzieję, że odgadnę tajemnicę tego niezwykłego zjawiska. Ponieważ rybak obiecał co dzień przynosić do pałacu owe cudowne ryby, więc i jutro przyniesie na pewno. Otóż zamkniemy się razem w moim pokoju i sami je usmażymy. Ciekawym, czy w mojej obecności tajemnicza pani ośmieli się wyjść z muru i spalić ryby, które sam własnoręcznie będę smażył.
Wezyr nic na to nie odpowiedział, tylko się zamyślił głęboko i z ciekawością zaczął wyczekiwać dnia jutrzejszego.
Nazajutrz rybak, jak zazwyczaj, przyniósł do pałacu cztery ryby czterech kolorów i otrzymał za nie sto złotych dukatów.
Sułtan i wezyr przygotowali w pokoju wszystko, co było potrzebne do smażenia ryb. Zamknęli drzwi na klucz i zaczęli smażyć cudowne ryby. Gdy się ryby na jednej stronie obsmażyły, sułtan własnoręcznie chciał je na drugą stronę odwrócić, lecz, zanim to uczynił, coś w pokoju zagrzmiało, ściana rozstąpiła się nagle, ukazując wielki i ciemny otwór. Z otworu tym razem, zamiast tajemniczej pani, wyłonił się olbrzymi, potworny Murzyn z dębową gałęzią w ręku. Na głowie miał wieniec z róż. Oczy jego zdawały się martwe i ślepe. Krokiem sztywnym i ociężałym podszedł do ryb, dotknął ich po kolei dębową gałęzią i rzekł głosem głuchym, bezbarwnym i jednostajnym:
— O ryby, ryby! W nocy i z rana
Śnią się wam dawne, człowiecze twarze!
Uznajcie we mnie bożka i pana
I czyńcie wszystko, co wam rozkażę!
Sto dni przeminie, a potem dwieście,
A potem — tysiąc i dwa tysiące —
Lecz nikt nie zgadnie, czym wy jesteście
I czym są cztery lilie kwitnące?
Ryby podniosły swe pyszczki do góry i chórem odpowiedziały Murzynowi:
— Choć w ogniu cztery spalą się baśnie,
Choć dola nasza w mroku ukryta —
Wiedz, zły potworze, iż teraz właśnie
Ktoś o nas bajkę cudowną czyta!
Czyta i czyta, aż wszystko zgadnie
I na ratunek ku nam pośpieszy,
A wówczas kara na ciebie spadnie,
I śmierć twa wszystkie ryby ucieszy!
Potworny Murzyn, chwyciwszy gniewnie patelnię, odwrócił ją nad ogniem, tak że wszystkie ryby wpadły do ognia i spaliły się na węgiel czarny. Sam zaś cofnął się do otworu w ścianie i znikł w jego ciemnem wnętrzu. Ściana natychmiast zsunęła się i zrosła, tak że żaden na niej znak nie pozostał.
Sułtan, osłupiały ze zdziwienia, z podniesionymi wysoko brwiami stał nieruchomo i patrzył na wezyra. Wezyr zaś patrzył na sułtana. Przez czas długi milczeli obydwaj. Wreszcie sułtan ozwał się pierwszy:
— Domyślam się, że te ryby są zaklęte i czekają na kogoś, co by je uratował. Ciekawym bardzo, w jakiej rzece rybak je złowił? Poślij kogo po rybaka z moim rozkazem, aby natychmiast przyszedł do pałacu. Dowiem się od niego wielu rzeczy, które mi są potrzebne dla odgadnięcia tajemnicy.
Wezyr posłał kucharza z rozkazem, aby znalazł rybaka i przyprowadził do pałacu.
Kucharz dowiedział się w mieście, gdzie rybak mieszka; pobiegł ku niemu i natychmiast z nim razem wrócił do pałacu.
Rybak stanął przed obliczem sułtana, a sułtan zapytał:
— Gdzie łowisz te ryby cudowne, które co dzień przynosisz do pałacu?
— Łowię je w jeziorze czarno-złotym, na którym kołyszą się cztery fale i kwitną cztery lilie czterech kolorów.
— Czy daleko znajduje się to jezioro? — pytał dalej sułtan.
— Niedaleko! — odrzekł rybak. — Najwyżej trzy godziny drogi od pałacu.
— Naucz mnie, jak się idzie do tego jeziora — rzekł sułtan.
— Łatwo trafić do jeziora — odpowiedział rybak. — Idzie się ku niemu prosto brzegiem morza aż do różowej skały. Od skały skręca się na prawo i znów się idzie prosto aż do czterech wzgórz, na których rosną drzewa hebanowe. Pomiędzy wzgórzami leży to dziwne jezioro, pełne ryb białych, niebieskich, żółtych i czerwonych. Tylko raz dziennie wolno mi sieć zarzucić i za każdym razem tylko cztery ryby z jeziora wyławiam.
— Muszę zbadać tajemnicę czarno-złotego jeziora! — zawołał sułtan. — Dziś jeszcze wyruszę w drogę, bo niecierpliwość i ciekawość nie pozwala mi zwlekać nawet dnia jednego. Rozkaż, wielki wezyrze, moim rycerzom, aby siodłali rumaki i zgromadzili się przed moim pałacem. Nim wieczór nadejdzie — już będziemy w drodze!
Na rozkaz wezyra stu konnych rycerzy stanęło przed pałacem. Sułtan przypasał miecz i dosiadł białego rumaka. Po czym dał znak ręką, aby wyruszono w drogę.
Słońce jeszcze nie zaszło, lecz świeciło już ku wieczorowi.
Sułtan i wezyr jechali na przodzie, aby drogę stu rycerzom wskazywać.
Zbliżyli się wkrótce do morza i jechali prosto brzegiem morskim aż do skały różowej. Od skały skręcili na prawo i znów jechali prosto aż do czterech wzgórz, na których rosły drzewa hebanowe.
Wówczas sułtan kazał wezyrowi i stu rycerzom zatrzymać się pod jednym ze wzgórz hebanowych i rzekł:
— Tu, pod tym wzgórzem, rozepnijcie namioty i czekajcie na mnie, aż powrócę, gdyż chcę sam, bez nikogo, udać się dalej na zwiady. Miejsca zaklęte i zaczarowane powinno się zwiedzać samotnie, nie zaś w licznym towarzystwie. Czytałem w życiu swoim dużo bajek, więc wiem, że tylko człowiek samotny potrafi zbliżyć się do tajemnicy. Żegnam ciebie, wielki wezyrze, i was, moi rycerze. Mam nadzieję, że się wkrótce zobaczymy.
Wezyr chciał koniecznie towarzyszyć sułtanowi w tej niebezpiecznej wycieczce, ale sułtan nie zgodził się i rozkazał mu zostać razem ze stu rycerzami. Wezyr musiał rozkaz sułtana wykonać. Rycerze porozbijali namioty.
Sułtan zsiadł z konia i pieszo poszedł w stronę jeziora, bo wiedział, że jezioro znajduje się pomiędzy czterema wzgórzami. Sułtan przyśpieszył kroku i wkrótce stanął nad brzegiem dziwnego jeziora.
Cztery wzgórza odbijały się w jeziorze wraz z hebanowymi drzewami. Woda jeziora była czarno-złota. Na samym środku kwitły cztery lilie wodne, każda innego koloru: jedna — biała, druga — czerwona, trzecia — niebieska, czwarta zaś — żółta.
Jezioro było gładkie i nieruchome i falowało tylko w czterech miejscach pod czterema wzgórzami, tak że tylko cztery fale z lekka kołysały się na jego czarno-złotej powierzchni.
Sułtan pochylił się ku czarno-złotej wodzie i ujrzał, iż roiła się od ryb białych, czerwonych, niebieskich i żółtych. Ryby, płynąc, spotykały się w wodzie i poruszały pyszczkami, jak gdyby szeptały sobie nawzajem jakieś tajemnice. Białe szeptały do czerwonych, czerwone do niebieskich, niebieskie do żółtych.
Długo sułtan przyglądał się czarno-złotej wodzie i kolorowym rybom, i czterem wzgórzom, i czterem falom, i czterem liliom na środku jeziora. Zachwycony widokiem tych cudów, nie mógł od nich oczu oderwać. Wreszcie z trudem wielkim oderwał oczy od zaklętej wody i poszedł dalej brzegiem jeziora aż do czwartego wzgórza.
Pod czwartym wzgórzem ujrzał ogród olbrzymi, gęsty i cudowny. Drzewa, obciążone owocami, rzucały długie cienie na szerokie trawniki. Kwiaty napełniały powietrze wonią upajającą. Śpiew ptaków rozlegał się w gęstwinie.
Sułtan zapuścił się w samą głąb tajemniczego ogrodu. Szedł długo wzdłuż palmowej alei, aż wreszcie natrafił na pałac z białego marmuru z wieżyczkami z kości słoniowej. Drzwi pałacu były otwarte.
— Czy wejść, czy nie wejść? — pomyślał sułtan i po krótkim namyśle wszedł do pałacu.
Pusto było w pałacu. Ani w pierwszej, ani w drugiej, ani w trzeciej komnacie nie spotkał sułtan nikogo. Więc zawołał:
— Hop-hop! Czy jest tu ktokolwiek!
Echo mu tylko odpowiedziało: „hop-hop?”
Sułtan poszedł dalej przez szereg komnat, których złote ściany pokryte były mnóstwem malowanych kwiatów, zwierząt i ptaków. Gdy minął sto komnat i wkroczył do sto pierwszej, usłyszał nagle czyjeś jęki. Zatrzymał się i zaczął się tym jękom przysłuchiwać.
— O, losie niemiłosierny — mówiły jęki. — Czemuś mnie skazał na tak nieludzkie cierpienia! Wszak byłem niegdyś królem — dziś jestem na wpół tylko człowiekiem! Nie znałem dawniej bólu — dziś co dzień rany moje odnawiają się, aby krwią świeżą ociekać! Któryż to z ludzi znosił takie, jak ja, męczarnie? O jezioro czarno-złote, gdzież są twoje pałace? O ryby białe, czerwone, żółte i niebieskie, gdzież się podział wasz król, którego tak kochałyście za dawnych czasów? Znikąd nadziei, znikąd ratunku, znikąd pomocy!
Jęki nagle ucichły.
Sułtan, wzruszony słowami, które posłyszał, zwrócił się w stronę, skąd go jęki owe doleciały, i trafił do ogromnej komnaty o czarnych ścianach, na których wymalowane były ryby białe, czerwone, żółte i niebieskie.
Po środku komnaty stał czarny tron, a na tronie siedział młodzieniec w płaszczu gronostajowym. Twarz jego była tak blada i tak pełna cierpienia, że sułtan ze współczuciem zbliżył się do niego i rzekł:
— Nie lękaj się, bo jestem człowiekiem dobrym i nic złego ci nie życzę. Jęki twoje wzruszyły mnie do głębi serca, choć nie znam tajemniczego losu, który cię skazał na takie męczarnie. Jestem sułtanem i mam obszerne i bogate państwo. Może potęga moja potrafi złamać czary, które cię opętały.
— Przepraszam ciebie za to, że nie wstaję z tronu, aby cię powitać — odparł młodzieniec. — Nie mogę wszakże tego uczynić, gdyż tylko na wpół jestem człowiekiem.
I młodzieniec uchylił przed sułtanem gronostajowego płaszcza.
Wówczas sułtan ujrzał, że nieszczęśliwy młodzian do pasa jest tylko człowiekiem, a od pasa — czarnym marmurem.
— O sułtanie! — zawołał młodzieniec. — Po raz pierwszy od lat tylu widzę człowieka, który przeniknął do wnętrza zaklętego pałacu i którego wzruszyły moje jęki. Nie wiem jednak, czy potrafisz zniszczyć czary, które mnie przykuły do tego tronu i trapią co dzień nieustannym smutkiem i cierpieniem!
— Biedny młodzieńcze! — zawołał sułtan. — Widziałem już cztery wzgórza, cztery lilie i cztery fale na czarno-złotym jeziorze; widziałem cztery gatunki ryb cudownych, a w pałacu moim zjawiła się tajemnicza pani i potworny Murzyn, który spalił na czarny węgiel ryby w chwili, kiedy je sam smażyłem na patelni. Widzę teraz twój pałac i ciebie samego, skamieniałego do połowy i narzekającego na los okrutny. Jestem pewien, że potrafię cię uratować, ale muszę najpierw dowiedzieć się od ciebie, co znaczą te wszystkie cuda i dziwy?
— Sułtanie! — odparł młodzieniec. — Historia mego życia jest tak dziwna, że trudno mi ją opowiedzieć w chwili, kiedy plecy moje pełne są ran, a serce — smutku i rozpaczy!
— Nie bardzo to z mojej strony pięknie, że zaciekawił mnie cudzy smutek i rozpacz — odpowiedział sułtan. — Nie mogę jednak powstrzymać się od prośby, abyś mi opowiedział historię twego życia.
— Opowiem ci ją — rzekł młodzieniec. — Ale jest to historia tak długa, że już się nie pomieści w tej bajce, która nosi tytuł: RYBAK I GENIUSZ. Musimy więc ją odłożyć do następnej bajki pt. OPOWIADANIE KRÓLA WYSP HEBANOWYCH. Tymczasem powiem ci tylko, że ja właśnie jestem królem Wysp Hebanowych.
— Dobrze — zgodził się sułtan. — Odłożymy historię twego życia do następnej bajki; ale pamiętaj, nieszczęśliwy młodzieńcze, abyś mi ją opowiedział od początku do końca.
W tym miejscu sułtan zamilkł i czekał cierpliwie, aż się zacznie bajka następna.
There was a poor and hardworking fisherman. He had a wife and four children. He lived in a miserable cottage and every day he was fishing on the sea. He threw the net only four times a day, for he had such a strange custom.
Once he was walking on the back of the net with his back to the sea, and as he walked, he sang:
„A strange fisherman I am,
Dear Lord God, have pity on me!
Four times only
I throw the net into the sea.
Four times in the sea
My luck I want to try,
Because only up to four
I can count.
And now I will tell you
Sun on the blue,
How I learnt my sums
In a great, great secret.
One moon in the sky
Shines on the cloud,
The second – on the lake,
Third – in my eye.
So together three they make:
First – second – third,
And I count to four,
Because I have four children!”
A sparrow, sitting on a tree, listened closely to a fisherman’s song. When the fisherman finished, the sparrow whisked the dew away from his wings, opened the spout, and answered:
„Fisherman, fisherman,
I wish you luck!
You count up to four,
I count up to five.
I could explain
To a small child,
How did I learn
To count up to five.
My wings are running
In the four directions of the world,
Because all over the world
Every sparrow flies.
So the number four
Shows pretty to me
To the east and west,
North and south.
Four world sites,
Four angles of the world,
And I count up to five,
Because I am the fifth one!”
It seems that the fisherman did not understand this song of the sparrow because he walked in silence and did not even look at the sparrow. In the meantime, the sea became bluer, the waves rippled and the wind blew, saturated with the smell of seawater.
The fisherman stood on the shore and threw the net into the water. After a moment, he pulled it out, but he was very sad because instead of fish he saw the sea sand at the bottom of the net. So he threw the net again and pulled out again, but in vain, because this time the net was filled with sea grass only.
The fisherman sighed and plunged the net into the sea for the third time, but again in vain because, at the bottom of the net, only the sea loam was settled.
„I’m not lucky today!” the fisherman called. „The children are waiting for the dinner at home, and I have not caught one fish yet. I have netted three times already, so only once, the last time I can throw it! If this time I do not catch anything, then we will have to starve all day.”
The fisherman plunged the net for the fourth and last time. The net drowned in the sea, and the fisherman, staring at it, said:
„The sky is reflected in the sea, full of sun and clouds. My net has plunged not only in the sea but also in the sky that has hit the water. And God is everywhere – both in the true sky and the sky reflected in the waves, so he sees my net and the fish revolving around the net. God, who is in heaven, reflected on the wave, bless my net and order the fish to gather in the net!”
The fisherman sighed deeply and grabbed the net to take it out to the shore. At that time, he felt the net was heavy, so he was very happy, believing that the fish he caught bore so much on him.
He hurriedly drove the net ashore and peered inside, but instead of fish, he saw a small copper casket. He immediately took the box and began to look at it.
The casket was closed and had a seal with a signet ring sign on it.
The fisherman, curious, broke the seal, opened the casket and looked inside.
So far he has seen nothing. The casket was empty. After a while, the white fog began to rise from the inside of the box. It was rising faster and more freely until it finally covered the sea. The fisherman has never seen so thick fog.
The fog slowly began to form in human shapes. First came a giant head, then neck and shoulders, then hands and trunk, and finally legs. Then the fisherman saw in front of him some giant standing on the shore, and he was so tall that the fisherman had to look up to face him. He was one of the Geniuses, who were stronger than ordinary sorcerers and appeared very rarely – in the most lonely places or the most terrible fairy tales. The fisherman was afraid, but he did not want to show that he was a coward, so he bowed politely and said:
„Good morning! How was your sleep at the bottom of the casket?”
The genius answered with a thunderous voice:
„I slept at the bottom of the box for three centuries, which means three hundred years, and for the first time in three hundred years I’m watching the earth.”
„There is spring on earth right now,” the fisherman called, „the sun is shining, the birds are singing, and the trees are green. Surely there is no bird, no trees, no sun at the bottom of the sea, where you lay so long, closed in the cascet?”
The genius answered again with a thunderous voice:
„For the first time in three hundred years, I look at the sun, the trees, and the birds, but you, the fisherman, are looking at these miracles for the last time, because today, in a few moments, I have to kill you!”
„What for?” asked the fisherman. „I did not do anything wrong! You were lying in a casket on the sea floor for three hundred years, and you would lie still if I did not save you. Instead of paying me for salvation, you want to kill me?”
„I have to kill you,” said Genius.
„Why do you have to?” the fisherman called.
„Do not ask me anything, because I do not have time to explain,” Genius replied. „You have to die in a few moments. By gratitude for saving me, I let you choose the kind of death. So tell me honestly, what kind of death do you prefer: drowning, hanging, strangling, poisoning, or slashing your head with a sword?”
The fisherman thought and said:
„If I have to be honest, then I confess that none of the deaths are to my liking. I do not want to be a hangman, a dumpster, a strangler or a slaughtered one. I prefer to live as I have lived so far – in misery and poverty, to always see the sun and trees, and flowers.”
„Do not overuse my patience and do not moan about choosing this or any other death,” cried Genius. – I repeat: you have to die in a few moments, so you regret the sun and trees, and flowers in vain.”
The fisherman was very frightened, he scratched his head and said:
„I see that I will not avoid death, but let me know at least why and what for I am dying. After all, I am your saviour, so I have the right to demand any gratitude. I do not need another reward for your rescue, except only to explain to me before dying, why must I die?”
„Alright!” Genius replied. „I will make that concession to you, and I will explain to you the reason for your inevitable death, for I see that you do not want to die without explaining this mysterious cause. So listen to my strange story!”
„I’m listening!” the fisherman called, and Genius continued:
„In the old days, during the reign of King Solomon, the world was completely different than today. On the trees grew, instead of fruit, fragrant and mysterious golden books, full of miraculous paintings and fairy tales. The learned birds in the blue glasses turned the pages of these books with their beaks and looked at the paintings, reading
out various fairytales in turn. In the autumn the books withered like leaves, and they fell to the ground with a rustle. Then the donkeys, goats and rams ate the withered books, not knowing that they were eating fairy tales and wonderful paintings.
There were plenty of wise elephants in the woods who had moving telescopes instead of trumpets and stared through these telescopes at distant stars to see the future of their native forest.
The snakes at that time were wearing gold bracelets and rings and were able to dance under the moonlight wild, enchanted, possessed dances, ringing the excess of rings and bracelets while doing so.
And grasshoppers and crickets came into the world with a small, almost invisible tinder-box in their paws. Throwing their paws, they stroke the blue and red sparkles in the meadow, so that the meadows sparkled at night, and the flowers looked at the blue and red sparks with interest.
There was a wise and mighty King Solomon in this world. He read all the books, got to know all the sorceries, and learned all the spells by heart. He also understood the language of animals and birds. No king, no sorcerer could fight King Solomon! Even the Geniuses obeyed him and feared his anger.
I was the only one who was too hardy and proud to humble myself before the power of King Solomon! Only I rebelled against his authority and refused him obedience!
My name is Sakar and I am the biggest and strongest of all the Geniuses in the world. I did not want to serve King Solomon, I did not want to execute his orders.
King Solomon learned of this and sent for me Assaf, the minister of his court.
Assaf led me to Solomon’s throne.
I did not want to kneel before the mighty king, so I proudly lifted my head and said:
'King, I’m a Genius who came into the world to rule. No threat, no spell will compel me to humility and obedience!’
Then King Solomon frowned and exclaimed,
'Do you not know that I read all the books, that I got to know all the sorceries, and that I learned all the spells by heart? Nobody can match me in power and no one can deny me obedience!’
And King Solomon looked at me menacingly.
I laughed at him and said:
'Before you came to the world – I had existed in this world for a long time! Before you had time to read the books, full of mysterious tales – I have long been a hero of these fairy tales! I feel bigger and stronger than you and I say once again that I will not obey you!’
King Solomon trotted his ankle against the ground and commanded Assaf to bring the king’s jewellery box immediately from the treasury.
Assaf brought the box. King Solomon opened it and whispered some strange spell, unknown to me. At that time, I felt that under the influence of this spell, I loosened and blurted out into the white fog.
When all the fog was gone, King Solomon blew the fog into the casket, closed the lid, put a red seal on it, and stamped on his seal the sign of his ring, on which King Solomon’s name was carved.
I kept making efforts in the effort to open it – but in vain. The seal with the name of King Solomon imprinted on it proved to be stronger than me. I understood that I could never break this seal and get out of my prison!
King Solomon ordered Assaf to drop the box with me to the sea.
Assaf dropped it. The casket plunged into the sea and settled on the seabed.
I was overcome with despair and horror! I realised that only a lucky case could save me. I dreamed on the seabed that a fisherman would carelessly take a copper box and draw it out to the shore, and then curiosity would break the seal and open it to look inside. So I decided to wait patiently for such a case for one hundred years. I promised myself that the one who would save me would make the richest man in the world.
After all, I waited in vain! A hundred years passed, and no one saved me.
Then I decided to wait on the seabed for a second hundred years and promised myself that whoever would save me in the second century would make the king of the whole world.
But again I waited in vain. The second hundred years have passed, and no one has freed me from my prison.
But I was patient. I decided to wait three hundred years and swore in the spirit that the one who in the third century would save me would make the world’s most powerful magician.
And again, a hundred years passed – without any change, without any rescue. The fourth century came… Seeing how I unluckily got down on the seabed, I lost all my patience. I had anger and hatred against all the people who walked there on the shore, on the surface of the earth. And I swore to myself that the one who would deliver me now, I would kill me immediately. By gratitude for the rescue, I would only let him choose the type of death.
Just the moment I made that vow, your net, fisherman, got stuck on the cascet and pulled it out from the seabed.
Thanks to you I’m free again and again I see the sun, birds and trees. I cannot break the oath. You yourself probably understand that Genius’s oath must be fulfilled. Do not get stuck and do not delay. Choose the type of death and die in the belief that with your death you fulfilled the oath of a Genius!”
„My Mister Genius,” replied the fisherman, „your story has made me curious. I liked its start, but I did not like the end. I do not understand why you swore at last that you would deprive your saviour of his life. I have been thinking so far that the Geniuses are and are wise and grateful, and do not make such reckless oaths.”
„Fisherman!” Genius called, „Show me more respect and respect! Do not call me 'my Mister Genius’ and do not accuse me of recklessness. I’m so huge that you cannot grasp me with your eye, and yet you treat me jokingly, as equal to you. Only small and ordinary people like you like to deal with Geniuses confidently and rudely.”
„My great Mister Genius!” the fisherman joked again. „How can I be polite to the one who wants to kill me? To make matters worse, you tell me fairy tales I cannot believe. You claim that you were the one that was hidden in this little box I had seized from the seabed. And I say that you are definitely too big for you to put in this box. So I think everything you told me was a lie. And for the fact that you sworn to give me death, I will not believe it until I can be convinced that you were in the inside of the casket. Then I will gladly surrender to your demands and choose the kind of death.”
„Oh, you disbeliever!” called Genius. „Such small and ordinary people like you never trust the Geniuses. Look and see for yourself that I was telling the truth!”
Having said that, Genius relaxed and flushed into a white fog. The fog rose over the sea and covered the sea. Then it began to slowly gather and descend to the bottom of the open casket.
When all the fog gathered in the casket, the fisherman heard Genius’s voice coming out of the casket:
„Come closer, you foolish man, and see for yourself now the truth of my words. See if I have fit all of myself in this copper box.”
The fisherman approached the casket, looked inside her and called:
„I see you have not lied, my foggy Mister Genius. I even start to like your vagueness very much. I did not think that from such a fog arise such great Geniuses as you arise.”
„Look at me closely,” answered the Genius from the depths of the box, „so you will not begin to doubt again my ability to disperse into the fog and gather in this little box.”
„I watch you closely and wonder,” the fisherman said, suddenly slamming the lid of the casket, and immediately putting a red seal with the sign of Solomon’s sign on it.
Genius moved uneasily in the casket and made an effort to open it, but in vain. He was already imprisoned and could not break the mighty seal of King Solomon!
„Oh, fisherman! – You cheated me just as ordinary people are cheating on a Genius who trusted them! Open the casket, otherwise, I’ll curse you!”
„I will not open the casket,” the fisherman replied. „You wanted to kill me, so I just punished you. Stay forever in the fog, locked in the box. I’ll throw you back to the sea and put a column at the edge of the border with the words, „Beware of the copper box where a Genius is hiding. All fishermen will read the inscription throughout the ages, and if their net catches your case from the sea, they will throw it back into the water, warned by my inscription. Until the end of the world, you will lie on the seaboard lonely, hopeless, and foggy. There will be one Genius less on the surface of the earth and one cascet more on the seabed.”
„Fisherman!” called Genius. „Do not do it! I love the Earth and want to stay on Earth. If you do not want to open the casket, take King Solomon’s seal, at least, because the stamp of this seal chokes and suffocates me.”
„Do not be stupid!” said the fisherman. „I know that the seal of Solomon is more powerful than you. If I took off the seal, you would be able to open the box yourself and you would kill me immediately. We, ordinary people, require gratitude and a reward for our services, but instead of gratitude and a reward for saving you, you wanted to deprive me of life.”
„I let you choose the type of death instead,” Genius said.
„You have to be kidding me,” the fisherman called. „I do not know how it is for you, Geniuses, but for me, ordinary man, every kind of death is just as terrible a punishment. I do not understand your conduct with me at all. You are incomprehensible and foggy to me, and I have to punish you for your ingratitude, fogginess, incomprehensibility, and for having feelings that are unlike mine. If I was a Genius, like you, I would be able to compensate, a fisherman like me who has four children and a wife and must work for black bread in sweat.”
„Fisherman!” called Genius. „Open the casket, and I swear I’ll make you rich.”
„I do not trust your vows!” the fisherman replied.
„You slacker! You do not trust me again!” Genius said. „Know that the Geniuses fulfil their oaths and keep their word.”
„Swear to the mighty name of King Solomon that you will not deprive me of life, but you will make a rich man – then I will believe you.”
„I swear to you to King Solomon!” called Genius.
The fisherman took off the seal and opened the box.
A white fog immediately began to extract from the inside of the casket. The fog overwhelmed the entire sea and then slowly became human – and the fisherman saw the enormous form of Genius again.
Genius hastily knocked a copper casket into the sea. The case fell into the water with a splash and drowned.
„Drown, lower casket!” called Genius. „Nobody will ever be able to trap me inside of you!”
These words of Genius and the sudden disappearance of the casket in the sea frightened the fisherman. He knelt down, trembling, and whispered:
„Genius, forgive me for my cunningness and willingness to punish you. Remember that you swore to King Solomon that you would not deprive me of life, but that you would make a rich man.”
„You slacker!” Genius said. „You do not trust me again! I see that you were born into the world only to not trust the Geniuses… I must not break my oath. I have to meet them carefully and conscientiously. Do not be afraid! I will not kill you, but I will give you the wealth you never dreamed of. Listen to me only carefully and remember every word. Go by sea until you reach the pink rock. Then turn right and walk again until you see the four great hills on which ebony trees grow. Between these hills, there is a lake. Throw a net into this lake, and the fish you fish there carry to your sultan. Here is what I can tell you. Remember that you are allowed to throw the net only once a day. If you accuse twice, you will die inevitably. And now goodbye forever! I’m flying to the sun to golden up my wings, which lay motionless on the seabed for so long, in its rays.”
And the fisherman suddenly saw two gigantic wings on Genius’s back. Genius shook his wings and, humming, rose to the sun.
The fisherman was looking at the departing Genius for a long time, until Genius finally disappeared from his sight, drowning in the dazzling glow of the golden sun.
The fisherman immediately went on the road indicated by Genius. He walked by the sea until he reached the pink rock. Then he turned to his right and walked again until he reached the four hills where the ebony trees grew.
Between the hills, he saw the lake enormous and mysterious.
Four hills reflected in the lake along with ebony trees. The water of this lake was black and gold. In the centre of the lake, there were four water lilies blooming, each in a different colour: the first one – white, the second one – red, the third one – blue, and the fourth one – yellow.
The lake was smooth and still and waved only in four places under four hills so that only four waves swayed slightly on its black and gold surface.
„I have never seen such a strange lake!” thought the fisherman. „Four hills surround it, four waves are swaying on it, and four lilies are blooming in the very middle of it, each one in a different colour. The water in this lake is black and gold, and so beautiful that one cannot tear one’s eyes from it. If it were not for my own eyes to see this strange lake, I would have thought it was a fairytale or a dream. I have the impression that I only dream of four hills and dream of four waves, and dream of four lilies, each one in a different colour. And I even think I’m dreaming of myself on the shores of a black and gold lake. But since it is not a dream, but a reality, I will throw the net, because I am curious what fish are in such a strange lake?”
The fisherman threw the net and then stretched out to the shore. At the bottom of the net only four fish were fluttering, each in a different colour. The first one is white, the second one – red, the third one – blue, and the fourth one is yellow.
„What a wonder unexplored!” the fisherman called. „These four fish are reminiscent of the number and colour of four lilies blooming in the middle of a black and gold lake. I have never seen such strange fish! I would like to plunge the net into the lake to catch more such fish, but I will not do it. I remember the warning of Genius! If I threw down the net for the second time, I would die inevitably. So I will take these four fish to my Sultan because Genius advised me so.”
The fisherman looked at the strange lake once again and began to move quickly towards the city – to the sultan’s palace.
There were preparations for the dinner going on in the sultan’s palace. The Negroes covered the table, setting golden dishes, silver trays, crystal cups, salt shakers carved in amethyst, and pepper shakers forked in coral trunks.
The Sultan was sitting on the balcony while the doctor gave him a decoction from bitter herbs, that make the appetite grow, to drink.
The Sultan’s appetite was growing under the influence of these herbs, so that the Sultan finally ordered to call the cook and, when the cook stood before him, he closed his eyes, clicked his tongue several times and said:
„Tell me, my dear cook, what will be for dinner today?”
The fat and bellied chef crossed his arms across his chest, bowed his brow and replied,
„Today’s dinner consists of a thousand dishes: for the first dish I cooked pelican soup, for the second dish – roasted hippopotamus roe, for the third – scrambled ostrich eggs with chives, for the fourth – swan liver pate, for the fifth – roasted hummingbirds.”
„Wait!” the sultan interrupted. „All the dishes that you mentioned are not really to my liking. Today I mainly have an appetite for fish. So tell me immediately, what kind of fish will you put on the table?”
The cook’s face grew pale, his legs trembled and he whispered,
„I did not prepare any fish today. After all, it is not my fault, but an unfortunate coincidence. There was not a single fish in the market. Allegedly, in the sea and the rivers, there is now a temporary uncircumcision. All fishermen were in despair, for they threw the nets in vain, waiting for any catch.”
The Sultan sadly hung his head and said:
„I see that it’s really not your fault, so I cannot punish you for the absence of fish at today’s dinner. I have had bitter herbs and my appetite is increasing. This is a strange and peculiar appetite for fish. I would give half a kingdom for one small fish, fried in fresh, fragrant butter!”
The grief of the sultan was so great that both the cook and the doctor were in solemn silence, so as not to offend this sincere and deep sadness.
At that moment, a great vizier came in and told the sultan that a fisherman would like to stand before him.
He pleased the sultan and ordered the vulture to bring the fisherman right away.
Vizier came out and after a while, he came back with the fisherman.
– What do you bring me? Asked the Sultan fisherman.
„I bring fish,” the fisherman replied and handed the Sultan four wonderful fish, caught in a black and gold lake.
The Sultan looked carefully and in turn first the white one, then the red one, then the blue one, and finally the yellow one. Everyone was watching these wonderful fish because they had never seen such fish.
The sultan was surprised, the vizier and the cook wondered, and the doctor wondered too.
And when they had gazed and wondered enough, the sultan gave the fisherman a hundred golden ducats and said,
„Bring me such fish every day, and every day you will get a hundred ducats.”
The delighted fisherman bowed to the sultan’s feet and, squeezing a handful of ducats, ran to his hut, where his wife and four children had long waited for him.
Meanwhile, the Sultan said to the cook:
„Fry the fish on fresh, fragrant butter for me and serve them on the table.”
The cook ran to the kitchen with the fish and started to cook them. He put a frying pan on the fire and threw fresh, fragrant butter on it. When the butter had become gold and blossomed enough, he placed all four fish on it.
Because the chef was frying such fish for the first time in his life, he was curious whether they would retain their colours after frying – white, yellow, blue, and red.
When the fish were already flushed enough on one side, the chef wanted to turn them over. But before he did, there was a miracle that prevented him from frying the fish. A sudden crack, like lightning, appeared on the wall. The gap slid open and widened into a deep and dark hole. From the hole came the unexpected figure of a beautiful woman.
The woman appeared wearing a draped dress of gold fabric embroidered with flowers. In her ears flashed earrings in the shape of huge crescents. A huge pearl necklace was on his breast. Bare shoulders were densely packed with diamonds, rubies, emeralds and topaz bracelets. She was holding a branch of myrtle in her hand.
Without even looking at the cook, she went straight to the frying pan, where the wonderful black-and-gold lake fish were fried. She touched each fish with a branch of myrtle and said, clearly and loudly pronouncing every word:
„Yellow fish, white fish
And blue and red,
Do you want to live for the glory
Of the one who has a crown made of roses?”
Then the fish raised their mouths and cried out:
„Let us through the whole life
Suffer bloody fate on fire,
We will only keep on living for the glory
Of the one who created us!”
Then the mysterious lady, angrily gripping the frying pan, turned it over the fire so that all the fish fell into the fire and burned into black charcoal. And she went back to the hole in the wall and disappeared into his dark depths. The wall slipped back again and grew so that no sign remained on it.
The cook was stunned in surprise, his mouth wide open, stood motionlessly and just blinked his eyes once in a while.
When he came to himself and recovered a little, he immediately ran to the fire, to get the fish out of there with a fork and save even just one of them for the sultan – but in vain! All of them turned into grey ash.
The cook wrung his hands and cried out:
„What will I do now, unhappy me! The Sultan will probably kill me, not having gotten fish for dinner! Because it is hard to believe that some mysterious lady suddenly came out of the wall to burn the fish that I was frying on the frying pan. He’ll think I’m lying to him! It is hard to believe that a mysterious lady came out suddenly from the kitchen wall to burn fish that I cooked in a frying pan! I will go to the great vizier and tell him everything. Maybe the vizier will explain me somehow before the sultan and defend against his anger.”
So the cook went to the vizier and told him everything.
The vizier was very surprised and pensive. Then he nodded and said:
„In strange times we live! At every step, either miracles or wonders, which cannot be understood. I thought so far that fairy tales only happened in books, and now I see that they also happen in life. Do not be afraid of the Sultan’s anger, for I will explain it to him somehow and try to comfort him. I will not tell him what happened, because I do not want to scare him and bother him. I will investigate this myself. The fisherman promised that we would bring these fish every day. Tomorrow I will be present in the kitchen while frying them, and I will check the miracle you told me about today myself.”
The next day, the fisherman brought four fish of the same colours to the palace and got a hundred ducats.
This time, the vizier himself placed them in a frying pan and started frying.
When one side was sufficiently fried, he wanted to turn them on the other side. But before he did, there was a miracle that prevented him from frying the fish. A sudden crack appeared on the kitchen wall, like lightning. The crack slid open and widened into a deep and dark hole. Out of the hole came a mysterious lady unexpectedly, dressed as the cook carefully vigorously described to the vizier yesterday.
Without even looking at the vizier and the cook, the mysterious lady, glittering jewels and rustling with a magnificent robe, approached the frying pan where the wonderful black-and-gold lake fishes were roasted. She touched each fish in turn with a branch of myrtle and spoke louder and clearer than yesterday:
„Not every fish is a fish in the wave,
Not every wave – wave in the lake!
Is the fire not burning you hard enough?
Do you still persist in your stubbornness?”
The fish raised their mouths and replied in a chorus:
„There is a black and gold lake once,
And four waves, each one – enchanted,
And four hills, and four lilies –
So four times you be – cursed to us!”
Then the mysterious lady, angrily gripping the frying pan, turned it over the fire, so that all the fish fell into the fire and burned into black charcoal. And she went back to the hole in the wall and disappeared into its dark depths. The wall slipped back again and grew so that no sign remained on it.
The vizier, stunned in surprise, stood motionless and wide-eyed and looked at the cook, while the cook looked at the vizier. For a long time, both were silent. Finally, the vizier broke the silence:
„For the first time in my life, I happened to watch such miracles in the kitchen! What do this mysterious lady and these fish in four colours mean? And why does she touch them with a myrtle branch and ask strange, incomprehensible questions? And why do these fish give her the same strange, incomprehensible answer? And for what reason did the mysterious lady burn the mysterious fish to the black charcoal? These are very inconceivable phenomena for me!”
„For me too!” added the cook. „I thought about it all night, but I could not guess.”
„It is not at all surprising that you could not guess, because you are only a cook,” said the vizier, „but I am surprised that I, though I am a great vizier, cannot come to any guess. I do not want to hide the miracles that appear in his own palace from the sultan any longer. I’ll tell him right now, and maybe he’ll find out the mystery more easily than we would.”
The vizier immediately went to the sultan’s room and told him everything that had happened in the kitchen.
„I have to see these miracles myself!” the sultan shouted. „I’ve never seen anything like it before, but I hope I can guess the mystery of this extraordinary phenomenon. Because the fisherman promised to bring the wonderful fish to the palace every day, tomorrow he will bring it for sure. Well, we’ll shut up together in my room and we’ll fry them ourselves. I wonder if in my presence the mysterious lady would dare to get out of the wall and burn fish that I would personally fry.”
The vizier did not respond, but he was thinking deeply and curiously, waiting for the next day.
The next day the fisherman, as usual, brought to the palace four fish of four colours and received for them a hundred gold ducats.
The sultan and the vizier prepared in the room everything that was needed for frying the fish. They locked the door and began to fry the wonderful fish. When the fish were fried on one side, the sultan himself wanted to turn them to the other side, but before he did that, something in the room thundered, and the wall parted suddenly, revealing a large and dark hole. Out of the hole this time, instead of a mysterious lady, emerged a giant, monstrous black man with an oak tree in his hand. On his head, there was a wreath of roses. His eyes seemed dead and blind. With a stiff and sluggish step, he approached the fish, touched them in turn with the oak brunch and spoke in a voice that was dull, colourless and monotone:
„O fish, fish! At night and in the morning
You are dreaming of old, human faces!
Recognize the idol and master in me
And do all that I command you.
A hundred days will pass, and then two hundred,
And then – one thousand and two thousand –
But no one will guess what you are
And what are the four blooming lilies?”
Fish raised their mouths up and responded to the black man in a chorus:
„Though the four fairy tales will burn down in the fire,
Although our fate is hidden in the darkness –
Know, evil monster, that right now
Someone is reading the fabulous tale about us!
He is reading and reading until he guesses everything
And to rescue us will hurry
And then the punishment will fall on you,
And all the fish will rejoice in your death!”
The monstrous black man, having angrily gripped the frying pan, turned it over the fire so that all the fish fell into the fire and burned into black charcoal. He himself retreated to the hole in the wall and disappeared into his dark interior. The wall immediately slipped and grew, so that no sign remained on it.
The Sultan, stunned in surprise, raised his eyebrows high and stood still, staring at the vizier. The vizier looked at the sultan. For a long time, both were silent. Finally, the Sultan called first:
„I guess these fish are enchanted and waiting for someone to save them. I’m very interested, in which river did the fisherman catch them? Send someone to the fisherman with my order to come immediately to the palace. I will learn from him many things that are needed for me to guess the secret.”
Vizier sent a cook with an order to find the fisherman and bring him to the palace.
The cook learned in the town where the fisherman lives; he ran to him and immediately returned with him to the palace.
The fisherman stood in front of the sultan and the sultan asked:
„Where are you fishing these wonderful fish that you bring to the palace every day?”
„I fish them in a black and gold lake, where four waves sway and bloom four lilies of four colours.”
„Is it far away from the lake?” asked the sultan.
„Not far away!” said the fisherman. „Up to three hours from the palace.”
„Teach me how to get to this lake,” said the sultan.
„It’s easy to hit the lake,” the fisherman replied. „One goes to it along the seashore up to the pink rock. From the rock, one turns to the right and again goes straight up to the four hills where ebony trees grow. Between the hills lies a strange lake full of white, blue, yellow, and red fish. Only once a day can I throw out my net, and every time, I excrete only four fish from the lake.”
„I must investigate the mystery of the black and gold lake!” the Sultan cried. „Today I’m going off on my way because impatience and curiosity will not let me delay even one day. Order, great vizier, my knights to saddle the horses and gather in front of my palace. Before the evening comes – we will be on our way!”
At the command of the vizier, a hundred horsemen knights stood in front of the palace. The sultan swung his sword and mounted a white steed. He then made a sign with his hand to get off the road.
The sun was not yet gone, but it was already shining toward the evening.
The sultan and the vizier were going at the front to point the way to the hundred knights.
They approached the sea soon and drove straight up along the seashore to the pink rock. From the rock, they turned to the right and again straight up to the four hills where ebony trees grew.
Then the sultan ordered the vizier and a hundred knights to stop at one of the ebony hills and said,
„Here, underneath this hill, set up the tents and wait for me until I come back because I want to go alone, with no one, to go on scouting. The enchanted and magical places should be visited alone, not by many companies. I have read many fairy tales in my life, so I know that only a lonely man can approach the mystery. I swear to you, great vizier, and you, my knights. I hope we will see each other soon.”
The vizier wanted to accompany the Sultan on this dangerous trip, but the Sultan refused and ordered him to stay with one hundred knights. The vizier had to order the sultan to perform. The knights pitched the tents.
The sultan dismounted the horse and walked to the lake, knowing that the lake was between four hills. The sultan hastened his pace and soon stood on the edge of the strange lake.
Four hills reflected in the lake along with ebony trees. The lake’s water was black and gold. Four water lilies were blooming in the middle, each with a different colour: one – white, the second – red, the third – blue, the fourth – yellow.
The lake was smooth and still and swayed only in four places under four hills so that only four waves swayed slightly on its black and gold surface.
The sultan leaned over the black and gold water and saw that it was swarming with white, red, blue, and yellow fish. The fish, flowing, met in the water and moved their mouths as if whispering to each other a secret. The white ones whispered to the red ones, the red ones to the blue ones, the blue ones to the yellow ones.
The sultan was looking at black and gold water and coloured fish, four hills and four waves, and four lilies in the middle of the lake, for a long time. Delighted to see these miracles, he could not take his eyes off them. Finally, with great difficulty, he withdrew his eyes from the enchanted water and went further along the lake to the fourth hill.
Under the fourth hill, he saw a huge, dense, and wonderful garden. Trees, laden with fruit, cast long shadows on the wide lawns. The flowers filled the air with an aroma. Birds singing was heard in the thickets.
The sultan went down into the very depths of the mysterious garden. He walked along the palm alley for a long time, until he came across a white marble palace with ivory turrets. The door of the palace was open.
„Should I, or should I not enter?” the sultan thought, and after a short thought, he entered the palace.
It was empty. Neither in the first nor in the second nor in the third chamber did the sultan meet anyone. So he exclaimed:
„Hop hop! Is there anyone here!”
Only the echo answered him: „hop-hop?”
The sultan went on through a series of chambers whose golden walls were covered with plenty of painted flowers, animals, and birds. As he passed one hundred rooms and entered one hundred and first, he suddenly heard someone’s moans. He paused and began to listen to these moans.
„Oh, fate unmerciful,” the moans said. „Why did you condemn me to such inhuman suffering? After all, I was a king once – today I am just half-human! I did not know the pain in the past – today my wounds are renewed every day to make the blood run fresh! What kind of people did tortures like mine? O black and gold lake, where are your palaces? O white, red, yellow and blue fish, where is your king, whom you loved so long ago? From nowhere hope, from nowhere salvation, from nowhere help!”
The moans suddenly ceased.
The Sultan, touched by the words that he heard, turned in the direction from which these moans were audible to him and got to a huge black-painted chamber where the white, red, yellow and blue fish were painted.
There was a black throne in the middle of the room, and a young man in an ermine coat was sitting on the throne. His face was so pale and so full of suffering that the sultan approached him sympathetically and said:
„Do not be afraid, because I’m a good man and I do not wish you any harm. Your moans touched my heart, though I do not know the mysterious fate that has put you to such torment. I am a sultan and I have a large and rich state. Maybe my power can break the spells that have possessed you.”
„I’m sorry for not getting up from the throne to welcome you,” said the young man. „I cannot do that, because I’m only half human.”
And the young man opened the ermine coat to the sultan.
Then the Sultan saw that the unhappy young man was a human being only from the waist up, and from the waist down – black marble.
„O Sultan!” cried the young man. „For the first time in so many years, I see a man who has penetrated the inside of the enchanted palace and whose heart was touched by my moans. I do not know, however, whether you can destroy the sorcery that has caught me on this throne and which gives me constant sadness and suffering every day!”
„Poor youth!” the sultan cried. „I’ve seen four hills, four lilies, and four waves on the black and gold lake; I saw four species of miraculous fish, and in my palace came a mysterious lady and a monstrous black man who burned black charcoal fish when I was frying them myself in a pan. I see now your palace and you yourself, half fossilized and moaning at the cruel fate. I’m sure I can save you, but I must first find out from you what all these miracles and wonders mean?”
„Sultan!” said the young man. „The story of my life is so strange that it is difficult for me to tell it when my back is full of wounds, and my heart – of sadness and despair!”
„It was not very nice of me to become curious about someone else’s sadness and despair,” the sultan replied. „But I cannot refrain from asking you to tell me the story of your life.
„I will tell it to you,” said the young man. „But it is a story so long that it will no longer fit in this fairy tale that bears the title: A FISHERMAN AND GENIUS. So we have to put it down to the next fairy tale, entitled THE STORY OF THE KING OF THE EBONY ISLANDS. In the meantime, let me just say that I am the king of the Ebony Islands.”
„Alright,” the sultan agreed. „We will put away the story of your life to the next fairy tale; but remember, unhappy youth, to tell it to me from the beginning to the end.”
At this point, the sultan fell silent and waited patiently for the next fairy tale to begin.