Muzeum Dawnych Rzemiosł, Żarki
Museum of Old Crafts, Żarki

Poniższy artykuł znalazł się w wydawanej w Poznaniu gazecie PRACA. Tygodnik polityczny i literacki, ilustrowany, w dniu 3 lutego 1907 roku. Strony, na których go wydrukowano, zostały użyczone jako eksponat dla Muzeum Dawnych Rzemiosł w miejscowości Żarki koło Częstochowy.

SONY DSC

Kulawe widmo.
Przekład z francuskiego.
(dokończenie)

              Wyciągnięte rysy jej twarzy zdradzały przerażenie, ale poza tem dostrzegem w nich coś więcej… Co to było?
– A cóż się tutaj dzieje?
                  Pani Maillard nie kazała się długo prosić i zaczęła mówić głosem cichym.
– Doktorze… mój mąż… który umarł na moich rękach, za którego trumną szłam sama… mój mąż… pokazuje się tutaj…
           I opowiedziała mi szczegóły, które w zupełności zgadzały się z tem, co mówił Feliks. Według niej pan Maillard chodzi w nocy po domu i kilka razy, kiedy w skutek duszności musiała wstawać, widziała wyraźnie jego postać w ogrodzie.
               Roześmiałem się i próbowałem upewnić panią Maillard, że wszystko to jest owocem jej bujnej wyobraźni.
– Nie, naprawdę, co pan o tem sądzi? Czy pan nigdy o tym nie słyszał? Czy panu nigdy o tem nie opowiadał? – pytała, patrząc mi badawczo w oczy.
              Chciałem zmienić temat rozmowy, ale ona ciągle wracała do swego.
             Nagle w ogrodzie rozległ się wystrzał…
             Pani Maillard porwała się na równe nogi z okrzykiem: ratujcie! i w tej chwili zemdlona padła na podłogę.
          Dawszy jej pierwszą pomoc, zadzwoniłem na kucharkę. Na pytanie moje, co się stało, odpowiedziała, że Feliks strzelał w ogrodzie do jakiegoś złodzieja, ale nie ranił nikogo.
Przyszedłszy do siebie i dowiedziawszy się o tym, co zaszło, pani Maillard dopytywała się uparcie:
– Czy jest pan pewien… że nie ranił nikogo?
– O z pewnością, łaskawa pani! Prawdopodobnie nie było nikogo i Feliks strzelił do cienia. Z resztą on sam pani opowie o swojej pomyłce, albo o swej niezręczności.
            Chora uspokoiła się i zapragnęła pozostać sama. Przed chwilą taka rozmowna – teraz widocznie chciała się mnie pozbyć.
            Feliks odprowadził mnie do drzwi.
– Panie doktorze! – szeptał. – Widziałem „go” znowu. To z pewnością pan Maillard, tylko jakiś inny, szary i we mgle. Wycelowałem doskonale, ale znowu znikł, tak samo, jak wczoraj.
          Nazajutrz rano siedziałem nad analizą krwi chorych na malaryę, kiedy przed domem zatrzymała się dorożka i do pokoju wszedł posłaniec. Przysłał go niejaki pan Martin, który potrzebował mojej pomocy.
       Martin? Było to nazwisko zupełnie mi nieznane. Może to któryś z moich dawniejszych profesorów wzywa mnie, chcąc prosić o zastępstwo?
           Włożyłem palto i pojechaliśmy.
           Minąwszy wiele ciemnych i wąskich zauków, zatrzymaliśmy się przed małym domkiem.
         Wszedłem na czwarte piętro i, otworzywszy drzwi do pokoju, ujrzałem jakiegoś pana, który wstał na moje powitanie.
– A, kochany kolega… pozwoli pan sobie przedstawić się, jestem doktor… Dziś rano wezwano mnie do niejakiego pana Martina, na którego tej nocy napadli jacyś złoczyńcy. Kula trafiła w kość pacierzową… brzydki wypadek… paraliż postępowy… Kolego – mówił szeptem – właściwie nie można mu pomóc. Na prośbę chorego posłałem po pana. Teraz zostawię was samych.
          Poszedłem za doktorem.
       W maleńkim pokoiku, na pościelonym łóżku, leżał tęgi mężczyzna; odwrócił ku mnie swą wielką brodę z bladą jak płótno twarzą i krótką brodą i ja zaledwie mogłem powstrzymać się od okrzyku: przede mną leżał Arystydes Maillard!
           Kiedy drzwi za doktorem zamknęły się, chory zaczął mówić cichym, przerywanym głosem:
– Doktorze, wkrótce nie będę już mógł ani mówić, ani słuchać… Jak się ma moja żona?… Prawda, że nic poważnego jej nie grozi?
      Nie wiedział o istocie choroby swojej żony – upewniłem go, że pani Maillard nie grozi żadne niebezpieczeństwo.
– A teraz niech pan posłucha. Po wyjeździe pana, kiedy byłem już prawie zupełnie zdrów, nagły spadek papierów* pogrążył mnie w straszną ruinę. Z dnia na dzień groziła mi straszna nędza. Wtedy pomyślałem sobie:
– Gdyby mnie tyfus nie oszczędził, żona moja otrzymałaby dużą sumę w towarzystwie ubezpieczeniowym, bo jestem tam ubezpieczony na życie…
Ta myśl poddała mi inną i namówiłem żonę do wykonania jej. Niedaleko naszego domu omarł właśnie jakiś cygan, koszykarz i jego syn za 200 franków zgodził się na przeniesienie jego ciała do naszego domu. Wypadkowo nieboszczyk miał jakieś podobieństwo ze mną. Jego to zgon poświadczył doktor, jego pochowano zamiast mnie. Co zaś do naszej służby, to ona widziała mnie samego – odgrywałem rolę nieboszczyka!… Byłem tak chudy i blady, że nietrudno mi było udawać umarłego.
             Pomimo działalności eteru, który dałem dla otrzeźwienia Maillardowi, musiałem przybliżyć ucho, bo chory już chrypiał.
– Żona odwiedzała mnie… ale kiedy ona zachorowała, ja zacząłem chodzić do niej, przebrawszy się w szarą bluzę. Goniliście mnie w chwili, kiedy właśnie wyskoczyłem przez okno. Wyszedłem z ogrodu przez małą furteczkę, ukrytą w krzakach. Uciekając przed wami, niechcący trafiłem na cmentarz i wtedy przyszło mi do głowy udawać upiora… Ponieważ często chadzałem na swój grób domniemany, odnalazłem go wtedy z łatwością i wcisnąłem się między dwie, leżące blisko siebie mogiły. O! Wolałem zabić się na śmierć niż… Poznałem pana po głosie… Nie domyślaliście się nawet, że znajdowałem się dwa kroki od was. Na drugi dzień posłałem telegram do żony, radząc jej zburzyć podejrzenia wasze opowiadaniem o ukazywaniu się ducha mego… Wczoraj wieczorem czekałem w ogrodzie, aż pan wyjdzie, ażeby pójść do niej, kiedy nagle ktoś we mnie strzelił. Ledwie dociągnąłem się do dorożki i wymyśliłem historyę o napadzie zbójców. Obawiając się, że pan się domyśla wszystkiego, wezwałem pana i proszę, żebyś mi dał słowo, że zachowasz wszystko w tajemnicy… Czyż mógłbyś pan odmówić umierającemu!…
    Nie namyślałem się – niedalekim był już ten dzień, kiedy pani Maillard nie będzie potrzebowała oszukiwać towarzystwa ubezpieczeń!
      I dałem słowo honoru!
    Obecnie mogłem opisać cały ten wypadek, bo od tego czasu minęło już dwadzieścia lat, a z resztą pozmieniałem wszystkie imiona i nazwiska.

Większość eksponatów w Muzeum Dawnych Rzemiosł w Żarkach związanych jest z dawnymi metodami produkcji mąki – zgodnie z jego drugą nazwą, Stary Młyn. Możemy zobaczyć tam różne metody mielenia zboża, części młyna, ziarna kilku gatunków zboża i mąkę z nich produkowaną… ale nie tylko. Na rozmieszczonych w kilku miejscach ekspozycji ekranach wyświetlają się krótkie filmiki, dzięki którym zwiedzający mogą poznać całą historię powstawania mąki w dawnym młynie i tego, co się z nią później działo – od targów między żydowskim kupcem a młynarzem, przez mielenie zboża i zbieranie mąki do worków, aż do pieczenia chlebów z gotowego produktu. Właśnie ta część budzi bodaj chyba największe zainteresowanie, jeśli w grupie zwiedzających są dzieci. Dlaczego? Bo przedstawione w tym konkretnym filmiku chleby… rozmawiają ze sobą! Tak, bochenki są animowane; ich kłótnie i dyskusje niezawodnie rozweselą najmłodszych zwiedzających. Nieco dalej, na kolejnych ekranach wyświetlają się filmiki, w których o swojej pracy opowiada bednarz i szewc. Można tu zagrać w grę sprawdzającą, czy umiałoby się samemu złożyć beczkę, oraz inną, w której celem jest dopasowanie obuwia do postaci z bajki.
Jeśli moja opowieść zainteresowała was, koniecznie pojedźcie do miejscowości Żarki koło Częstochowy i odwiedźcie Muzeum Dawnych Rzemiosł. Aby dokładnie zrozumieć, czemu to miejsce tak mi się podobało, powinniście sami je zobaczyć!

*Chodzi o „papiery” na giełdzie papierów wartościowych; pan Maillard zainwestował w nie i stracił dużo pieniędzy, kiedy ich wartość gwałtownie spadła.

The following article was in the newspaper published in Poznań, WORK Political and literary weekly, illustrated on February 3, 1907. The pages on which it was printed were given as an exhibit for Museum of Old Crafts in Żarki near Częstochowa.

A lame specter.
Translation from French.
(Completion)

Her drawn facial features betrayed terror, but apart from that I could see something more in them… What was that?
„And what is happening here?”
Mrs. Maillard did not ask for long to ask and began to speak in a quiet voice.
„Doctor… my husband… who died on my hands, behind whose coffin I walked myself… my husband… shows up here…
And she told me the details that completely agreed with what Felix had said. According to her, Mr. Maillard walks around the house at night and a few times when she had to get up due to shortness of breath, she could clearly see his figure in the garden.
I laughed and tried to assure Mrs Maillard that all this was the fruit of her vivid imagination.
„No, really, what do you think about that? Have you never heard of it? Has nobody ever told you about it?” she asked, looking me in the eye.
I wanted to change the subject of the conversation, but she kept coming back to her own.
Suddenly there was a shot in the garden…
Mrs. Maillard got to her feet with a call of: save! and at this moment she fainted and fell to the floor.
Having given her first help, I rang for the cook. When asked what happened, she replied that Felix was shooting at some thief in the garden, but he did not hurt anyone.
When she came to herself and learned about what had happened, Mrs Maillard insisted:
Are you sure… that he did not hurt anyone?
„Oh certainly kind lady! Probably there was no one and Felix shot at the shadow. Anyway, he will tell you about his mistake or his awkwardness himself.”
The patient calmed down and she wanted to stay alone. A moment ago she was so talkative – now she apparently wanted to get rid of me.
Felix walked me to the door.
„Doctor!” He whispered. „I saw 'him’ again. This is certainly Mr Maillard, just somewhat different, gray and in the fog. I aimed perfectly, but he disappeared again, just like he did yesterday.”
The next morning I was sitting over the blood analysis of the malaria patients when the cab stopped in front of the house and a messenger entered the room. He was sent by a man named Martin, who needed my help.
Martin? It was a name unknown to me. Maybe one of my former professors is calling me, wanting to ask for a replacement?
I put on a coat and we drove.
Having passed many dark and narrow chords, we stopped in front of a small house.
I went to the fourth floor* and, opening the door to the room, I saw a man who rose to greet me.
„Ah, dear colleague… let me introduce myself, I am a doctor… This morning I was called to a certain Mr Martin, who was attacked by some villains in the night. The bullet hit the spinal column… an ugly accident… progressive paralysis… Colleague,” he said in a whisper, „actually, you cannot help him. At the patient’s request, I sent for you. Now I will leave you two alone.”
I followed the doctor.
In the tiny room, on a bed with new bedsheets, a stout man lying; he turned his large head with a face pale as a canvas andshort beard to me, and I could barely restrain myself from shouting: lying in front of me was Aristides Maillard!
When the door closed behind the doctor, he began to speak in a quiet, broken voice:
„Doctor, soon I will not be able to speak or listen anymore… How is my wife?… Is it true that nothing serious threatens her?”
He did not know about the essence of his wife’s illness – I assured him that Mrs Maillard was in no danger.
„Now listen. After your departure, when I was almost completely healthy, the sudden fall of papers** plunged me into a terrible ruin. From day to day I was threatened with terrible misery. Then I thought:
'If typhus had not spared me, my wife would have received a large sum in the insurance company, because I have a life insurence there…’
That thought gave me another one and I persuaded my wife to do it. Not far from our house, a gypsy, a basket-maker, died, and his son agreed to transfer his body to our house for 200 francs. By accident, the deceased had some resemblance with me. It was his death that was confirmed by the doctor, it was he who was buried instead of me. As for our servants, they saw me myself – I played the role of the deceased!… I was so thin and pale that it was not difficult for me to pretend to be dead.”
Despite the activity of ether, which I gave Maillard to sober him up, I had to bring my ear closer because the patient was already croaking.
„My wife visited me… but when she got sick, I started visiting her, wearing a gray sweatshirt. You chased me the moment I just jumped out the window. I left the garden through a small gate, hidden in the bushes. Running away from all of you, I accidentally got into the cemetery and it occurred to me to pretend to be a ghost… Because I went to my own grave often, I found it easily and pressed myself between two graves lying close together. Oh! I preferred to kill myself to death than… I recognised you by the voice, sir… None of you even guessed that I was two steps away from you. The next day, I sent a telegram to my wife, advising her to demolish your suspicions with a story about the manifestation of my ghost… I waited in the garden last night for you to go out, so as to go to her, when suddenly someone shot at me. I barely pulled myself into the cab and invented the story of an attack of villains. Fearing that you can guess everything, I have called you and I am asking you to give me a word that you will keep everything a secret… Can you refuse a dying man!…”
I did not think – the day was coming when Mrs. Maillard would not need to cheat the insurance company!
And I gave my word of honor!
At present, I was able to describe this entire accident, because twenty years have passed since then, and I have changed all the names and surnames anyway.

Most of the exhibits at Museum of Old Crafts in Żwirki are connected with old methods of flour production – according to its second name, Stary Młyn (Old Mill). We can see there various methods of grinding grain, parts of a mill, grains of several types of grain and flour produced from them… but not only that. Short clip are played on the screens arranged in several places of the exhibition, thanks to which visitors can get to know the whole story about the flour milling and what happened to it later – from the bargaining between a Jewish merchant and miller, through grinding grain and collecting flour into bags up to baking bread from the finished product. This part probably arouses the greatest interest if there are children in the group of visitors. Why? Because the loaves bread presented in this particular clip… talk to each other! Yes, the loaves are animated; their quarrels and discussions will reliably cheer up the youngest visitors. A little further, on the following screens, films are shown in which a cooper and a shoemaker are talking about their work. Here you can play a game that would check if you could put together a barrel yourself, and another one where the goal is to match the shoes to a fairy tale character.
If my story made you interested, go to Żarki near Częstochowa and visit Museum of Old Crafts. To understand exactly why I liked this place so much, you should see it yourself!

*Additional information for my American readers and everyone who learned/was taught American English: Polish system of counting floors of a buildings is the same as in Britain. The building in which Mr Maillard was dying most probably had at least 5 floors, counting in the „ground floor” – floor leveled with the street. „Fourth floor” in this case meant the floor which was 4 floors above the level of the street.
**This is to mean „papers” on stock exchange; Mr Maillard had invested in them and lost a lot of money when they decreased in value.