„Baśń o Aladynie i o lampie cudownej”, B. Leśmian
"The tale about Aladdin and about the wonderful lamp", B. Leśmian

Piąte, przedostatnie opowiadanie z książki B. Leśmiana, „Klechdy Sezamowe”.
Ważna informacja ułatwiająca zrozumienie niektórych fragmentów: Dywan to zebranie urzędników w Imperium Osmańskim (czyli Turcji za czasów panowania dynastii Osmanów), organizowane najczęściej przez wielkiego wezyra, czasem też przez samego sułtana. To, a także inne realia w opowieści, sugeruje, że choć Leśmian – oraz autor „Księgi Tysiąca i Jednej Nocy”, na podstawie której autor Klechd Sezamowych” stworzył swoją wersję tego opowiadania – umiejscowił akcję w Chinach, tak naprawdę dzieje się ona w Turcji lub  w innym państwie muzułmańskim o podobnej formie rządów.

Kto pragnie dowiedzieć się szczegółowo o tym, jakim sposobem Aladyn został właścicielem lampy cudownej, ten niech przeczyta uważnie Baśń o Aladynie i o lampie cudownej. Łatwo tę baśń odróżnić od innych baśni, ponieważ zaczyna się od słów: „W pewnym mieście chińskim mieszkał ubogi krawiec Mustafa wraz z żoną Marudą”.
Przepisaliśmy tę baśń dokładnie z olbrzymiej czarodziejskiej księgi, którą pewien czarodziej posiada w swojej bibliotece. Baśń ta była drukowana złotymi literami na czerwonym pergaminie.
Czas jednak baśń tę rozpocząć, gdyż jest nader ciekawa.
W pewnym mieście chińskim mieszkał ubogi krawiec Mustafa wraz z żoną Marudą.
Mustafa i Maruda mieli jedynego syna, któremu na imię było Aladyn.
Gdy Aladyn doszedł do dwunastego roku życia, ojciec chciał go kształcić w rzemiośle krawieckim. Próżno jednak zachęcał syna do pracy. Aladyn był tak leniwy, że pracy unikał i dzień cały spędzał na gonitwach i zabawach z ulicznikami. Przez trzy lata Mustafa dokładał wszelkich starań, aby zbudzić w Aladynie zapał do pracy. Wszelkie jednak starania spełzły na niczym. Aladyn co chwila wymykał się z domu na ulicę i włóczył się po mieście z rozmaitymi nicponiami.
Mustafa załamywał dłonie i mówił do Marudy:
— Poradź mi, moja Marudo, co mam robić z tym leniuchem Aladynem? Jak przemówić do jego rozumu? Jesteśmy przecie ubodzy i nie zostawimy mu żadnego spadku. Ma już lat piętnaście, a dotąd nie nauczył się rzemiosła, które by mu pozwoliło zarabiać na kawałek chleba. Włóczy się po mieście z nicponiami i sam się wkrótce stanie takim nicponiem, jak jego towarzysze.
Maruda smętnie kiwała głową i odpowiadała:
— Nie ma rady, mój drogi Mustafo, nie ma żadnej rady. Nikt i nic nie zmusi Aladyna do pracy. Jest to największy leń, jakiego ziemia kiedykolwiek nosiła na sobie. A przy tym posiada tyle uporu i przekory, że ani groźbą, ani prośbą nie można wpłynąć na jego charakter. Gdybym przynajmniej miała drugiego syna, pracowitego, mogłabym wówczas śmiało powiedzieć, że mam dwóch synów, z których jeden jest utrapieniem, lecz za to drugi — pociechą. Wszakże nieoględny los obdarzył mnie synem jedynakiem, tego zaś jedynaka dotknął lenistwem nieuleczalnym. Mogę więc powiedzieć, że mam jednego tylko syna, a i ten jeden jest moim utrapieniem!
Nieposłuszeństwo i upór Aladyna taką rozpaczą przejęły Mustafę, że dostał dziwnej i niebezpiecznej choroby, od której oczy wyszły mu zgoła na wierzch, a język, boleśnie obrzmiały, bez ustanku trzepotał się w ustach, bełkocąc jakieś niewyraźne i niezrozumiałe słowa.
Przysłuchując się uważniej temu bełkotaniu, można było z trudem rozróżnić, iż biedny Mustafa chorym i obrzmiałym językiem wciąż powtarza: „Aladyn, Aladyn, Aladyn!”
Mustafa chorował trzy dni i trzy noce, a nad ranem dnia czwartego umarł.
Po śmierci Mustafy Maruda została bez środków do życia. Nie miała nadziei na pomoc syna, bo Aladyn nie znał żadnego rzemiosła i nie potrafił zarabiać. Włóczył się wciąż po mieście z ulicznikami i wracał do domu albo późno w nocy, albo dopiero nad ranem. Musiała więc Maruda sprzedawać po kolei rozmaite sprzęty domowe i za osiągnięte ze sprzedaży pieniądze kupowała chleb i mleko, aby wykarmić siebie i swego syna — nicponia.
Lecz wkrótce i sprzętów w domu zabrakło. Nie było co sprzedać ani za co chleba kupić. Nędza i śmierć głodowa czekały Marudę i Aladyna.
Doprawdy nie wiadomo, co by się z nimi stało, gdyby nie wypadek szczególny i niespodziany, który zupełnie odmienił ich życie.
Pewnego poranku przybył wprost do Chin z dalekiej Afryki słynny i potężny czarodziej Roeoender. Był on tak straszny, że nawet imię jego z trudnością można było wymówić. Kto wymawiał to imię: „Roeoender”, ten albo się jąkał, albo ze strachu tracił pamięć i nie mógł przypomnieć sobie tego imienia.
Roeoender znał dobrze czarną i białą magię, posiadał też sztukę zaklęć i wróżb oraz sztukę poszukiwania skarbów podziemnych. Miał on tablicę zaklętą z czarnego marmuru. Tablicę tę posypywał piaskiem — i natychmiast ziarnka piasku układały się na powierzchni tablicy w rozmaite znaki, figury, postaci i kształty. Z tych kształtów, postaci, figur i znaków Roeoender zgadywał wszystko, cokolwiek chciał zgadnąć.
Pewnego razu, siedząc na samym brzegu Afryki, Roeoender posypał piaskiem swoją tablicę, aby się dowiedzieć, gdzie się znajduje lampa cudowna, o której istnieniu opowiedział mu jeden złoty wąż afrykański. Piasek na tablicy zaczął się poruszać, skakać, tańczyć i wirować aż wreszcie ułożył się w kształt chińskiego miasta. Na tablicy zjawiły się malutkie domki z piasku, a pod domkami — napis też z liter piaskowych. Napis był taki:
LAMPA CUDOWNA ZNAJDUJE SIĘ W MIEŚCIE CHIŃSKIM, W PODZIEMIACH ZA OGRODAMI. WYDOBYĆ JĄ Z PODZIEMI MOŻE TYLKO PEWIEN CHŁOPAK, KTÓRY SIĘ NAZYWA ALADYN. NIKT INNY PRÓCZ ALADYNA NIE MA PRAWA ZEJŚĆ W PODZIEMIA, ABY STAMTĄD WYDOSTAĆ LAMPĘ CUDOWNĄ. KTOKOLWIEK PRÓCZ ALADYNA DOTKNIE SWĄ DŁONIĄ TEJ LAMPY, TEN UMRZE NATYCHMIAST.
Roeoender przeczytał uważnie napis, zdmuchnął piasek z tablicy zaklętej, schował ją w zanadrze i postanowił zaraz udać się do miasta chińskiego. W tym celu rozpędził się wzdłuż brzegów Afryki i uczynił tak wielki i czarodziejski skok w powietrze, że przeskoczył od razu z Afryki do Chin. W Chinach kupił bystrego rumaka i zaczął konno podróżować z miasta do miasta tak długo, aż wreszcie znalazł miasto podobne do tego, które zjawiło się na tablicy zaklętej.
Było to rzeczywiście miasto rodzinne Aladyna.
Aladyn, jak zazwyczaj, wałęsał się ze swymi towarzyszami po ulicach miasta.
Jeden z towarzyszy rzucił w Aladyna piłką i zawołał:
— Aladynie, Aladynie! Od czasu śmierci twego ojca Mustafy posmutniałeś bardzo. Błąkasz się z nami po mieście, ale nie chcesz bawić się z nami w piłkę. Do domu też nie chcesz wracać, bo czeka cię tam głód i nędza. Czyś widział się dziś ze swoją matką Marudą?
Roeoender przechodził właśnie przez ulicę i posłyszał te słowa.
Zanim Aladyn zdążył odpowiedzieć swemu towarzyszowi, Roeoender zbliżył się do niego i rzekł:
— Mój drogi chłopcze, opuść na chwilę swych towarzyszy i chodź ze mną, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Aladyn spojrzał na Roeoendra i odrzekł:
— Nie znasz mnie wcale, ani ja nie znam ciebie, więc jakim sposobem masz mi coś ważnego do powiedzenia?
Roeoender uśmiechnął się dobrotliwie, pogłaskał Aladyna po głowie i rzekł głosem łagodnym:
— Mylisz się, mój roztropny chłopcze. Wszak nazywasz się Aladyn?
— Tak — odparł Aladyn — rzeczywiście jest to moje imię.
— A więc widzisz, że znam cię dobrze — ciągnął dalej Roeoender. — Powiem ci nawet więcej: matka twa ma na imię Maruda, a ojciec twój, który już umarł, nazywał się Mustafa. Byłeś dawniej weselszy, a teraz po śmierci ojca posmutniałeś bardzo.
— Wszystko to prawda — rzekł Aladyn. — Widzę teraz, że znasz mnie dobrze, więc chętnie pójdę z tobą. Ciekawy nawet jestem, co masz mi do powiedzenia?
— Zaspokoję twoją ciekawość, gdy będziemy sam na sam — rzekł Roeoender i skierował kroki w boczną ulicę, gdzie było pusto i samotnie.
Aladyn poszedł za nim.
Przystanęli w bocznej ulicy, i Roeoender rzekł do Aladyna:
— Zdziwi cię zapewne to, co ci powiem w tej chwili. Jestem bratem twego ojca Mustafy, a więc twoim stryjem. Dwadzieścia lat temu wywędrowałem z Chin do Afryki i odtąd nie widywałem mego brata Mustafy. Nie wiedziałem nawet, co się z nim dzieje. Zawsze jednak tęskniłem do niego, bom kochał go z całego serca. Pewnego razu przyśnił mi się mój brat Mustafa i powiedział mi we śnie: Jestem chory i wkrótce umrę. Wróć do Chin i zaopiekuj się moją żoną Marudą i moim synem Aladynem. — Sen ten wzruszył mnie bardzo. Natychmiast wyruszyłem z Afryki do Chin, wprost do naszego rodzinnego miasta. Tu, błąkając się po ulicach, spostrzegłem ciebie i poznałem od razu, kto jesteś, boś podobny z twarzy, jak dwie krople wody, do mego brata nieboszczyka. Wykapany Mustafa! Te same oczy, ten sam nos, ten sam podbródek! Po tyloletnim pobycie w Afryce, z dala od swoich, ucieszył mnie niezmiernie widok twej twarzy, która mi przypomniała twarz mego brata nieboszczyka! Podszedłem więc do ciebie, aby ci powiedzieć, że jestem twym stryjem. Wiem, że brat mój Mustafa umarł, gdyż osobiście powiadomił mnie o swojej śmierci — we śnie, jeszcze na brzegach Afryki. Tyś mi jeden pozostał na świecie. Wprawdzie pozostała mi nadto twoja matka Maruda, wdowa po moim ukochanym bracie. Wszakże w twarzy jej nie znajdę tego podobieństwa, które znalazłem w twojej. Mimo to kocham twą matkę, ponieważ była żoną mego brata. Idź do niej i powiedz, że odwiedzę ją jutro; a tymczasem daję ci kilka dukatów, bo wiem, że jesteście w potrzebie. A więc — do jutra, mój miły Aladynie!
Roeoender na pożegnanie ucałował Aladyna w czoło, pomiędzy oczy, Aladyn zaś pokłonił mu się i pobiegł do domu, ściskając w garści dukaty, otrzymane od czarodzieja.
Maruda siedziała w chałupie smutna, myśląc nad tym, jak tu i skąd dostać kawałek chleba. Sprzedała już wszystkie niemal sprzęty, i wnętrze chałupy świeciło pustkami.
Nagle ujrzała przez okno Aladyna, który biegł wesoło, uśmiechając się i podskakując.
Po chwili Aladyn wbiegł do chałupy, stanął przed matką i, oddając jej złote dukaty, zawołał:
— Nie martw się, matko, bo mamy teraz dość pieniędzy. Starczą nam na dni kilka albo i więcej. Kupimy za nie dużo chleba, mleka, mięsa i owoców i nasycimy głód, który nam dokucza.
— Skąd masz te dukaty? — spytała Maruda.
— Dał mi je mój własny stryjaszek — odpowiedział Aladyn.
— Jaki stryjaszek? — spytała znowu Maruda.
— Rodzony! — zawołał Aladyn. — Rodzony stryjaszek z Afryki! Bardzo miły i uczynny stryjaszek. Dziś właśnie przybył z Afryki do Chin i spotkał mnie na ulicy. Poznał mnie od razu, bo jestem jak dwie krople wody podobny do mego ojca. Ucieszył się serdecznie, ucałował mnie w czoło, pomiędzy oczy, i dał mi te dukaty, które ci przyniosłem. Obiecał, że jutro odwiedzi ciebie. Z niecierpliwością będę wyczekiwał dnia jutrzejszego, ażeby znów zobaczyć mego stryjaszka.
— Opowiadanie twoje dziwi mnie bardzo! — rzekła Maruda. — Ojciec twój nie miał żadnego brata. Prócz tego nie jesteś wcale podobny z twarzy do twego ojca: on miał twarz człowieka poważnego i pracowitego, ty zaś masz twarz lenia i lekkoducha. Ponieważ jednak człowiek, którego przezywasz stryjaszkiem, ma zamiar odwiedzić mnie jutro, więc sama na własne oczy przekonam się, co to za jeden.
Maruda wyszła na miasto, aby kupić chleba, mięsa i owoców za dukaty, które przyniósł Aladyn. Jedli oboje z apetytem, gdyż byli głodni. Potem, gdy noc nadeszła, położyli się spać, lecz zasnąć nie mogli — tak ich niecierpliwiło wyczekiwanie dnia jutrzejszego i odwiedzin owego człowieka, którego Aladyn nazywał stryjaszkiem, a którego Maruda nie chciała uznać za brata Mustafy.
Wreszcie nastał dzień wyczekiwany.
Maruda sporządziła sute jedzenie, aby gościa uraczyć godnie. Aladyn od rana stał we drzwiach i spoglądał na drogę, by zawczasu wybiec na spotkanie stryjaszka.
Czekali oboje, czekali, aż się w końcu doczekali.
Roeoender ukazał się na zakręcie ulicy. Spostrzegł go natychmiast Aladyn, pobiegł na spotkanie i zawołał:
— Stryjaszku, stryjaszku! Chodź prędzej, bo czekamy na ciebie od rana i już nie mamy sił czekać dłużej. Matka moja aż pobladła z ciekawości, ja zaś aż poczerwieniałem z niecierpliwości.
Roeoender uśmiechnął się dobrotliwie, ucałował Aladyna w czoło i wszedł z nim razem do wnętrza chałupy.
Maruda pokłoniła się Roeoendrowi i nic nie rzekła.
Roeoender pokłonił się Marudzie i rzekł te słowa.
— Droga Marudo, żono mego brata, a moja bratowo! Zapewne Aladyn zdążył ci już powiedzieć, kto jestem, więc tym śmielej wchodzę do twego domu, jako brat twego męża, a stryj twego syna. Wiadomość o śmierci Mustafy rozpaczą napełniła moje serce. Bez odpoczynku i bez wytchnienia spieszyłem z Afryki do Chin w tej myśli, że zastanę go jeszcze przy życiu i zdążę się z nim pożegnać! Lecz zawiodły mnie nadzieje moje! Brat mój leży w grobie, i nigdy go już nie zobaczę! Jedynym moim życzeniem było odwiedzić to miejsce, tę ulicę, ten dom i ten pokój w domu, gdzie umarł mój ukochany Mustafa!
— Mamy jeden tylko pokój w chałupie — odrzekła Maruda — toteż mąż mój w tym właśnie pokoju jadł, pracował, spał, rozmyślał i wreszcie umarł. Nie mógł umrzeć w innym pokoju, bo innego nie mamy.
— Więc to w tym właśnie pokoju umarł mój biedny brat Mustafa! — zawołał Roeoender, załamując dłonie. — Pozwól mi, droga Marudo, obejrzeć dokładnie ten pokój, abym go mógł na zawsze przechować w pamięci.
— Owszem! — rzekła Maruda — obejrzyj ten pokój i przechowaj go w pamięci.
Roeoender z przesadną uwagą jął się przyglądać podłodze, ścianom i sufitowi, a potem rozpłakał się głośnym, przesadnym płaczem.
— O mój bracie, mój biedny bracie! — zawodził chytry Roeoender. — Więc nic lepszego nie miałeś do roboty na tym świecie, jak właśnie umrzeć w tym samym pokoju, gdzieś jadł, spał, pracował i rozmyślał! Czemużeś nie dożył przynajmniej tej chwili, gdy ja osobiście przybyłem do Chin, aby cię pożegnać! Spokojniej byś umierał, otrzymawszy ode mnie ostatni pocałunek i ostatnie uściśnienie dłoni. Jaka szkoda, żeś mnie nie widział przed śmiercią i żeś nie zdążył nasycić swych konających oczu drogim ci widokiem mych rysów! Najnieszczęśliwszym chyba ze wszystkich ludzi na ziemi jest ten, co umiera w Chinach, posiadając brata w Afryce!
Tak zawodził przebiegły Roeoender.
Maruda uwierzyła w szczerość łez Roeoendra i, wzruszona jego zawodzeniami, sama płakać zaczęła.
— O mój szwagrze z Afryki! — jęczała, dławiąc się od płaczu. — Nie wierzyłam dotąd, że jesteś bratem mego męża. Wszakże teraz widzę twoje łzy i ufam ci z całej duszy. Tak płakać potrafi tylko brat rodzony nad grobem rodzonego brata. Wprawdzie mąż mój za życia mówił mi kilka razy, że nie ma brata, ale zapewne rozumiał przez to, że znajdujesz się w Afryce i jesteś tak daleki, jakby cię wcale nie było. Lecz teraz nareszcie wróciłeś do Chin, do swej ojczyzny. Nie wątpię, że jesteś bratem mego męża, stryjem Aladyna i moim szwagrem. Proszę cię, obejrzyj raz jeszcze ten pokój, w którym umarł Mustafa, abyś mógł przechować go w swojej pamięci.
Roeoender raz jeszcze obejrzał pokój i rzekł:
— Obejrzałem już ten pokój tak dokładnie, że na zawsze mi pozostaną w pamięci jego ściany i sufit, i podłoga. Widzę tu jednak stół, zastawiony sutym jadłem. Zasiądźmy tedy do stołu, bo przypuszczam, że, czekając na mnie, nie jedliście dotąd obiadu. Zanim jednak do stołu zasiądziemy, chciałbym się dowiedzieć, na jakim miejscu zwykł był siadywać za życia mój brat Mustafa?
— Mustafa — rzekła Maruda — siadywał zazwyczaj na ławie popod ścianą, ja zaś i Aladyn — po bokach stołu, na zydlach.
— W takim razie — odparł Roeoender — niech ława zostanie pusta, niech nikt z nas na niej nie siada. Wy usiądźcie, jak dawniej, po bokach stołu, ja zaś usiądę naprzeciwko ławy i będę, jedząc, na ławę co chwila spoglądał, aby mieć wrażenie, że na ławie, jak dawniej, siedzi sam Mustafa i patrzy na nas dobrymi oczyma.
Słysząc te słowa, Maruda znów się rozpłakała.
Nawet Aladyn zaczął rękawem łzy z oczu ocierać.
Wszyscy, płacząc, zasiedli do stołu.
Wówczas Roeoender rzekł do Marudy:
— Powiedz mi, moja Marudo, jakie właściwie rzemiosło uprawia Aladyn? Jest on już w tym wieku, kiedy każdy młodzieniec samodzielną pracą na chleb zarabia.
Aladyn spuścił zawstydzone oczy, a Maruda odpowiedziała:
— O mój szwagrze! Aladyn jest leniem i nicponiem. Żadnego rzemiosła dotąd się nie nauczył. Jedynem jego zajęciem jest nieustanne wałęsanie się po mieście z ulicznikami. Może ty jednak, jako stryj rodzony potrafisz go nakłonić i zachęcić do jakiejkolwiek pracy.
Roeoender udał, że go bardzo martwi lenistwo Aladyna, i rzekł:
— Mój Aladynie! Jeżeli chcesz żyć ze mną w przyjaźni, musisz sobie obrać jakikolwiek zawód. Należę do ludzi dobrych, ale jednocześnie surowych. Nie znoszę uporu i nieposłuszeństwa. Jeśli szlachetna sztuka krawiecka nie odpowiada twoim upodobaniom, zostań kupcem. Sam sklep w mieście założę, napełnię go bogatym i wyborowym towarem, dam dukatów tyle, ile stan kupiecki wymaga — bylebyś tylko zajął się pracą poważną i przestał włóczyć się po mieście z ulicznikami. Kupię ci szaty wspaniałe, abyś wyglądał jak bogaty kupiec, i poznam cię z najsłynniejszymi kupcami naszej ojczyzny. Odpowiedzże, czy ci się podoba mój pomysł i czy chcesz zostać kupcem?
— Stryjaszku! — zawołał uradowany Aladyn. — Zawód kupiecki od dawna był moim marzeniem. Włócząc się z towarzyszami po mieście, przyglądałem się wystawom sklepowym i roiłem, że sam kiedyś będę właścicielem sklepu, gdzie pełno dywanów różnowzorych, jedwabi pozłocistych, adamaszków malowanych w kwiaty i kaszmirów, na których kwitną haftowane drzewa, stoją haftowane rumaki, a nad jedwabnym brzegiem haftowanych jezior siedzą haftowani ludzie i zarzucają w głąb jedwabnych fal długie haftowane wędki. Nie sądziłem wszakże, iż marzenie moje spełni się kiedykolwiek, bo ojciec mój był ubogim krawcem i nie mógł założyć dla mnie sklepu ani przystroić mnie w bogate szaty kupieckie. Obiecuję ci, mój stryjaszku, być pilnym i pracowitym kupcem. Pomysł twój podoba mi się tak bardzo, że będę ci posłuszny i przestanę odtąd włóczyć się po mieście z ulicznikami.
Maruda była zachwycona odpowiedzią Aladyna.
— Drogi szwagrze! — rzekła do Roeoendra. — Widzę, że pod twoim dobroczynnym wpływem Aladyn stanie się nareszcie człowiekiem pracowitym. Dobroć twoja i szczodrość raz jeszcze mnie przekonały o tym, że jesteś naprawdę stryjem Aladyna, bratem mego męża i moim szwagrem. Toteż oddaję Aladyna pod wyłączną twoją opiekę i kierownictwo.
— Aladynie! — zawołał Roeoender. — Rodzona twoja matka oddaje ciebie pod moją opiekę i kierownictwo. Odtąd będziesz mi posłuszny i będziesz spełniał wszystko, cokolwiek ci każę. Natychmiast pójdziesz razem ze mną do miasta. Sprawię ci szaty wspaniałe i mam nadzieję, że potrafisz w tych szatach zachowywać się poważnie, jak przystało prawdziwemu kupcowi.
Roeoender wstał od stołu, pokłonił się Marudzie i wyszedł z chałupy razem z Aladynem.
Udali się wprost na główną ulicę miasta, gdzie były sklepy najwspanialsze i najbogatsze. Roeoender kupił dla Aladyna szaty cudowne, przetykane suto złotem i srebrem. Aladyn przywdział te szaty i, ucieszony, przeglądał się w lustrze. Roeoender zaś powiedział:
— Myślę, że już za długo przeglądasz się w lustrze. Wyjdźmy tedy ze sklepu i wyruszmy na przechadzkę po mieście, ażebyś mógł się pokazać wszystkim w swoim nowym ubraniu. Jutro albo pojutrze wynajmę dla ciebie duży i piękny sklep i zapełnię go dywanami, adamaszkami i kaszmirami. Tymczasem przechadzka po mieście zwróci na ciebie uwagę przechodniów, i staniesz się znany, jako człowiek bogaty i pięknie wystrojony.
Wyszli więc razem na miasto.
Aladyn starał się chodzić poważnie i dumnie. Co chwila przechylał się nieznacznie na strony i umyślnie zawadzał nogą o długą jedwabną szatę, ażeby zmusić ją do szelestu.
Szata szeleściła, a przechodnie z podziwem patrzyli na Aladyna i szeptali:
— Co za szata! Co za jedwab! Co za szelest!
Aladyn udawał, że nie słyszy tych szeptów, lecz coraz dumniej i staranniej szeleścił swoją szatą.
Budząc ogólny podziw i zachwyt, kroczył uroczyście po rozmaitych ulicach wraz z Roeoendrem, aż wreszcie wyszli za miasto. Roeoender bowiem prowadził Aladyna za miasto do tego miejsca, gdzie, według jego obliczeń, znajdowały się podziemia, w których była ukryta lampa cudowna. Chciał przebiegle zmusić Aladyna do wydobycia z podziemi lampy cudownej, potem odebrać mu tę lampę, a samego Aladyna zabić, aby w ten sposób uwolnić się od świadka swych czynów czarnoksięskich i zachować w tajemnicy posiadanie lampy cudownej.
Za miastem Aladyn ujrzał mnóstwo pięknych i bujnych ogrodów.
— Stryjaszku! — zawołał. — Chciałbym zwiedzić te ogrody, bo lubię kwiaty i drzewa.
— Drogi Aladynie! — odrzekł Roeoender. — Domyśliłem się, że lubisz kwiaty i drzewa, i dlatego też zaprowadziłem cię do miejsca, gdzie są najwspanialsze ogrody. Zwiedzimy zaraz te ogrody, a gdy wrócisz do domu, opowiesz biednej Marudzie, ileś ogrodów zwiedził i jak każdy z nich wyglądał.
Weszli do pierwszego ogrodu, gdzie ptaki o purpurowych dziobach zrywały z klombów rozmaite kwiaty, układały je w bukiety i chowały te bukiety do swoich obszernych złocistych gniazd.
W drugim ogrodzie białe i żółte motyle bawiły się w kotka i myszkę. Jeden z nich uciekał, a inne goniły go, fruwając w powietrzu.
W trzecim ogrodzie rogate i nieruchawe ślimaki jeździły po alejach w małych powozikach z muszli tęczowych, zaprzężonych w sześć złotych bąków. Bąki, hucząc i bzykając, ciągnęły tęczowe powoziki, a leniwe ślimaki poganiały je swymi różkami.
Było dużo jeszcze innych wspaniałych ogrodów.
Roeoender i Aladyn szli z ogrodu do ogrodu, aż wyszli na pustą równinę.
Roeoender zatrzymał się i rzekł:
— Zatrzymamy się tutaj na chwilę i wypoczniemy. Pamiętaj jednak, Aladynie, żeś powinien mi ufać na ślepo i spełniać wszystkie moje życzenia. Jestem już w wieku podeszłym, a ludzie w tym wieku mają zazwyczaj swoje dziwactwa i wybryki. Bądź więc wyrozumiały dla moich dziwactw i wybryków. Oto na przykład i teraz chce mi się uczynić rzecz tak dziwaczną, że widok jej może cię przerazić. Nie przerażaj się jednak tym, co zobaczysz, lecz bądź mi posłuszny, bo jestem twoim stryjem i pragnę twego szczęścia i dobra.
Roeoender surowo spojrzał na Aladyna, a potem raptownie przyłożył ucho do ziemi, ażeby zbadać, w którym miejscu ukrywa się lampa cudowna. Potem wyżłobił palcem w miejscu zbadanym rowek, aby to miejsce naznaczyć. Wreszcie wstał, nazbierał chrustu i rozłożył ognisko dookoła wyżłobionego rowku.
Aladyn patrzył na to wszystko ze zdziwieniem, ale słówka nie śmiał uronić, ażeby stryja nie rozgniewać.
Roeoender wyjął hubkę i krzesiwo, wykrzesał ogień i zapalił ognisko. Gdy chrust zapłonął, Roeoender wyjął z kieszeni jakieś zioła i rzucił je do ognia. Natychmiast dym wonny buchnął z ogniska i zakłębił się w powietrzu. Wówczas Roeoender wyciągnął obydwie ręce, przymknął oczy i wyszeptał zaklęcie. Wnet kłęby wonnego dymu pod przymusem zaklęcia, zamiast płynąć w górę, opadły na ziemię i uderzyły w miejsce, które Roeoender rowkiem naznaczył. W tej chwili rozległ się piorun, ziemia w tym miejscu pękła i rozstąpiła się, ukazując otwór szeroki, zasłonięty żelaznymi drzwiami.
Roeoender opuścił ręce i otworzył oczy.
— Drogi Aladynie! — rzekł głosem cichym, lecz stanowczym. — Ponieważ cię kocham, więc chcę ci powierzyć moją tajemnicę. Tu, w podziemiach, pod tymi drzwiami, kryją się skarby zaklęte. Pragnę, abyś się wzbogacił, i dlatego też przyprowadziłem cię do tego tajemniczego miejsca. Słuchaj teraz uważnie, co masz czynić, aby się do podziemi przedostać. Przede wszystkim otworzysz drzwi żelazne, zjawione w tym miejscu, gdzie ziemia się przed chwilą rozstąpiła. Pod tymi drzwiami zobaczysz schody kamienne, w dół wiodące. Zejdziesz w dół po schodach i trafisz w głębi na drugie drzwi marmurowe. Otworzysz drzwi marmurowe i wejdziesz przez nie do ogrodu podziemnego. Za tym ogrodem znajdziesz drugi, za drugim — trzeci. Miniesz wszystkie trzy ogrody i ujrzysz wówczas za trzecim ogrodem plac niewielki, otoczony murem. W murze znajdziesz wgłębienie. W tym wgłębieniu zobaczysz lampę zapaloną. Zgasisz lampę, wylejesz z niej oliwę, wyjmiesz knot i schowasz zgaszoną lampę na piersiach pod ubraniem. Stara to i zakurzona lampa, nie ma żadnej wartości. Jestem jednak dziwakiem, i dziwactwo moje polega na chęci posiadania tej lampy. Toteż, wracając na powierzchnię ziemi, oddasz mi lampę, w chwili, gdy dostatecznie zbliżysz się do otworu. Nachylę się nad otworem i wyciągnę ku tobie rękę, abyś mógł lampę do ręki mi wsunąć. Reszta skarbów, które znajdziesz w podziemiach, należy do ciebie. W ogrodach podziemnych kwitną owoce, które wolno ci zrywać. Pamiętaj tylko, abyś ani ręką, ani nogą, ani rąbkiem szaty nie dotknął murów ogrodowych. Dotknięcie takie o śmierć cię natychmiast przyprawi. Owiń więc mocno i ściśle swoją szatę jedwabną dookoła siebie, abyś jej połą nie tknął niebezpiecznych murów. Bądź ostrożny i pamiętaj moje rady i przestrogi. Na wszelki przypadek daję ci mój pierścień złoty. Włóż go na palec. Ten pierścień uratuje cię w razie jakiegokolwiek nieszczęścia.
Roeoender zdjął z palca złoty pierścień i podał go Aladynowi. Aladyn wdział pierścień i rzekł:
— Bądź pewny, stryjaszku, że zachowam ostrożność i potrafię wykonać wszystko, czego żądasz. Ciekawy jestem niezmiernie tych zaklętych podziemi. Nigdy dotąd nie byłem w podziemiach i nie widziałem ogrodów podziemnych.
— Przestań już gadać, bo nie ma czasu do stracenia! — zawołał surowo Roeoender.
Aladyn zdziwił się bardzo, że stryj do niego tak surowo przemawia i tak srogo spogląda.
Wszakże Roeoender niecierpliwił się, bo mu śpieszno było do posiadania lampy cudownej. Chciał ją odebrać Aladynowi w chwili, gdy Aladyn z powrotem wejdzie na schody, a potem drzwi żelazne nad nim zatrzasnąć i zostawić go na zawsze w podziemiach, aby tam z głodu i strachu umarł w ciemnościach. Musiał jednak stłumić swą surowość i udawać znów łagodnego i dobrotliwego stryja, bo bez pomocy Aladyna nie mógłby zdobyć lampy cudownej.
Roeoender pamiętał dobrze napis, który się zjawił na tablicy zaklętej. Zgodnie z tym napisem nikt inny, prócz Aladyna, nie mógł zejść do podziemi. Nawet samego Roeoendra czekała śmierć, gdyby się odważył spuścić w podziemne ogrody w celu zdobycia owej lampy. Pogłaskał więc Aladyna po głowie i rzekł łagodnie:
— Mój drogi chłopcze! Nie dziw się, że jestem zniecierpliwiony. Chciałbym, żebyś już obładował swe kieszenie skarbami zaklętymi i wrócił na powierzchnię ziemi — zdrowy i cały, gdyż będę się bardzo niepokoił przez czas twego pobytu w podziemiach. Im prędzej tam pójdziesz, tym prędzej wrócisz. Nie marudź więc i idź natychmiast.
Aladyn podszedł do otworu, spojrzał na drzwi żelazne i zawołał:
— Stryjaszku! Te drzwi są tak duże i ciężkie, że nie zdołam ich podnieść! Sił mi nie starczy!
— Pochyl się tylko ku drzwiom — odpowiedział Roeoender — i powiedz: To ja, Aladyn! — a zobaczysz, że drzwi same się zaraz otworzą.
Aladyn pochylił się ku drzwiom i zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi się natychmiast otworzyły, i Aladyn ujrzał schody kręte, które wiodły w dół.
Zszedł w dół po schodach i trafił na drzwi marmurowe, szczelnie zamknięte. Dotknął drzwi dłonią i znów zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi marmurowe wnet się rozwarły.
Aladyn ujrzał za tymi drzwiami ogród podziemny i wbiegł do ogrodu.
W ogrodzie tym rosły krępe, karłowate drzewa, pokryte mchem złotym. Na gałęziach zamiast owoców dojrzewały perły tak wielkie, jak orzechy. Perły te napełniały ogród podziemny białym, matowym światłem. W tym świetle ujrzał Aladyn mury ogrodu, porosłe jadowitymi grzybami i pleśnią. Przypomniał sobie przestrogę stryja i owinął się starannie swoją szatą, gdyż po ogrodzie wiał wicher podziemny i rozwiewał rąbki jedwabnej szaty tak, że łatwo mogły o mur zawadzić.
Aladyn nie znał się na wartości pereł, ale podobał mu się ich kształt okrągły, więc nazrywał ich sporo i schował do kieszeni.
Podszedł potem do następnych drzwi hebanowych i zawołał:
— To ja, Aladyn!
Hebanowe drzwi otworzyły się na oścież, i Aladyn wszedł przez nie do drugiego ogrodu.
W drugim ogrodzie kwitły na drzewach szmaragdy, turkusy, topazy, rubiny i chryzolity i napełniały ogród światłem błękitnym, żółtym, czerwonym i fioletowym. Wszystkie te światła mieszały się nawzajem, aż mżyły w oczach. Aladyn nie wiedział, że są to kamienie drogocenne, ale podobały mu się barwy tych dziwnych owoców, więc nazrywał ich pod dostatkiem i napełnił nimi kieszenie.
Zbliżył się wreszcie do następnych drzwi miedzianych. Ponieważ i te drzwi były zamknięte, więc Aladyn znów zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi miedziane otworzyły się, i Aladyn wszedł do ogrodu trzeciego.
W trzecim ogrodzie kwitły na drzewach same brylanty tak wielkie, jak jabłka. Kwitły i migotały i połyskiwały tak mocno, że cały ogród podziemny zdawał się płonąć. Aladyn musiał dłonią oczy od tego blasku przesłonić. Nie znał się na wartości brylantów, ale podobały mu się ich połyski i migoty, więc nazrywał ich bardzo dużo i poszedł dalej, do drzwi następnych. Drzwi te były ze szczerego złota.
Aladyn znów zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi złote otwarły się natychmiast, i Aladyn wszedł na mały plac, otoczony murem.
Brylanty trzeciego ogrodu świeciły tak rzesiście, że światło ich przez drzwi otwarte przenikało aż do placu. W tym świetle brylantowem Aladyn ujrzał w murze wgłębienie, a w tym wgłębieniu lampę. Zbliżył się ostrożnie do muru, aby go szatą nie dotknąć, i szybko wyjął lampę z owego wgłębienia. Lampa płonęła słabym błękitnym płomieniem. Aladyn ją zgasił, wylał oliwę, wyrzucił knot i ukrył lampę pod ubraniem na piersi. Przebiegł szybko z powrotem wszystkie trzy ogrody podziemne i wspiął się na kręte schody.
Roeoender stał nad otworem w oczekiwaniu Aladyna. Widząc, że Aladyn wraca, zawołał:
— Oddaj mi lampę, nim wyjdziesz z podziemia.
— Stryjaszku! — odpowiedział Aladyn, wstępując coraz wyżej po schodach. — Bądź cierpliwy i czekaj, aż wyjdę z podziemi. Ukryłem lampę na piersi, pod ubraniem. Nie mogę wszakże wyjąć jej natychmiast, bo schody są kręte i muszę uważnie po nich stąpać, ażeby nie upaść. Oddam ci lampę dopiero wówczas, gdy się wydostanę na powierzchnię ziemi!
— Głupi, nieposłuszny leniuchu! — wrzasnął rozgniewany Roeoender — Musisz mi oddać lampę, zanim wyjdziesz z podziemia! Jesteś już tak blisko otworu, że z łatwością możesz to uczynić!
— Stryju! — zawołał Aladyn. — Za to, że mnie przezywasz głupim i nieposłusznym leniuchem, otrzymasz lampę dopiero wtedy, gdy zupełnie wyjdę z podziemia!
Głowa Aladyna była już blisko otworu. Rozzłoszczony Roeoender zacisnął pięście, zgrzytnął zębami i, zanurzywszy nogę w otworze, kopnął Aladyna w głowę.
— Oddaj mi natychmiast lampę! — wrzasnął takim strasznym i szatańskim głosem, że z ust buchnął mu płomień i dym czarny. — Oddaj mi natychmiast lampę, albo zabiję cię na miejscu!
Aladyn chwycił się ręką za głowę i zawołał:
— Za to, żeś mnie kopnął nogą w głowę, nie oddam ci lampy!
Roeoender tak się rozzłościł, że stracił przytomność. Wolał nawet wyrzec się lampy cudownej, byleby tylko zemścić się na Aladynie. Pochylił się nad otworem i szepnął jakieś zaklęcie. Zaklęcie było gniewne i potężne, bo nagły piorun uderzył w ziemię, i natychmiast drzwi żelazne zamknęły się szczelnie. Ziemia zrosła się nad niemi, tak że nie widać było nawet śladu otworu. Nikt by się teraz nie domyślił, że w tym równem i pustym miejscu były przed chwilą drzwi żelazne, pode drzwiami zaś — schody, prowadzące do trzech podziemnych ogrodów, za którymi znajdował się plac, otoczony murem. Cicho było i samotnie na równinie. Słońce tylko świeciło, a w powietrzu wirowały roje much złotych, zielonych i niebieskich.
Roeoender przesłonił usta dłonią i tłumił ogień, który mu wciąż jeszcze buchał z ust z powodu nadmiernej złości. Potem spojrzał na ziemię zrośniętą i zrównaną i zacierał ręce z zadowolenia, że dokonał na Aladynie tak straszliwej zemsty. Był pewien, że Aladyn zginie w podziemiach z głodu i ze strachu. Postanowił nie myśleć już o zdobyciu lampy cudownej, jeno wrócić jak najprędzej do Afryki. W tym celu rozpędził się wzdłuż po równinie i zrobił taki skok w powietrze, że od razu przeskoczył z Chin na sam środek Afryki, gdzie kwitła olbrzymia palma.
Zmęczony czarodziejskim skokiem, Roeoender usiadł pod palmą, żeby wypocząć. Pod palmą znów się zaczął uśmiechać i zacierać ręce z radości, że Aladyn wkrótce umrze i nikt nawet nie będzie znał miejsca, w którem został żywcem pogrzebany.
Roeoender zapomniał w złości, że dał Aladynowi pierścień zaklęty, który go może uratować.
Tymczasem Aladyn został sam w podziemiach, na krętych schodach — bez niczyjej pomocy i bez nadziei ratunku. Gdy piorun uderzył w ziemię i drzwi żelazne zamknęły się szczelnie, na schodach zapanowała ciemność zupełna.
— Stryjaszku! — wołał zlękniony Aladyn. — Stryjaszku mój rodzony, szwagrze mojej matki, bracie mego ojca! Nie gniewaj się na mnie za mój upór i nieposłuszeństwo! Otwórz drzwi żelazne, bo zginę tu w ciemnościach!
Tak wołał biedny Aladyn — lecz nadaremnie! Nikt wołań jego nie słyszał i nikt nie przychodził mu z pomocą.
Stał na schodach bezsilny i bezradny i dygotał ze strachu. Bał się zejść w dół do ogrodów podziemnych, bo łatwo mógł pociemku zawadzić szatą o mury, a wiedział, że dotknięcie murów jest śmiertelne.
Strojny w bogate, wspaniałe szaty jedwabne, tkwił nieruchomo na krętych schodach, płacząc rzewnemi łzami wśród nieprzebitego mroku. Płacząc, przypomniał sobie, jak przechodnie na ulicach szeptali z podziwem:
— Co za szata! Co za jedwab! Co za szelest!
Wolałby teraz zamiast jedwabiów nosić dawne łachmany, byleby tylko wydostać się z tych ciemności na powierzchnię ziemi.
Wyciągnął ostrożnie rękę do góry i dotknął nad sobą drzwi żelaznych. Próbował je otworzyć, ale nie mógł. Zawołał więc po dawnemu:
— To ja, Aladyn.
I znowu powtórzył głosem drżącym i rozpłakanym:
— To ja, Aladyn.
Drzwi się jednak nie rozwarły, bo zaklęcie Roeoendra zamknęło je zbyt mocno, a ziemia, nad niemi zrośnięta, przywaliła je swoim ciężarem.
Zrozpaczony Aladyn złożył dłonie do modlitwy i szepnął:
— Rodzony stryj mnie opuścił, więc ty, Boże, przyjdź mi z pomocą.
Stało się to, co się stało: składając dłonie do modlitwy, Aladyn potarł bezwiednie pierścień zaklęty, który miał na palcu. I zdarzyło się to, co się zdarzyło: od tego bezwiednego potarcia zjawił się przed oczami Aladyna duch złoty, w pierścieniu dotąd ukryty. Zjawił się nagle w ciemościach podziemnych, na schodach krętych, i rzekł głosem donośnym:
— Oto jestem na twoje rozkazy i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają pierścień zaklęty.
— Złoć się, złoć się, duchu złoty! — zawołał Aladyn. — Złoć się i rozjaśniaj tę ciemność, która mnie otacza. Stryj rodzony zamknął nade mną drzwi żelazne i zostawił mnie samego w podziemiach bez wyjścia!
— Czego żądasz ode mnie? — spytał duch złoty. — Jesteś posiadaczem pierścienia zaklętego, więc rozkazuj, a każdy twój rozkaz spełnię natychmiast.
— Duchu złoty! — zawołał Aladyn. — Rozkazuję ci, abyś mnie wyniósł z tych ciemności na powierzchnię ziemi!
Ledwo Aladyn tych słów domówił — a duch złoty, zazłociwszy się jaskrawiej, uniósł go z mrocznych podziemi, postawił na równinie — i zniknął.
Aladyn nawet nie zdążył zauważyć, kiedy i jakim sposobem znalazł się na równinie, na powierzchni ziemi, oświetlonej słońcem. Zobaczył przed sobą resztki dogasającego ogniska, które Roeoender rozniecił dla swych czarnoksięskich zamiarów. Począł szukać otworu za ukrytymi w głębi drzwiami żelaznemi. Wszakże nie znalazł ani otworu, ani drzwi żelaznych, ani nawet rowka, który Roeoender palcem wyżłobił, aby naznaczyć miejsce, gdzie się podziemia znajdują.
Ponieważ słońce świeciło tak samo, jak wówczas, kiedy Aladyn schodził do podziemi, więc wydało się Aladynowi, że przebył w podziemiach zaledwo chwil kilka. Mylił się jednak, bo przebył tam całe dwa dni i wyszedł dopiero na trzeci dzień w samo południe.
Głód go osłabił tak, że Aladyn chwiał się na nogach. Poszedł więc chwiejnym krokiem do domu.
Maruda siedziała w progu chałupy, wyczekując powrotu swego syna. Blada była i niespokojna. Dwa dni już nadaremnie czekała na Aladyna. Nadszedł dzień trzeci, a syn wciąż jeszcze nie wracał. Zbliżyło się właśnie południe. Nagle Maruda ujrzała na zakręcie ulicy powracającego Aladyna.
— Synu mój! — zawołała. — Co się działo z tobą? Idziesz krokiem chwiejnym i jesteś blady, jak chusta!
Aladyn podszedł do matki i rzekł słabym głosem:
— Jeść daj mi! Po jedzeniu opowiem ci wszystko. Teraz sił nie mam.
Weszli razem do chałupy.
Aladyn bezsilnie osunął się na ławę i plecami oparł się o ścianę. Maruda podała mu jedzenie sute i smakowite. Aladyn jadł całą godzinę, aż mu się szczęki zmęczyły od ciągłego ruchu i żucia.
— Posiliłem się i mogę teraz mówić — rzekł wreszcie do matki. — Nie rozumiem tylko, dlaczego jestem taki głodny. Wyszedłem z domu najwyżej trzy godziny temu i w ciągu trzech godzin nabrałem tak nadmiernego apetytu!
— Co mówisz, Aladynie! — zawołała Maruda. — Zmysły ci się chyba pomieszały! Wyszedłeś z domu dwa dni temu, a wróciłeś dopiero na trzeci dzień w południe!
— W takim razie straciłem rachubę czasu! — odpowiedział Aladyn. — Nie dziwi mnie to jednak wcale. Trudno bowiem rachować czas w mrocznych podziemiach, gdy się ma nad głową drzwi żelazne, na głucho zamknięte, pod nogami schody, pod schodami trzy podziemne ogrody, a za trzema ogrodami plac pusty, otoczony murem, którego dotknięcie jest śmiertelne. Gdyby nie duch złoty, ukryty w pierścieniu zaklętym, zginąłbym na pewno i nigdy bym nie ujrzał powierzchni ziemi.
— Aladynie! — zawołała przerażona Maruda. — Pleciesz trzy po trzy! Wymawiasz słowa bez związku, bez sensu i bez treści! Mroczne podziemia — drzwi żelazne — trzy ogrody podziemne — mur, którego dotknięcie jest śmiertelne — duch złoty, ukryty w pierścieniu zaklętym!… Co to wszystko znaczy? Boję się, żeś zwariował! Miałam dawniej syna — leniucha, a dziś mam syna — wariata!
— Uspokój się, matko! — odpowiedział Aladyn. — Gdy wysłuchasz od początku do końca mego opowiadania, przekonasz się, że nie jestem wariatem.
I Aladyn opowiedział Marudzie wszystko, co mu się zdarzyło.
Zdziwiła się Maruda niezmiernie i rzekła:
— Widzę teraz, że ów nieznajomy, który ci szaty jedwabne kupił, nie jest ani twoim stryjem, ani moim szwagrem, ani bratem mego męża Mustafy. Jest to niegodziwy czarnoksiężnik, rodzony syn jakiejś wiedźmy, brat diabła, stryj potwornych karzełków, a szwagier samej śmierci, która, pobrzękując kosą, chodzi w nocy po cmentarzach. Chciał on cię zamordować, aby posilić się twoją krwią, bo czarnoksiężnicy lubią spijać krew młodych chłopców. Dzięki Bogu, żeś uszedł jego rąk! Masz naukę, abyś odtąd nie dowierzał żadnym przechodniom, którzy się każą nazywać stryjami i kupują szaty jedwabne, aby pozyskać twoje zaufanie.
Ponieważ Maruda miała jeszcze kilka dukatów, które Roeoender dał Aladynowi, więc przez dni kilka żyła spokojnie w swej chałupie, kupując codzień mięso, chleb i mleko. Wkrótce jednak wydała wszystkie dukaty, i znów nędza zajrzała do chałupy.
Długo przemyśliwał Aladyn nad tym, skąd tu dostać pieniędzy. W chałupie nic już nie było do sprzedania, prócz owej lampy, którą Aladyn przyniósł z podziemi. Ponieważ lampa była brudna i zakurzona, Maruda postawiła ją w kuchni na oknie i zapomniała o niej. Wprawdzie Aladyn, prócz lampy, miał jeszcze drogocenne owoce, zerwane z drzew, kwitnących w ogrodach podziemnych. Jednak ani Maruda, ani Aladyn nie znali się na wartości tych owoców i nie domyślali się nawet, że posiadają w chałupie bogactwa niezliczone. Zdawało się im, że są to zwyczajne kolorowe szkiełka, i bawiły ich rozmaite barwy i połyski tych szkiełek. Maruda ułożyła w kącie kuchni cały stos pereł, rubinów, topazów, turkusów, szmaragdów, szafirów, chryzolitów i brylantów, nakryła je wielką płachtą i nie zwracała na nie żadnej uwagi.
I teraz, gdy zabrakło środków istnienia, ani Maruda, ani Aladyn nie wpadli na pomysł skorzystania z tych skarbów, które leżały w kącie kuchni, pod płachtą. Szaty jedwabne Aladyna Maruda kilka dni temu wyrzuciła na śmietnik, mówiąc, że są darem złego czarnoksiężnika i mogą nieszczęście ściągnąć na nią i na Aladyna. Nie mieli więc teraz nic do sprzedania.
Długo też myślał Aladyn nad tym, co by tu sprzedać, aż wreszcie po długim namyśle przypomniał sobie lampę.
— Matko! — zawołał radośnie Aladyn. — Gdzieś podziała lampę, którą znalazłem w podziemiach?
— Postawiłam ją w kuchni na oknie — odpowiedziała Maruda.
— Daj mi ją, bo jest to jedyny przedmiot, który mamy do sprzedania. Pójdę zaraz na targ, sprzedam lampę i za otrzymane pieniądze kupię chleba.
— Masz słuszność — odparła Maruda. — Sprzedamy lampę. Stary to grat i zbyteczny. Mam w chałupie inną, daleko ładniejszą, niż ta, którą przyniosłeś. Ponieważ jednak jest brudna i zakurzona, więc oczyszczę ją należycie, aby błyszczała, jak nowa.
Maruda pobiegła do kuchni, przyniosła lampę i potarła ją mocno ścierką, ażeby oczyścić. Wówczas stało się to, co się stało, i zdarzyło się to, co się zdarzyło. Pod wpływem tarcia zjawił się nagle w chałupie duch błękitny, w lampie dotąd ukryty. Cała chałupa zbłękitniała, i pobłękitniało w oczach Aladynowi i Marudzie.
Duch zaś błękitny zawołał głosem potężnym i dźwięcznym:
— Oto jestem na rozkazy wasze i tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną.
Nagłe zjawienie się ducha i jego głos potężny tak przeraziły Marudę, że kolana pod nią się zachwiały.
— Panie Duchu, oszczędź mnie! — jęknęła słabym głosem i upadła na ziemię zemdlona.
Aladyn już po raz drugi w życiu oglądał ducha, więc nie stracił głowy i potrafił się zachować odpowiednio. Spojrzał śmiało na ducha i rzekł:
— Błękitnij mi się w oczach, błękitnij, duchu błękitny! Pusto było i szaro w mojej chałupie, dopóki tyś jej nie rozwidnił swojem światłem cudownym. Teraz jest w niej tak błękitno, jak w niebie. Toteż wierzę, iż w takiej chałupie cuda zdarzyć się mogą. Nędza grozi mnie i mojej matce. Głód nam dokucza, głód nam doskwiera, głód nam dopieka. Rozkazuję ci, duchu błękitny, abyś nam przyniósł jadła i napoju!
Ledwo Aladyn słów tych domówił — a duch błękitny zniknął i wrócił natychmiast, niosąc stół olbrzymi, zastawiony srebrnymi talerzami i półmichami, pełnymi po brzegi rozmaitych potraw. Na środku stołu stał szereg butelek z winem, a obok — kielichy i puchary.
Błękitny duch postawił stół na środku chałupy — i zniknął.
Wszystko stało się w ciągu jednej chwili, tak że Aladyn nie miał nawet czasu ocucić swej zemdlonej matki.
Maruda jednak sama odzyskała przytomność. Leżąc wciąż na podłodze, poruszyła najpierw ręką, potem nogą, aż wreszcie wstała i drżącym głosem szepnęła:
— Aladynie! Czy już nie ma w naszej chałupie tego błękitnego jegomości, który nie miał nic pilniejszego do roboty, jak na stałe zamieszkać w zakurzonej lampie, aby zjawiać się pod wpływem tarcia i straszyć biednych, ubogich ludzi?
— Nie ma go już w chałupie — odpowiedział Aladyn. — Nie rozumiem wszakże, czemu się tak zlękłaś i zemdlałaś? Sprawił to zapewne brak obycia się z duchami. Nie jesteś widocznie przyzwyczajona do cudów i dziwów. Ja nabrałem już wprawy i przyzwyczajenia. Niepotrzebnie przeraziłaś się błękitnego ducha. Jest on potężny, a jednocześnie dobry i łagodny. Spełnia posłusznie rozkazy tych, którzy posiadają lampę cudowną. Spojrzyj tylko na ten stół, zastawiony jedzeniem, a zrozumiesz, że duch błękitny jest naszym przyjacielem.
Maruda spojrzała na stół, szeroko rozwarła zdziwione oczy i zawołała:
— A toć najlepszy nawet kucharz nie zdążyłby w taką odrobinę czasu przygotować tyle jedzenia! Masz słuszność, że ów błękitny jegomość z zakurzonej lampy jest naszym przyjacielem. Wszakże biedne moje oczy nie znoszą widoku tak potężnych duchów, a biedne myśli moje mącą się od nagłego oglądania niepojętych cudów. Wierzę w duchy i w cuda, ale nie wierzę we własne siły. Czuję, że będę zawsze mdlała na widok ducha. Toteż, o ile będziesz chciał ducha z lampy wywołać, uprzedź mnie o tym zawczasu, abym zdążyła wyjść z chałupy. Powrócę zaś dopiero wówczas, gdy już duch zniknie, a w chałupie zostanie tylko stół, zastawiony srebrnymi talerzami i półmichami.
— Dobrze — odpowiedział Aladyn — uprzedzę cię zawczasu o zjawieniu się ducha. A tymczasem jedzmy i pijmy, bo mamy pod dostatkiem jedzenia i picia.
Zasiedli więc oboje do zaklętego stołu i zjadali coraz inną potrawę, przepijając coraz innym winem.
Potraw i win było tak dużo, że starczyło na dni kilka.
Gdy Maruda i Aladyn zjedli już wszystkie potrawy i wypili wszystkie wina, Aladyn sprzedał na targu srebrne talerze i półmichy. Dostał za nie tyle dukatów, że ledwo je mógł udźwignąć i przynieść do domu.
Odtąd Aladyn niemal co tydzień pocierał lampę i rozkazywał zjawionemu duchowi, aby przynosił jedzenie na srebrnych talerzach i półmichach. Sprzedawał potem na targu srebrne naczynia i napełniał dukatami kieszenie.
W dostatkach przeżyli Aladyn i Maruda lat pięć w swojej chałupie.
Aladyn był już dwudziestoletnim młodzieńcem.
Pewnego razu wrócił do domu, tańcząc i klaszcząc w dłonie.
— Matko, matko! — zawołał, nie patrząc nawet na Marudę. — Siedzisz wiecznie w swojej chałupie i nie wiesz o tym, o czym ja wiem w tej chwili!
— Co się stało? — spytała zdziwiona Maruda, przyglądając się uważnie Aladynowi. — Może znów spotkałeś czarodzieja, który się podaje za twego stryja i obiecuje ci kupić szaty jedwabne, ażeby potem znów cię zwabić do ogrodów podziemnych i drzwi żelazne zatrzasnąć nad twoją łatwowierną i lekkomyślną głową?
— Nie, nie! — wołał Aladyn, tańcząc po chałupie i klaszcząc w dłonie. — Nie spotkałem czarodzieja, i nikt mnie nie zwabił do ogrodów podziemnych i nie zatrzasnął drzwi żelaznych nad moją łatwowierną i lekkomyślną głową! Stało się to, co się stało! Zdarzyło się to, co się zdarzyło! Powiedział mi strażnik miejski, że jutro, skoro świt, piękna księżniczka Badrulbudura, córka naszego sułtana, przejdzie pieszo przez całe miasto aż do rzeki, żeby w lustrze rzeki przejrzeć swą twarz cudowną. Nikomu nie wolno iść po tych ulicach, po których ma kroczyć księżniczka Badrulbudura! Nikomu nie wolno spojrzeć na nią, aby nie obrazić wzrokiem jej pięknej książęcej twarzy. Taki bowiem rozkaz wydał dzisiaj sam sułtan. Ulice będą puste, a cała ludność zamknie się w swych domach i grubymi kotarami zasłoni wszystkie okna. Ulice będą puste i bezludne, a księżniczka pieszo przejdzie przez te ulice aż do samej rzeki. Nad rzeką pochyli się i ujrzy swą cudowną twarz, odbitą w wodzie. Matko moja, matko! Cała ludność jest posłuszna rozkazowi sułtana — ja tylko jeden nie będę mu posłuszny. Nad rzeką rośnie gęsta trzcina. Skoro świt, pobiegnę nad rzekę i ukryję się w trzcinie. Ukryty w trzcinie, będę patrzał na brzeg tak długo, aż wreszcie zobaczę księżniczkę Badrulbudurę, gdy się pochyli nad rzeką, aby przyjrzeć się swej twarzy, odbitej w wodzie.
— Aladynie! — zawołała Maruda. — Zawsze byłeś nieposłuszny i dotąd nie pozbyłeś się tej wady. Pamiętaj, że rozkaz sułtana jest święty i że nie wolno postępować wbrew rozkazowi.
— Pamiętam, pamiętam! — wołał, tańcząc Aladyn. — Pamiętam dobrze rozkaz sułtana. Jednak zawsze byłem i jestem i będę nieposłuszny. Zrobię to, com postanowił, i nie odmienię swego postanowienia!
Nazajutrz, skoro świt, kiedy Maruda jeszcze spała, Aladyn wymknął się z chałupy i pobiegł na brzeg rzeki.
Ulice były puste, wszystkie okna zasłonięte grubymi kotarami. Nikt więc nie widział Aladyna, biegnącego przez ulice. Godzina była tak wczesna, że księżniczka Badrulbudura nie zdążyła się jeszcze ubrać i wyjść z pałacu.
Słońce zaledwo schodziło. Pierwsze jego promienie połyskiwały na dachach domów i na wierzchołkach drzew. Chłód poranny wiał po ulicach. Wróble dopiero budziły się w gniazdach i ćwierkały po jednemu, po dwa, po trzy, czasem tylko wrzeszcząc całym chórem.
Aladyn biegł tak szybko, że wkrótce stanął nad brzegiem rzeki. Trzcina nad rzeką rosła tak gęsta i wysoka, że łatwo było ukryć się w niej jak w lesie. Aladyn natychmiast ukrył się w trzcinie, tak że, nie będąc widziany, sam mógł widzieć wszystko, co się na brzegu dzieje.
Zimno mu było w trzcinie, bo chłód wiał od wody, a woda dochodziła mu aż do kolan. Zmoczony i zziębnięty, czekał radośnie na przyjście księżniczki. Nigdy bowiem dotąd żadnej księżniczki nie widział. Słyszał tylko, że księżniczki mieszkają w pałacach, noszą szaty złociste i mają twarze piękne.
Czekał dość długo i co chwila z lekka rozchylał trzcinę, ażeby zobaczyć, czy księżniczka już stoi na brzegu.
Nareszcie posłyszał z dala szelest szaty jedwabnej.
Serce mu zabiło mocniej, zatamował dech i rozchylił trzcinę.
Zobaczył rzeczywiście księżniczkę Badrulbudurę. Szła sama, w białej jedwabnej sukni, w białych pantofelkach i w białym welonie na twarzy. Taki był bowiem zwyczaj w tej krainie, że wszystkie kobiety nosiły na twarzy białą zasłonę.
Księżniczka zbliżała się do rzeki powoli, kołysząc się, jak łabędź biały. Stanęła wreszcie na brzegu.
— Teraz podniesie zasłonę — pomyślał Aladyn — i zobaczę twarz księżniczki.
Księżniczka podniosła zasłonę.
Aladyn ujrzał jej twarz tak białą i cudowną, jakiej nigdy jeszcze nie widział.
— Teraz pochyli się nad rzeką i zobaczy w wodzie swe własne odbicie — pomyślał znowu Aladyn, szerzej rozchylając trzcinę.
Księżniczka pochyliła się nad rzeką. Na fali natychmiast zjawiło się jej białe cudowne odbicie. Wiatr z lekka poruszał falę, i białe cudowne odbicie księżniczki z lekka za wiatrem kołysało się na błękitnej fali.
Księżniczka Badrulbudura, zachwycona i oczarowana, przyglądała się własnemu odbiciu i tak była zajęta dokładnym rozpatrywaniem cudownego odbicia, że nie zauważyła Aladyna, który całą głowę, a za głową szyję z trzciny wysunął, żeby też przyjrzeć się odbiciu księżniczki na wodzie.
Białe odbicie kołysało się z lekka na fali, a księżniczka i Aladyn przyglądali mu się pilnie i uważnie.
Czasem fala zakołysała się mocniej i szarpnęła białem odbiciem tak, że zdawało się Aladynowi, iż odbicie rozrywa się na dwoje i na troje. Lecz fala znów się wygładzała, i białe odbicie jednocześnie wygładzało się na jej powierzchni.
Długo, bardzo długo przyglądała się księżniczka swemu odbiciu. Widziała je bowiem po raz pierwszy, gdyż dotąd nie wychodziła z pałacu tak daleko. Spacerowała tylko po ogrodach pałacowych, gdzie nie było ani rzek, ani strumieni, ani jezior, ani sadzawek, bo sułtan był nieustannie chory na katar i nie znosił wilgoci.
Wreszcie księżniczka dowoli widać napatrzyła się swego odbicia na fali, bo zasłoniła nagle twarz białym welonem i udała się z powrotem do pałacu.
Aladyn ukrył się znowu w trzcinie i siedział tam cierpliwie, dopóki nie usłyszał z dala, że puste i bezludne ulice napełniają się gwarem i zgiełkiem. Znaczyło to, że księżniczka już wróciła do pałacu i ludność miasta z wolna wychodzi z domów, odsłaniając okna, zawieszone ciężkimi kotarami.
Wówczas Aladyn wynurzył się z trzciny, wyskoczył na brzeg i pobiegł do domu.
Biegł tymi samymi ulicami, którymi przed chwilą wędrowała księżniczka. Przechodnie już się tłoczyli tłumnie na chodnikach. Z tych i owych okien zszarpywano jeszcze ciężkie kotary, których dotąd nie zdążono odsłonić.
Aladyn zmokły po kolana, ze źdźbłami trzciny we włosach, biegł wesoło, dumny z tego, że ze wszystkich przechodniów, zgiełkliwie tłoczących się po ulicy, jemu tylko jednemu udało się na oczy własne ujrzeć księżniczkę.
Maruda od dawna się już zbudziła i, nie widząc w chałupie Aladyna, domyśliła się, że pobiegł nad rzekę. Bała się, że go postrzegą, ukrytego w trzcinie, i słusznie ukarają za przekroczenie rozkazu sułtana.
Właśnie w tej chwili Aladyn zdyszany biegiem wpadł do chałupy. Zaczął śmiać się i tańczyć i klaskać w dłonie.
— Matko moja, matko! — wołał, pląsając dookoła stołu. — Widziałem księżniczkę Badrulbudurę i jej białe odbicie na błękitnej fali! Nie chcę innej żony, prócz księżniczki Badrulbudury! Nikt nie potrafi tak lekko, jak ona, stąpać po ziemi! Nikt nie potrafi tak cudownie odbijać się w fali! Nikt nie potrafi tak długo i uważnie przyglądać się własnemu odbiciu! Matko moja, matko! Idź natychmiast do pałacu, padnij na twarz przed jego tronem i proś go w moim imieniu o rękę księżniczki Badrulbudury!
— Czyś oszalał?! — zawołała Maruda. — Co za zuchwałe myśli opętały ci głowę? Jakżeż ja mogę prosić sułtana o rękę księżniczki dla takiego, jak ty, nicponia? Od dwóch dni pląsasz i tańczysz po chałupie, zamiast iść na targ i posprzedawać nowe talerze i półmichy, które nam łaskawie przyniósł jegomość błękitny, mieszkający w zakurzonej lampie. Od nieustannych pląsów i tańców dostałeś widać zawrotu głowy i gadasz od rzeczy. Przestań tańczyć, usiądź na ławie i zastanów się rozsądnie nad tym, coś mi powiedział.
Aladyn przestał tańczyć, usiadł na ławie i, głośno dysząc od zmęczenia, rzekł:
— Siedzę na ławie, nie mam zawrotu głowy, ani mi się rozum nie pomieszał. Powtarzam ci raz jeszcze, matko moja: musisz stanąć przed sułtanem i prosić go w moim imieniu o rękę księżniczki Badrulbudury!
— Nie jestem tak zuchwała, jak ty, mój synu! — odparła Maruda. — Usta by mi się nie poruszyły, aby taką prośbę przed sułtanem wybełkotać! Umarłabym pierwej ze strachu i ze wstydu, niżbym ośmieliła się sułtanowi głupie twoje życzenie wyjawić! A toć zapomniałeś w tańcu o tym, że jesteś synem ubogiego krawca Mustafy! Któraż by to księżniczka wyszła za mąż za syna krawieckiego? Bogactwem i przepychem też jej nie zwabisz, bo jesteś ubogi i mieszkasz w chałupie. Te dukaty, które miewamy ze sprzedaży srebrnych talerzy i półmichów, są dla nas skarbem niezliczonym — ale dla księżniczki nie starczyłyby nawet na kupno podeszwy do trzewika! Gdybym przed sułtanem powtórzyła twoją prośbę, naraziłabym się na śmiech albo na karę! Prócz tego nie wiesz zapewne o tym, że przed sułtanem nie można stanąć bez darów odpowiednich. Kto prosi sułtana o rękę jego jedynej córki, ten wedle zwyczajów powinien mu złożyć dary bogate. Skąd i gdzie i jak zdobędziesz te dary?
— Matko moja, matko! — zawołał Aladyn. — Los mi widać sprzyja, bo mam nawet dary dla sułtana! W kuchni naszej, w kącie pod płachtą leżą skarby, które sułtanowi w darze ode mnie zaniesiesz.
— Co? — krzyknęła gniewnie Maruda. — Chcesz, abym zaniosła sułtanowi te kolorowe szkiełka beż żadnej wartości? Sułtan każe mnie za to obić rózgami albo powiesić na pułapie mojej własnej izby!
— Nie bój się, matko! — odpowiedział Aladyn. — Nie są to szkiełka kolorowe, jeno prawdziwe i cenne perły, topazy, szmaragdy, chryzolity, turkusy, szafiry, rubiny i brylanty. Poznałem w ostatnich czasach kilku złotników i jubilerów, którzy mnie nauczyli oceniać wartość tych cudownych kamieni.
— Kocham cię, mój synu, więc w końcu ustąpiłabym twoim naleganiom i poszłabym do pałacu, aby dogodzić twym życzeniom szalonym. Naraziłabym się dla ciebie nawet na pośmiewisko lub na rózgi. Nie mogę jednak uczynić zadość twej prośbie, bo przecież nie wpuszczono by mnie do pałacu! Pod złotą bramą pałacu stoją na czatach rycerze i wpuszczają tylko książąt i dworzan. Gdybym, ja uboga i stara wdowa po krawcu, zbliżyła się do złotej bramy, rycerze zastąpiliby mi drogę lub odepchnęliby mnie gniewnie, jak natrętną żebraczkę!
— Mylisz się, matko! — odpowiedział Aladyn. — Zapomniałaś o tym, że co tydzień w poniedziałki sułtan przyjmuje w pałacu swoich poddanych. Wszystkim wówczas wolno wejść do pałacu: i bogatym, i ubogim, i młodym, i starym, i kupcom, i szewcom, i wdowom po rycerzach, i wdowom po krawcach. Sułtan daje posłuch wszelkim prośbom i sporom. Roztrząsa spory zacięte i rozsądza sprawy zawiłe. Niema człowieka w całym państwie, który by w poniedziałek nie znalazł przyjęcia na dworze. Przyjęcie to nazywa się Dywanem. Jutro właśnie mamy poniedziałek, to znaczy: dzień Dywanu. Możesz więc śmiało stanąć przed obliczem sułtana i prosić go w moim imieniu o rękę jego córki.
Maruda wzruszyła ramionami i rzekła:
— Słychaneż to rzeczy, aby syn krawca posyłał matkę w swaty do sułtana? Jestem jednak matką i niczego nie mogę odmówić swemu synowi. Co będzie, to będzie. Co się stanie, to się stanie. Co się zdarzy, to się zdarzy. Pójdę jutro do sułtana i powtórzę mu dosłownie twoją prośbę. Muszę to zrobić, bo widzę, że jesteś szalony i że mógłbyś sobie nawet życie odebrać, gdybym nie spełniła twojej prośby.
— Zgadłaś, matko! — rzekł Aladyn. — Postanowiłem w duszy albo dostać za żonę księżniczkę Badrulbudurę, albo życie sobie odebrać.
Maruda znów wzruszyła ramionami, podreptała do kuchni, uszyła worek, wygarnęła spod płachty wszystkie kamienie drogocenne, wsypała je do worka i znów wzruszyła ramionami.
Noc nadeszła. Położył się spać Aladyn. Położyła się spać Maruda. Aladyn długo zasnąć nie mógł i widział, jak Maruda przez sen wciąż wzrusza ramionami.
Nazajutrz, w poniedziałek, w dzień Dywanu, Maruda zarzuciła na plecy worek, mocno klejnotami upchany, i podybała wprost do pałacu. Idąc po ulicy, wciąż wzruszała ramionami. Przechodnie, patrząc na nią, mówili:
— I inni ludzie mają ramiona, a nie wzruszają nimi tak, jak ta kobieta z workiem na plecach.
Im dalej szła Maruda, tym szybciej wzruszała ramionami. Dopiero wówczas, gdy się zbliżyła do pałacu i ujrzała złotą bramę, przestała ramionami wzruszać.
Lęk zdjął ją na myśl, że za chwilę stanie przed obliczem samego sułtana i bojaźliwymi ustami powtórzy słowa Aladyna.
Tłum ludzi tłoczył się już koło bramy. Rycerze wskazywali drogę, i tłum wchodził przez bramę na marmurowe schody, prowadzące do sali, gdzie się Dywan odbywał.
Maruda poszła w ślad za tłumem, wstąpiła na marmurowe schody i przedostała się do olbrzymiej sali.
Sułtan siedział na tronie, a pod ścianami stali szeregiem rozmaici ludzie, którzy tu przyszli, aby sułtanowi prośby swoje i sprawy przedstawić. Każdy po kolei podchodził da tronu, padał na twarz przed sułtanem, potem wstawał, wygłaszał swoją prośbę i, otrzymawszy od sułtana odpowiedź, usuwał się znów pod ścianę.
— Com ja, nieszczęśliwa, uczyniła? — myślała tymczasem Maruda. — Jakże mogłam odważyć się na kłopotanie sułtana tak zuchwałą prośbą! Sułtan ma tyle spraw poważnych! Toć zemdleję pierwej, nim zdołam wyksztusić prośbę mego syna — nicponia!
I Maruda znów zaczęła wzruszać ramionami.
Tymczasem wszyscy obecni już zdążyli sprawy swoje sułtanowi przedstawić. Sułtan opuścił tron i wyszedł z sali.
Dywan był skończony. Jedna tylko Maruda nie zdążyła podejść do sułtana. Stała wciąż pod ścianą z workiem na plecach i nieustannie wzruszała ramionami.
Wielki wezyr, który siedział w czasie Dywanu obok tronu sułtana, dał obecnym znak ręką, aby opuścili salę. Tłum poruszył się i skierował z powrotem na marmurowe schody. Maruda poszła w ślad za tłumem i wkrótce znalazła się znowu na ulicy.
Aladyn niecierpliwie wyczekiwał powrotu matki.
Zdziwił się bardzo, gdy zobaczył, że wraca z workiem na plecach.
— Czemu wracasz z workiem na plecach? — zapytał.
— Wolę wracać z workiem, niż z pręgami od rózg na plecach! — odpowiedziała Maruda.
— Czy sułtan odmówił mojej prośbie? — zapytał znowu Aladyn.
— Nie odmówił, bo nic nie mówił.
— A dlaczego nic nie mówił?
— Bo go o nic nie pytałam.
— A dlaczego o nic go nie pytałaś?
— Bo był zajęty rozmową z innymi ludźmi.
Aladyn ręce załamał.
— Matko moja, matko! — zawołał. — Widzę, że chcesz, abym sobie życie odebrał! Co żeś robiła w pałacu, żeś nie miała chwili wolnej, aby z sułtanem pogadać?
— Stałam pod ścianą, wzruszałam ramionami i gadałam w duchu sama z sobą — odrzekła Maruda.
— Czyś po to poszła do pałacu, abyś sama z sobą gadała? Czemuś nie zbliżyła się do tronu? Czemuś marudziła pod ścianą?
— Marudziłam pod ścianą, bo mi pod ścianą stanąć kazano — rzekła Maruda. — Gdyby mnie postawiono na środku pokoju, to bym pewnikiem na środku pokoju marudziła. Nie smuć się jednak, bo w przyszły poniedziałek znów jest dzień Dywanu, więc pójdę do pałacu i prośbę twoją przed sułtanem powtórzę.
Aladyn z niecierpliwością wyczekiwał następnego poniedziałku.
Nadszedł poniedziałek. Maruda z workiem na plecach podybała znów do pałacu.
Wkroczyła do sali, stanęła popod ścianą, wzruszała ramionami i gadała w duchu sama z sobą o tym, że prośba Aladyna jest zbyt zuchwała, a sułtan jest zbyt zajęty poważniejszemi sprawami.
Dywan się skończył. Tłum wyszedł z sali, a za tłumem wyszła Maruda. Wróciła do chałupy i rzekła do zmartwionego Aladyna:
— I tym razem nie udało mi się z sułtanem pogadać. Lecz nie martw się i bądź dobrej myśli. Co się odwlecze, to nie uciecze. Czyń wszystko powoli, jeno według woli. Co nagle, to po diable. W następny poniedziałek znów jest dzień Dywanu. Pójdę więc do pałacu i porozmawiam z sułtanem.
Odtąd co tydzień, w poniedziałek, z workiem na plecach wzruszając ramionami, dybała Maruda do pałacu. Stawała w sali pod ścianą i stała tak do końca Dywanu. Potem wychodziła w ślad za tłumem, nie zdążywszy wygłosić przed sułtanem prośby Aladyna.
Tak się przyzwyczaiła co tydzień bywać w pałacu, że te wizyty poniedziałkowe stały się jej nałogiem. Z niecierpliwością wyczekiwała każdego poniedziałku i mówiła zazwyczaj:
— Kiedyż nareszcie nadejdzie ten poniedziałek? Już tak dawno nie byłam w pałacu, że aż mi tęskno i markotno.
— Nie bój się! — odpowiadał Aladyn. — Poniedziałek się nie opóźni, przyjdzie zawsze po niedzieli. Bylebyś ty się tym razem znów nie opóźniła z wygłoszeniem mojej prośby!
Sułtan wreszcie zauważył Marudę, która niezmiennie, co poniedziałek, wystawała pod ścianą, wzruszając ramionami. Przyzwyczaił się nawet do widoku jej twarzy i do widoku worka na jej plecach.
Pewnego poniedziałku rzekł do wielkiego Wezyra:
— Od dawna już zauważyłem tę starą ubogą kobietę, która co poniedziałek stoi pod ścianą z workiem na plecach. Pewno ma do mnie jakąś prośbę, ale brak jej śmiałości, aby podejść do tronu i prośbę ową przedstawić. Co poniedziałek wychodzi z sali w ślad za tłumem, aby w następny poniedziałek znów się zjawić pod ścianą z workiem na plecach. Wzrusza przy tym nieustannie ramionami. Otóż tym razem, mój kochany wezyrze, gdy tłum pocznie z sali wychodzić, zatrzymaj tę starowinę i staw ją przed moje oblicze, abym mógł ją zapytać, co jej dolega?
Gdy tłum począł z sali wychodzić, a Maruda chciała już w ślad za tłumem wyruszyć, wielki Wezyr osobiście podbiegł do Marudy, własnoręcznie ją zatrzymał i zaprowadził przed tron sułtana.
Maruda blada i drżąca stanęła przed sułtanem.
— Kobieto! — rzekł sułtan. — Od dawna już zauważyłem twoją obecność w tej sali. Odwiedzasz mnie stale i pilnie co poniedziałek. Jesteś zapewne nieśmiała i dzięki temu dotąd nie odważyłaś się na wyjawienie swej prośby. Stoisz, milcząc, pod ścianą i wzruszasz przy tym ramionami. Nawiasem mówiąc, czybyś nie zechciała zaspokoić mojej ciekawości i wytłumaczyć mi mimochodem, czemu tak starannie i nieustannie wzruszasz ramionami?
— Władco mój i panie! — rzekła Maruda. — Mądrość twoja jest wielka, a oczy tak bystre, że nic się przed nimi nie ukryje. Toteż zgadłeś nieomylnie, że mam prośbę do ciebie. Wszakże nie ze swoją własną prośbą przychodzę, jeno spełniam życzenie mego syna Aladyna. Od chwili, gdy objawił mi to życzenie, zaczęłam wzruszać ramionami i wzruszam dotąd, bo doprawdy sama nie rozumiem, jak mogłam z taką prośbą zbliżyć się do twego tronu?
— Bądź odważna, moja kobiecino! — powiedział sułtan. — Tłum cały już wyszedł, i w sali nie ma nikogo, prócz mnie i mego wezyra. Możesz więc śmiało wygłosić swoją skromną prośbę.
— W tym waśnie sęk — szepnęła Maruda — że prośba moja wcale nie jest skromna.
— Cóż to za prośba? — spytał sułtan wielce rozciekawiony.
— Zuchwała! — odrzekła Maruda.
— Powiedz jednak, jaka? — nalegał sułtan.
— Nie byle jaka! — odparła Maruda.
— Chciałbym ją jednak posłyszeć! — mówił sułtan.
— Wolę w duszy ją nosić, bo mi wstyd ją wygłosić! — odpowiedziała Maruda.
— Czy znów chcesz swoją prośbę odroczyć do następnego poniedziałku? — zapytał coraz bardziej rozciekawiony sułtan.
Władco mój i panie! — zawołała Maruda. — Jeśli chcesz, abym dziś jeszcze prośbę swoją wyznała, musisz mi uprzednio dać trzy przyrzeczenia: po pierwsze — że nie uczynisz ze mnie pośmiewiska; po drugie — że nie zlecisz swym odźwiernym, aby mnie obili rózgami; po trzecie zaś — że nie każesz mnie powiesić na pułapie mej własnej chałupy!
— Przyrzekam ci, moja kobiecino! — rzekł sułtan, uśmiechając się pod wąsem. — Nie jestem ja ani tak mściwy, ani tak okrutny, abyś miała potrzebę zabezpieczania się od takich kar. Mów więc śmiało, czego pragniesz? Słucham cię uważnie.
— Czy mogę już zacząć swoją prośbę? — spytała Maruda.
— Możesz! — rzekł sułtan.
Maruda ostrożnie zdjęła z pleców worek, położyła go na podłodze, upadła na twarz przed sułtanem.
— Władco mój i panie! — zawołała. — Syn mój Aladyn groził mi, że życie sobie odbierze, jeśli nie powtórzę przed tobą jego zuchwałej prośby!
— O cóż mnie prosi twój syn Aladyn? — spytał sułtan.
— Władco mój i panie! — wrzasnęła przerażona własnemi słowami Maruda. — Syn mój Aladyn prosi cię o rękę twej córki, księżniczki Badrulbudury!
I, zanim sułtan zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Maruda chwyciła worek i wysypała z worka na ziemię zawarte w nim klejnoty.
— Władco mój i panie! — wrzasnęła znowu. — Syn mój Aladyn posyła w darze tobie i księżniczce te klejnoty, które oby ci się, jak mnie, nie wydały kolorowymi szkiełkami bez żadnej wartości!
Ze szmerem i brzękiem posypały się przed tron sułtana perły, topazy, rubiny, chryzolity, szmaragdy, szafiry, turkusy i brylanty. Posypały się, błyskając i barw tysiącem olśniewając zdumione i zachwycone oczy sułtana.
— Już lat pięćdziesiąt żyję na tym świecie — zawołał sułtan — a nigdy jeszcze nie widziałem tak wspaniałych pereł i tak olbrzymich brylantów! Spójrz no, wezyrze, na te topazy! Dotknij tych szmaragdów! Pogłaskaj te chryzolity! Co za klejnoty! Co za cuda! Co za czary! Co za dziwy! Co za blaski! Co za barwy! Dobra moja kobiecino! Twój syn Aladyn jest chyba największym na całej ziemi bogaczem! Chętnie mu oddam za żonę moją córkę. Prędko mu zanieś moją odpowiedź, aby czasem nie odebrał sobie swego drogocennego życia. Byłaby to szkoda nieodżałowana, gdyby taki drogocenny młodzieniec zabił się w kwiecie lat, nie otrzymawszy ręki mojej córki.
Słysząc to wielki wezyr zaczął głośno kaszlać i kichać, aby zagłuszyć słowa sułtana. Wezyr bowiem miał syna jedynaka, którego chciał właśnie ożenić z księżniczką Badrulbudurą. Pochylił się tedy ku sułtanowi i szepnął mu do ucha:
— Sułtanie! Jakże możesz przyobiecywać swoją córkę młodzieńcowi, którego nie znasz wcale? Radzę ci, abyś natychmiast cofnął swoją obietnicę.
— Nie mogę cofnąć — odszepnął sułtan — bo żaden sułtan nie cofa nigdy raz danego słowa.
— W takim razie — szepnął znowu wezyr — powiedz tej kobiecie, że jesteś zajęty sprawami państwa i że dopiero za trzy miesiące dasz jej odpowiedź ostateczną. Przez te trzy miesiące potrafimy chyba wspólnie obmyślić odpowiednie sposoby unieważnienia twej obietnicy.
— Dobra kobiecino! — rzekł sułtan do Marudy, oglądając jednocześnie klejnoty, zerwane niegdyś przez Aladyna w ogrodach podziemnych. — Poczciwa kobiecino! Posłuszna i skromna kobiecino! Olśnił mnie dar twego syna i podobała mi się twoja nieśmiałość. Wszakże mam tyle przeróżnych spraw państwowych, że nie mogę teraz myśleć o ożenku mojej córki. Zbyt jestem w tej chwili zajęty budową złotego mostu nad rzeką, w której księżniczka Badrulbudura po raz pierwszy ujrzała swe odbicie, oraz sprowadzeniem z krajów zamorskich nowego kucharza, gdyż wczoraj właśnie kucharz mój dotychczasowy zapadł na tak dziwną chorobę, że nabrał nagłego a niezwalczonego wstrętu do wszelkich potraw, które sam przyrządza, i nie znosi ich widoku. Zamiast je po dawnemu smażyć i przyprawiać, zasłania je krepą żałobną i patrzy na nie smutnie i melancholijnie. Kazałem mu dzisiaj zarżnąć barana. Zarżnął go natychmiast — i podał do stołu surowego, przystroiwszy go uprzednio w czarne żałobne szaty. Rozumiesz więc, dobra kobiecino, że muszę pomyśleć o sprowadzeniu nowego kucharza i nie mam czasu na inne sprawy. Dopiero za trzy miesiące mogę ci dać odpowiedź ostateczną, kiedy i jak, i gdzie ma się odbyć ślub mojej córki z twoim synem.
Maruda pokłoniła się do nóg sułtanowi i wyszła.
Wróciwszy do domu, rzekła do Aladyna:
— Nie wyśmiał mnie sułtan i nie obił rózgami, i powiesić nie kazał.
— Cóż ci odpowiedział? — spytał Aladyn.
— Odpowiedział, że odpowie dopiero za trzy miesiące — rzekła Maruda.
— Więc jest nadzieja, że się zgodzi na mój ślub z księżniczką?
— Jest nadzieja, że się zgodzi, bo już się zgodził — odparła Maruda. — Perły go oczarowały, brylanty go olśniły, topazy go zachwyciły. Zgodził się i nawet powiedział, że mu się podoba moja nieśmiałość.
Prosił tylko, abyś zaczekał trzy miesiące, bo teraz jest bardzo zajęty i nie ma czasu na urządzanie twych zaślubin z księżniczką. Ciesz się, Aladynie! Za trzy miesiące będziesz mężem księżniczki!
Aladyn, uradowany, zaczął tańczyć wesoło po izbie.
Czas nie stoi i nie zwleka. — Czas upływa i ucieka. Minął miesiąc, minął drugi — lecz nie minął jeszcze trzeci.
Właśnie nadszedł dopiero trzeci miesiąc i zaczął upływać.
— Już dwa miesiące minęły — rzekł Aladyn do Marudy. — Jeszcze jeden, ostatni miesiąc na czekaniu zejdzie, a potem poślubię księżniczkę i zamieszkam w pałacu.
Nie domówił Aladyn tych słów, gdy nagle posłyszał za oknem odgłos trąb i harf, i bębnów, i cymbałów.
Wyjrzał przez okno i zobaczył muzykantów, którzy szli po ulicy z rycerzem na czele. Tłum ludzi otoczył rycerza, a on trzymał w ręku długi zwój pergaminu i, stanąwszy nagle na środku ulicy, dał znak, aby się dokoła uciszono. Rozwinął potem pergamin i zaczął głośno czytać pismo, które czerniło się na pergaminie.
Aladyn i Maruda wysunęli głowy przez okno i uważnie nasłuchiwali.
— Ludzie wszyscy, ubodzy i bogaci! — czytał rycerz. — Otwórzcie oczy, otwórzcie usta i dziwcie się, i cieszcie się, i słuchajcie! Oto wam przynoszę wieść cudowną, nowinę radosną! Dzisiaj wieczorem księżniczka nasza Badrulbudura poślubi pięknego Karmina, syna wielkiego wezyra. Życzcie im szczęścia, życzcie im wesela!
Zatrąbiły trąby, zabębniły bębny, zadzwoniły cymbały, zabrzękły harfy złociste. Rycerz zwinął pergamin i poszedł dalej, aby go na innych ulicach przed innym tłumem odczytać. Muzykanci poszli za nim. Tłum ruszył w ślad za muzykantami. Ulica opustoszała.
— Matko moja, matko! — zawołał Aladyn. — Sułtan nie dotrzymał słowa! Sułtan oszukał mnie i omamił! Jeszcze trzeci miesiąc nie upłynął, a już innemu oddał za żonę księżniczkę Badrulbudurę! Dzisiaj w pałacu będą tańce, będzie kapela i radość, i wesele! Muszę się uciec dziś wieczorem do pomocy lampy cudownej.
— Co? — zawołała przerażona Maruda. — Chcesz wywołać znowu błękitnego jegomości? Możesz to zrobić, ale ja na cały wieczór wyjdę z chałupy.
Skoro wieczór zapadł, wyszła Maruda z chałupy. Aladyn wziął lampę cudowną i potarł ją mocno dłonią. I stało się to, co się stało! Zdarzyło się to, co się zdarzyło! Zjawił się duch błękitny, i cała izba pobłękitniała od światła, którem duch był nawskoroś przesycony.
— Oto jestem na twoje rozkazy — rzekł duch — i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną!
— Błękitnij mi się w oczach, błękitnij, duchu błękitny! — odpowiedział Aladyn. — Stała mi się krzywda wielka, stał mi się smutek niespodziany. Sułtan słowa nie dotrzymał! Sułtan mnie oszukał! Trąbiły dziś trąby, bębniły bębny, dzwoniły cymbały i grały harfy złociste. Czy możesz mi, duchu błękitny, oznajmić, co się w tej chwili dzieje w pałacu?
— Mogę — odparł duch — bo widzę wszystko, czego ty nie widzisz, i słyszę wszystko, czego ty nie słyszysz. W pałacu teraz grzmi kapela. Goście jedzą, goście piją. Księżniczka się uśmiecha, a piękny Karmin zagląda jej w oczy. Za chwilę Karmin wraz z księżniczką ma wykonać taniec ślubny, a po tym tańcu stanie się to, co się stać miało dziś wieczorem: księżniczka będzie żoną Karmina.
— Duchu błękitny! — rzekł Aladyn. — Gdy piękny Karmin ujmie wpół księżniczkę, aby z nią tańczyć, porwij go nagle i unieś na komin mojej chałupy. Posadź go na kominie i przywiąż tak, żeby dopiero nad ranem mógł się odwiązać. Księżniczkę zaś unieś na brzeg rzeki i uwikłaj ją w trzcinie tak, żeby dopiero nad ranem mogła się wywikłać. Niech fala jej nóg nie zmoczy, niech trzcina jej twarzy nie zadraśnie, niech noc swym chłodem jej nie przejmie. Każ słowikom, aby przez noc całą śpiewały jej pieśni. Każ gwiazdom, aby zbliżyły się ku niej i świeciły tuż nad jej głową. Każ kwiatom, aby same odrywały się od swych łodyg i biegły do niej i układały się w wieńce i girlandy.
— Spełnię, coś rozkazał! — rzekł duch — i zniknął.
W pałacu bawiono się tymczasem znakomicie. Dzwoniły kielichy, skrzyło się wino. Piękny Karmin chwalił się przed księżniczką swymi bogactwami, a wezyr mówił szeptem do sułtana:
— Dobrze się stało, żeś nie oddał swej córki za mąż za jakiegoś nieznanego Aladyna, syna ubogiej kobiety, która nieustannie wzrusza ramionami. Masz przynajmniej pięknego, bogatego i szlachetnego zięcia, jakim jest syn mój Karmin. Za chwilę, według obyczajów naszego państwa, Karmin z księżniczką wykona taniec ślubny i nazwie ją swoją żoną.
— Już czas nawet, aby państwo młodzi wykonali ów taniec — zauważył sułtan.
Posłyszał to Karmin, wstał od stołu i zaprosił księżniczkę do tańca. Kapela zagrzmiała. Goście przestali jeść i pić i zwrócili oczy ku młodej parze.
Karmin ujął wpół księżniczkę i już uniósł lewą nogę w powietrze, aby taniec rozpocząć, gdy nagle stało się to, czego nikt nie oczekiwał.
I Karmin, i księżniczka znikli z przed oczu obecnych. Kapela grzmiała — ale dwojga tancerzy nie było. Sułtan i wezyr z wyciągniętymi szyjami przyglądali się jeszcze Karminowi i Badrulbudurze, ale już nie było ani Karmina, ani Badrulbudyry. I goście jeszcze natężali wzrok, aby zobaczyć taniec, lecz nie widzieli ani tancerza, ani tancerki.
Na razie nikt nie zrozumiał, co się stało. Nikt bowiem dotąd nie widział nigdy takich tancerzy, który znikają, zamiast tańczyć.
Po chwili dopiero sułtan pierwszy zawołał:
— Gdzie się podziała moja jedynaczka, Badrulbudura?
Wezyr dodał natychmiast:
— Gdzie się podział mój jedynak, Karmin?
— Znikli, znikli oboje! — szeptali zdziwieni goście.
— Co to jest? Co to wszystko znaczy ? — wołał oburzony sułtan. — Kto im pozwolił tak nagle znikać? Kto im pozwolił tak niepoważnie zachowywać się na własnym ślubie? I ja za młodu brałem ślub z moją nieboszczką żoną, lecz nie pamiętam, abym podczas ślubu znikał sprzed oczu gości i własnego ojca!
Zaczęto szukać Karmina i Badrulbudury pod krzesłami, pod stołami, ale nadaremnie. Nie znaleziono ich nigdzie.
Duch błękitny przeniknął do pałacu, niewidzialny dla nikogo, porwał tancerzy i uniósł daleko. W tej chwili piękny Karmin siedział już na kominie chałupy Aladyna, przywiązany tak mocno, że nie mógł się poruszyć, a Badrulbudura, uwikłana w trzcinie nad rzeką, bezskutecznie próbowała wywikłać się z jej splotów. Dziwiło ją, że fala stóp jej nie moczy, trzcina twarzy jej nie tyka, a noc jej chłodem nie przejmuje. Gwiazdy nagle zbliżyły się do niej i świeciły tuż nad jej głową. Słowiki sfrunęły z drzew na trzcinę i śpiewały Badrulbudurze swe pieśni. Kwiaty same odrywały się od swoich łodyg. Tłumnie biegły ku księżniczce, wpełzały jej na ramiona, na szyję i na głowę i same układały się w girlandy i wieńce.
Całą noc przesiedział piękny Karmin na kominie. Miotał się na strony, trzepotał rękami i nogami — lecz na próżno. Nie chciał, aby go ludzie ujrzeli na kominie, więc nie wołał o pomoc. Wstyd mu było, że zamiast tańczyć w pałacu, spędza noc na kominie jakiejś chałupy. Nad ranem dopiero zdołał rozluźnić sznury, które go krępowały, zsunął się co prędzej z dachu na ziemię i pobiegł do pałacu. Nikt go nie widział, gdyż był ranek wczesny i miasto jeszcze spało.
Jednocześnie i księżniczka wywikłała się z trzciny. Śpiesznym krokiem udała się natychmiast do pałacu. Nikt jej nie widział, jak szła po ulicach i jak znikła w bramie pałacowej.
Sułtan i wezyr przez noc całą wyczekiwali powrotu Karmina i Badrulbudury. Oboje wrócili niemal jednocześnie. Sułtan surowo spojrzał na córkę, a wezyr gniewnie spojrzał na syna.
— Mów mi natychmiast — rzekł wezyr do Karmina — czemuś bez pozwolenia sułtana zniknął z pałacu i gdzie noc spędziłeś?
Wstydził się Karmin przyznać, że spędził noc na kominie, więc spuścił oczy i odpowiedział:
— Nie wiem, gdzie noc spędziłem. Pamiętam, żem znikł i żem stracił z oczu sułtana i wszystkich gości tak samo zapewne, jak i oni mnie z oczu stracili. Jak i dlaczego znikłem — powiedzieć nie umiem, bom stracił przytomność. Co się działo ze mną po owym nagłym zniknięciu — nie wiem. Uważam to zniknięcie za traf nieszczęśliwy, który ty, ojcze, wraz z sułtanem powinniście mi wybaczyć.
— Mów teraz ty, Badrulbuduro — rzekł sułtan do córki — czemuś znikła nagle bez mego pozwolenia i gdzie spędziłaś noc całą?
Badrulbudura też się wstydziła przyznać, że spędziła noc w trzcinie nadrzecznej, więc szepnęła nieśmiało:
— Nie wiem, gdzie noc spędziłam. Nie jestem przyzwyczajona do tak nagłego znikania, więc nawet nie zdążyłam zauważyć, jak i kiedy znikłam. Nie wiem, co się ze mną działo. To jedno tylko wiem, ze nie chciałam zniknąć i że zniknęłam wbrew mej chęci i przeciw woli. Wraz z mym przyszłym mężem Karminem uważam to zniknięcie za traf nieszczęśliwy i proszę cię, ojcze, abyś mi je wybaczył.
Sułtan zamyślił się głęboko i wreszcie rzekł.
— Wybaczam i tobie, i Karminowi to okropne zachowanie się podczas ślubu. Dziś wieczorem raz jeszcze wyprawię wam wesele i mam nadzieję, że tym razem powstrzymacie się od godnego kary i oburzenia zniknięcia.
Badrulbudura i Karmin nic na to nie rzekli.
Wieczorem znów goście zgromadzili się tłumnie w pałacu. Kapela znów zagrzmiała. Zdawało się wszystkim, iż tym razem wesele odbędzie się należycie, bez żadnych niespodzianych wypadków. Któż bowiem domyśliłby się, że Aladyn po raz wtóry rozkazał błękitnemu duchowi, aby porwał Karmina i Badrulbudurę w chwili, gdy staną do tańca? Nikt nawet nie znał Aladyna, nikt nie wiedział o istnieniu lampy cudownej, nikt nie przypuszczał, że w pałacu są czary i duchy.
Czary są wszędzie — na każdem miejscu i o każdej porze.
Powtórzyło się tym razem to, co się wczoraj stało. W chwili gdy, Karmin ujął wpół Badrulbudurę, aby taniec rozpocząć, znikli nagle oboje z oczu obecnych.
Sułtan poczerwieniał z gniewu, a wezyr zbladł z przerażenia.
Natychmiast sułtan razem z wezyrem wyszli z pałacu, aby wykryć miejsce pobytu obojga narzeczonych.
Noc całą chodzili po mieście z ulicy w ulicę, z placu na plac, z ogrodu do ogrodu. Nad ranem dopiero zbliżyli się przypadkiem do chałupy Aladyna.
Właśnie w tej chwili piękny Karmin, siedząc na kominie, już rozluźniał swe więzy i zamierzał komin opuścić, gdy nagle znieruchomiał z przerażenia, gdyż ujrzał koło chałupy sułtana i wezyra.
Sułtan i wezyr podnieśli głowy do góry i długo się przyglądali Karminowi. Karmin w złocistych szatach i w jedwabnych pantofelkach siedział nieruchomo na kominie i udawał, że się przygląda obłokom. Sułtan i wezyr oczom swym wierzyć nie chcieli.
— Karminie! — zawołał wezyr. — Czy to ty? Odpowiedz mi z komina!
— Ja, mój ojcze, ja, twój syn jedyny, Karmin!
— Jakim sposobem znalazłeś się na kominie? — spytał wezyr.
— Nie wiem — odpowiedział Karmin.
— Długo tam siedzisz?
— Siedzę noc całą, skrępowany sznurami, które dopiero nad ranem mogę rozluźnić.
— Rozluźnij więc sznury i zejdź z komina natychmiast! — rozkazał gniewnie wezyr.
Karmin rozluźnił sznury i zsunął się z dachu na ziemię.
— Wezyrze! — powiedział sułtan, marszcząc brwi i wskazując palcem Karmina. — Wstyd to i hańba, aby potomek rycerskiego rodu wałęsał się po dachach cudzych chałup! Nie chcę mieć zięcia, który całe noce spędza na kominie! Nie oddam mu za żonę mojej córki i rozkazuję, aby mi odtąd na oczy nie śmiał się pokazać!
— Słyszałeś rozkaz sułtana? — zapytał wezyr Karmina. — Wracaj natychmiast do domu, i od tej chwili noga twoja nie postanie w pałacu sułtańskim!
Zrozpaczony Karmin ze łzami na oczach oddalił się natychmiast, kierując swe kroki w stronę domu ojcowskiego. Sułtan zaś razem z wezyrem wyruszyli w dalszą drogę na poszukiwania księżniczki Badrulbudury.
Traf zdarzył, iż, wyszedłszy za miasto, znaleźli się nagle na brzegu rzeki. Sułtan mimochodem spojrzał na zagąszcza trzciny i zauważył, że w trzcinie coś się porusza. Poruszała się właśnie księżniczka Badrulbudura. Była to chwila, gdy miała się oto z trzciny wywikłać i co prędzej do pałacu wrócić
Sułtan włożył na nos okulary i zajrzał w głąb trzciny. Jakież było jego zdumienie i oburzenie, gdy ujrzał w trzcinie własną córkę! Twarz mu poczerwieniała od wstydu i gniewu.
Badrulbudura w ślubnej jedwabnej szacie szamotała się usilnie w splotach trzciny nadrzecznej. Machając białymi rączkami, rozgarniała pogmatwane łodygi trzciny, aby utorować drogę swym drobnym stopom, strojnym w złote pantofelki. Wreszcie wydostała się z gęstwiny i wyskoczyła na brzeg.
Ujrzawszy sułtana i wezyra, zarumieniła się po uszy, spuściła oczy i stanęła nieruchomo.
Sułtan ujął się pod boki i, kołysząc się z nadmiernego gniewu, zawołał:
— Po tom ci wyprawił w pałacu wesele sute i huczne, abyś, zamiast tańczyć, siedziała w trzcinie nadrzecznej? Co za wybryki karygodne opętały twoją głowę! Jak to? Córka najpotężniejszego sułtana po raz wtóry mimo zakazu znika podczas uczty ślubnej i całą noc spędza w trzcinie? Co to wszystko znaczy? Wstyd i hańba spada na mnie za twoje postępki! Ładny ślub i ładne wesele! Panna młoda nad rzeką w gęstwinie trzcinowej, a pan młody na kominie jakiejś chałupy! Wiedz o tym, że Karmin od dzisiaj przestał już być twoim narzeczonym. Nie chcę mieć zięcia z komina!
— Sułtanie! — szepnął wezyr. — Gniew twój jest słuszny, ale w gniewie zapominasz o tym, że księżniczka podczas chłodnej nocy nad rzeką mogła się przeziębić.
Sułtan poprawił na nosie okulary i głosem łagodniejszym zapytał:
— Czy przemoczyłaś nogi w wodzie?
— Nie — odrzekła Badrulbudura — nie przemoczyłam, bo fala nóg moich nie tknęła.
— A może trzciny twarz ci podrapały?
— Trzciny uchyliły się od mojej twarzy, aby jej nie zadrasnąć.
— Więc może chłód nocny przejął cię dreszczem, który jest oznaką przeziębienia?
— Chłód nocny omijał mnie i oszczędzał — odparła księżniczka — a noc była piękna, jak bajka. Słowiki śpiewały mi swe pieśni. Gwiazdy zbliżyły się do mnie i błyskały tuż nad moją głową, a kwiaty odrywały się od swych łodyg, biegły ku mnie, wpełzały mi na piersi, na szyję i na skronie i same układały się w girlandy i wieńce.
— Śniło ci się to chyba. — zauważył sułtan. — Nie traćmy jednak czasu i wracajmy do pałacu, zanim miasto się zbudzi.
Sułtan z Badrulbudurą wrócił do pałacu. Nikt ich nie widział, gdyż ranek był tak wczesny, że ludność jeszcze spała.
Karmin dzień cały przepłakał, że mu się nie udało poślubić pięknej księżniczki.
Czas nie stoi i nie zwleka. Czas upływa i ucieka.
Minął trzeci umówiony miesiąc i nadszedł poniedziałek, dzień Dywanu.
Rzekł tedy Aladyn do Marudy:
— Matko moja, matko! Minął trzeci umówiony miesiąc. Dziś właśnie sułtan przyobiecał ci dać odpowiedź ostateczną i naznaczyć dzień mego ślubu z księżniczką. Idź do pałacu i przypomnij sułtanowi jego obietnicę.
— Chętnie pójdę do pałacu — odpowiedziała Maruda. — Już opuściłam tyle poniedziałków, że aż mi nudno i markotno na duszy. Zdaje mi się, że żaden Dywan beze mnie odbyć się należycie nie może.
Poszła Maruda do pałacu.
Tym razem nie wzruszała ramionami, jeno stanęła po pod ścianą i czekała cierpliwie, aż cały tłum salę opuści. Wówczas sama co tchu podbiegła do tronu, upadła przed sułtanem twarzą na ziemię i z całych sił wrzasnęła:
— Władco mój i panie! Trzy miesiące upłynęły od czasu, jak mi przyrzekłeś dać odpowiedź ostateczną. Śpieszno memu synowi do ożenku, a i tobie zapewne śpieszno do spełnienia swych przyrzeczeń sułtańskich. Święte i niezłomne jest słowo sułtana. Toteż przychodzę tym razem, aby cię zapytać, gdzie i jak, i kiedy ma się odbyć ślub mego Aladyna z twoją Badrulbudurą?
Sułtan się skrzywił, zadumał, pokiwał głową i rzekł wreszcie szeptem do wezyra:
— Mój kochany wezyrze! Słowa swego dotrzymać muszę, a jednocześnie nie chcę poślubić mej córki jakiemuś tam synalkowi jakiejś tam starowiny. Poradź mi, co mam uczynić?
Skrzywił się z kolei wezyr, zadumał się, pokiwał głową i rzekł wreszcie szeptem do sułtana:
— Postaw jaki trudny warunek, którego by ów synalek spełnić nie mógł, i powiedz, że tylko pod tym warunkiem zgadzasz się oddać mu za żonę swoją córkę.
Uśmiechnął się sułtan, spojrzał na Marudę i rzekł:
— Poczciwa kobiecino! Zgadzam się chętnie na ślub twego syna z moją córką, ale pod warunkiem, że syn twój przyśle mi czterdziestu Murzynów, z których każdy będzie dźwigał na głowie złotą szkatułę, napełnioną po brzegi takimi samymi klejnotami, jak te, któreś mi dawniej w worku przyniosła. Prócz tego na czele Murzynów niech czterdziestu białych niewolników w bogatych szatach i na arabskich rumakach dźwiga kosze kwiatów, nieznanych żadnemu ogrodnikowi. Na przedzie zaś tych niewolników niech kroczy rycerz w brylantowej zbroi i niech trzyma w ręku taką trąbę, która by głosem ludzkim śpiewała hymny na moją chwałę. Jeżeli twój Aladyn spełni ten warunek, i ja wówczas dotrzymam swego słowa.
Wróciła Maruda do chałupy i opowiedziała Aladynowi, pod jakim warunkiem zgodził się sułtan na ślub jego z księżniczką.
— Wyjdź z domu, matko, — rzekł Aladyn — bo z duchem błękitnym porozumieć się muszę.
Wyszła Maruda z chałupy. Aladyn potarł lampę dłonią. I stało się to, co się stało. I zdarzyło się to, co się zdarzyło. Zjawił się duch błękitny, i cała chałupa napełniła się błękitną jasnością.
Duch rzekł głosem donośnym:
— Otom jest na rozkazy twoje i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną.
— Błękitnij mi w oczach, błękitnij, duchu błękitny! — zawołał Aladyn. — Wiesz zapewne, pod jakim warunkiem sułtan zgodził się na mój ślub z księżniczką. Spełnij natychmiast ten warunek. Prócz tego przystrój mnie i matkę moją w szaty książęce. Dla mnie sprowadź rumaka białego i dwudziestu rycerzy konnych. Dziesięciu z nich niechaj trzyma w ręku sakwy, dukatami napełnione. Dla matki mojej sprowadź dwadzieścia panien dworskich, aby jej usługiwały. Pamiętaj tylko, że matka moja lęka się twego widoku, więc bądź dla niej usłużny, lecz jednocześnie niewidzialny.
Ledwo Aladyn słów tych domówił — duch zniknął, a po chwili wnętrze chałupy i całe podwórze zaroiło się od tłumu nagle zjawionych ludzi i koni. Aladyn spojrzał na siebie i nie poznał swej własnej postaci, miał bowiem na sobie szaty książęce, przetykane srebrem, złotem, naszywane perłami i diamentami. Skrzył się cały i złocił, i połyskiwał, i srebrzył, i perlił.
Wyszedł na podwórze, aby rumaki obejrzeć. Natychmiast jeden z rycerzy podał mu białego, cudownego rumaka. Dosiadł Aladyn rumaka, wyjechał na ulicę i stanął pod chałupą. Ustawił zaraz w szyku odpowiednim czterdziestu Murzynów ze szkatułami złotymi, pełnymi po brzegi klejnotów, i czterdziestu niewolników z koszami kwiatów, nieznanych żadnemu ogrodnikowi. Na czele ich stanął rycerz z trąbą, która głosem ludzkim śpiewała hymny na chwałę sułtanowi.
Rozkazał Aladyn całemu orszakowi iść niezwłocznie do pałacu sułtana i złożyć u stóp jego świetne dary.
Ruszył rycerz z trąbą, ruszyli za rycerzem niewolnicy, ruszyli za niewolnikami Murzyni, kierując swe kroki do pałacu.
Tymczasem dwudziestu rycerzy konnych otoczyło Aladyna.
Aladyn rzekł z konia do dziesięciu pierwszych, którzy trzymali w rękach sakwy, napełnione dukatami:
— Rycerze moi wierni! Gdy po drodze do pałacu będziemy mijali ulice za ulicami, garścią pełną siejcie naokół dukaty między przechodniów — nędzarzy i biedaków.
Ledwo tych słów domówił, a ujrzał na zakręcie ulicy Marudę w szatach książęcych, otoczoną rojem panien służebnych. Maruda szła, głośno szeleszcząc jedwabiami i co chwila plącząc stopy w zawiłych fałdach swej długiej szaty. Na zakręcie ulicy potknęła się nagle i upadła. Panny służebne pochwyciły ją zaraz i postawiły na nogi.
— Aladynie, Aladynie! Spójrz na mnie z konia i dziwuj się, i zachwycaj, i wierzaj, i nie wierzaj! Sama nie wiem, jak się to stało. Ale stało się i już się chyba nie odstanie. Ni stąd, ni zowąd zjawiły się na mnie szaty książęce. I ni stąd, ni zowąd otoczyły mnie nagle panny służebne. Nie przywykłam do noszenia takiej długiej jedwabnej sukni, więc co chwila się potykam i padam, jak długa, na ziemię, a panny służebne co chwila mnie podnoszą. I nic innego nie robią, jeno mi usługują, usługują i usługują. Nigdy jeszcze tak łatwo i tak często nie padałam na ziemię i nigdy jeszcze nie byłam tak starannie obsłużona.
— Śpiesz, matko! — odpowiedział Aladyn. — Już czas nam w drogę. Idziemy wprost do sułtana, który nam z pewnością nie odmówi przyjęcia.
Aladyn ze swoim orszakiem ruszył naprzód, a Maruda podreptała w ślad za nim, otoczona rojem panien służebnych.
Przechodnie z podziwem oglądali Aladyna i jego białego cudownego rumaka. Nikt nie poznał w Aladynie dawnego syna krawca. Zmienił go bowiem nie do poznania nie tylko strój książęcy, lecz i częste rozmowy z duchem błękitnym. Kto przez czas długi jest w posiadaniu lampy cudownej, ten w końcu pięknieje i nabiera wyglądu iście książęcego.
Rycerze pełną garścią rozrzucali naokół dukaty, a nędzarze i biedacy zbierali je i zgarniali, oczarowani hojnością Aladyna.
Cały orszak z Aladynem na czele zbliżył się wreszcie do pałacu sułtana. Zdziwił się wówczas Aladyn, ujrzawszy przed pałacem Marudę, otoczoną rojem panien służebnych. Szła piechotą, a wyprzedziła cały orszak konny. Wybrała bowiem Maruda najkrótszą drogę do pałacu przez uliczki i zaułki, nieznane Aladynowi. Pierwszy to raz Maruda, zamiast marudzić, wcześniej od innych przybyła na miejsce umówione.
Aladyn więc razem z Marudą wszedł do pałacu.
Murzyni i niewolnicy złożyli już swe dary u stóp sułtana. Obok tronu stał rycerz z trąbą, która głosem ludzkim śpiewała hymny na chwałę sułtanowi.
Sułtan, ujrzawszy Aladyna, zeskoczył z tronu i pobiegł ku niemu na spotkanie. Aladyn chciał, według obyczaju, twarzą na ziemię paść przed sułtanem, ale sułtan nie pozwolił. Objął Aladyna za szyję i zaczął go całować tak mocno, że o mało go nie zadusił.
— Aladynie! — zawołał sułtan. — Wykonałeś mój warunek tak szybko, że nie miałem czasu dość się nadziwić i nazachwycać twymi darami. Jesteś młody, piękny i zgrabny, jak prawdziwy książę. Nie mógłbym wymarzyć wspanialszego zięcia dla siebie i wspanialszego męża dla mojej córki. Toteż chcę, aby dziś jeszcze odbył się twój ślub z księżniczką Badrulbudurą.
— Sułtanie! — odpowiedział Aladyn. — Kocham księżniczkę, ale dziś jeszcze poślubić jej nie mogę. Proszę cię o to, abyś dzień ślubu odsunął aż do czasu, gdy wybuduję dla księżniczki pałac, jakiego nikt dotąd nie widział. Przed twoim pałacem znajduje się plac pusty. Czy pozwolisz mi, sułtanie, na tym placu zbudować pałac własny?
— Pozwalam ci, Aladynie, pozwalam! — zawołał sułtan. — Śpiesz się jednak z budową pałacu, bo chcę jak najprędzej ożenić cię z moją córką jedynaczką.
— W takim razie — rzekł Aladyn — muszę cię opuścić i natychmiast zająć się budową pałacu.
Aladyn pożegnał sułtana i razem z Marudą wyszedł z pałacu.
Wróciwszy do domu, Aladyn wywołał ducha błękitnego i kazał mu w ciągu jednej nocy zbudować najpiękniejszy pałac na pustym placu przed pałacem sułtana.
Nazajutrz sułtan wyszedł z rana razem z wezyrem na balkon, i obydwaj oniemieli z podziwu. Na placu, wczoraj jeszcze pustym, stał pałac olbrzymi i tak piękny, że oko ludzkie nie widziało dotąd takiego pałacu.
— Wezyrze, jakże ci się podoba Aladyn? — rzekł sułtan, dumny z przyszłego zięcia. — Zuch to i chwat, jakich mało! W ciągu jednej nocy zdążył wybudować taki pałac, jakiego oko ludzkie dotąd nie oglądało!
— Zdaje mi się, że są to sztuki czarnoksięskie — zauważył wezyr — i że Aladyn jest czarnoksiężnikiem.
— Mówi przez ciebie zazdrość — odpowiedział sułtan. — Zły jesteś, że ci się nie udało swego syna z moją córką ożenić, i dlatego rzucasz teraz na Aladyna podejrzenia i oszczerstwa.
Słońce oświetlało nowy pałac, jarząc się rzęsiście na złotym dachu i w kryształowych szybach. Białe marmurowe ściany pałacu lśniły się w przezroczem, porannem powietrzu. Drzewa rzucały na te białe ściany swe błękitne gałęziste cienie.
Sułtan wdział na nos okulary i z zachwytem przyglądał się pałacowi.
Nagle brama pałacu rozwarła się na oścież, i ukazał się Aladyn, a za nim Maruda, otoczona rojem panien służebnych. Brama pałacu Aladyna połączona była z bramą pałacu sułtana złotym mostem. Aladyn duchowi błękitnemu rozkazał ten most przerzucić umyślnie, aby piękna Badrulbudura mogła wprost po tym moście przejść z pałacu ojcowskiego do pałacu mężowskiego.
Aladyn wraz z Marudą wstąpili na most złoty i przeszli po nim do pałacn sułtana.
— Sułtanie! — rzekł Aladyn. — Już zbudowałem pałac dla mojej przyszłej żony, dziś więc wieczorem mogę ją już poślubić.
— Aladynie! — zawołał sułtan. — Brak mi słów, aby wyrazić swój zachwyt dla ciebie i twego pałacu. Co dzień z rana będę odtąd wychodził na balkon, żeby się przyglądać cudownej architekturze nowego pałacu. Widok jego czaruje mnie, rozprasza nudę, budzi najweselsze myśli i marzenia. Jestem szczęśliwy, że już dziś wieczorem staniesz się nareszcie moim zięciem i mężem mej córki.
Wieczorem tego dnia odbył się ślub Aladyna z księżniczką Badrulbudurą.
Świetnie udał się nowożeńcom taniec ślubny! Nie zniknęli z przed oczu obecnych, lecz, przeciwnie, wirowali długo po komnacie pałacowej, budząc ogólny zachwyt i podziw.
Po skończonym ślubie sułtan, wezyr, Maruda, Aladyn i Badrulbudura po złotym moście przeszli z jednego pałacu do drugiego.
Długo wszyscy chodzili po komnatach i salach nowego pałacu i podziwiali przepych i bogactwo. Szczególnie podobała się sułtanowi jedna sala o dwudziestu czterech oknach. Ściany miała wysadzane brylantami, a posadzkę — turkusami.
Badrulbudura pokochała bardzo Aladyna, a właściwie księcia Aladyna, gdyż Aladyn stał się teraz księciem, a Maruda — księżną Marudą.
Sułtan co dzień z rana wychodził na balkon swego pałacu i oglądał pałac Aladyna, oświetlony promieniami wschodzącego słońca. Często też zwykł był mawiać do wezyra:
— Co bym ja robił na tym świecie bożym, gdybym nie miał tego balkonu, a przed balkonem tego cudownego pałacu, którego widok szczęściem napawa moje oczy?
Wezyr nic na to nie odpowiadał. Złość i zazdrość zjadały go na myśl, że codzienne wystawanie na balkonie naprzeciwko pałacu Aladyna stało się najulubieńszem zajęciem sułtana.
Pewnego razu książę Aladyn wyjechał na polowanie.
W tym samym właśnie czasie zdarzyło się, iż Roeoender, przebywający w samym środku Afryki, przypomniał sobie, iż kilka lat temu dał Aladynowi pierścień zaklęty. Wspomnienie to pobudziło go do gniewu, bo wszakże przy pomocy pierścienia Aladyn mógł wydostać się z podziemi i uniknąć zemsty Roeoendra. Zapragnął więc Roeoender dowiedzieć się, co się dzieje w tej chwili z Aladynem. Wyjął z zanadrza tablicę zaklętą i posypał ją piaskiem. Piasek zawirował, zapląsał, zawichrzył się i nagle ułożył się w takie słowa.
— Książę Aladyn poślubił piękną księżniczkę Badrulbudurę. Mieszkają razem we wspaniałym pałacu, zbudowanym w ciągu jednej nocy naprzeciwko pałacu sułtana. W tymże pałacu znajduje się lampa cudowna oraz księżna Maruda, otoczona rojem panien służebnych. W tej chwili książę Aladyn wyjechał na polowanie i dopiero za trzy dni powróci do swego pałacu.
Przeczytał te słowa Roeoender i zapienił się ze złości. Natychmiast swoim obyczajem przeskoczył z Afryki do Chin i korzystając z nieobecności Aladyna, przystąpił niezwłocznie do wykonania przebiegłej zemsty. Kupił w sklepie dwanaście lamp miedzianych, złożył je do kosza i z koszem w ręku pobiegł przed pałac Aladyna.
Przechadzając się tam i z powrotem przed pałacem, wołał na całe gardło:
— Za jedną starą lampę dwie nowe daję w zamian! Za jedną starą lampę dwie nowe daję w zamian!
Badrulbudura stała w oknie i posłyszała te wołania. Zwróciła się do służącej, która komnatę właśnie zamiatała, i rzekła:
— Czy to dziwak, czy to wariat biega z koszem w ręku i obiecuje za jedną starą lampę dać w zamian dwie nowe? Ciekawam, czy spełniłby swoje przyrzeczenie, gdyby mu jaką starą lampę nagle ofiarowano?
— Łatwo to sprawdzić — odpowiedziała służąca. — Oto tam, w kącie komnaty, na szafie stoi jakaś stara zakurzona lampa. Zaniosę ją temu wariatowi, niechże mi da w zamian dwie nowe.
— Zrób to! — zawołała Badrulbudura. — Zobaczymy zaraz, czy ten dziwak kłamie, czy też prawdę mówi.
Służąca zdjęła z szafy lampę i zaniosła ją Roeoendrowi. Była to niestety lampa cudowna, którą Aladyn w domu zostawił.
Roeoender obejrzał lampę, domyślił się od razu, że jest to lampa cudowna, dał w zamian dwie nowe, oddalił się szybko i znikł w ulicy.
Służąca, śmiejąc się do rozpuku, pobiegła z powrotem do Badrulbudury i pokazała jej dwie nowe lampy.
Roeoender, uczuwszy się szczęśliwym posiadaczem lampy cudownej, kilka razy aż poskoczył w górę z radości. Ukrył się potem w pustej alei jednego z ogrodów pobliskich, wyjął lampę z kieszeni i potarł ją mocno dłonią. Wówczas stało się to, co się stało. Zdarzyło się to, co się zdarzyło. Zjawił się duch błękitny, i cała aleja napełniła się błękitną jasnością.
Duch zawołał głosem donośnym:
— Oto jestem na rozkazy twoje i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną!
— Duchu! — zawołał Roeoender. — Rozkazuję ci, abyś natychmiast i mnie, i pałac Aladyna przeniósł z Chin na sam środek Afryki!
Zaledwo Roeoender domówił tych słów, a duch zniknął.
Po chwili i Roeoender, i pałac Aladyna jednocześnie się zachwiali. Roeoender zachwiał się na nogach, a pałac — w swych posadach. Potem oboje jednocześnie oderwali się od ziemi i, uniósłszy się w powietrze, pofrunęli z Chin na sam środek Afryki.
Nazajutrz z rana sułtan, jak zazwyczaj, wyszedł na balkon, aby się przyjrzeć pałacowi Aladyna. Wyszedł, stanął, spojrzał, przetarł oczy i spojrzał znowu. Potem wdział na nos okulary, zdjął je z nosa, przetarł starannie chustką, wdział na nos powtórnie, spojrzał znowu, zadrżał, zbladł, poczerwieniał, posiniał, pozieleniał, chwycił się za serce, chwycił się za głowę i wreszcie wrzasnął przerażony:
— Nie ma! Nie ma! Nie ma! Nie ma!
Posłyszał wezyr wrzask sułtana i też wybiegł na balkon.
— Czego nie ma? — zapytał.
— Nie ma tego, co było, a co być przestało! — wrzeszczał sułtan.
— O czem mówisz, sułtanie? — zapytał znowu wezyr. — Powiedz mi, co było i być przestało?
Sułtan wytrzeszczył na wezyra osłupiałe z przerażenia oczy i wrzeszczał dalej:
— Był plac, na placu — pałac, a w pałacu — moja córka. Nie ma pałacu, nie ma mojej córki! Jest tylko jeden pusty plac, który mnie najmniej zawsze obchodził! Wszystko być przestało, prócz tego placu. On jeden dotąd istnieje, chyba po to, aby mi przypominać, że jest pusty!
Wezyr teraz dopiero spojrzał na plac i, nie widząc tam nic, prócz pustki, aż przysiadł do ziemi z przerażenia.
— Może mnie mylą moje stare oczy! — zawołał zrozpaczony sułtan. — Wezyrze, jesteś młodszy, spójrz na plac i powiedz, co tam widzisz?
— Nic nie widzę! — odpowiedział wezyr.
— Gdzież się podział pałac Aladyna? — lamentował sułtan.
— Sułtanie! — rzekł wezyr. — Mówiłem ci zawsze, że pałac ten jest dziełem sztuki czarnoksięskiej i że zięć twój Aladyn jest złym czarnoksiężnikiem.
— Miałeś zupełną słuszność! — jęknął sułtan. — Gdzież obecnie znajduje się Aladyn?
— Wyjechał na polowanie na trzy dni — odpowiedział wezyr.
— Poślij natychmiast w ślad za nim dziesięciu rycerzy, aby go schwytali, okuli w kajdany i okutego wtrącili do więzienia.
Wezyr pobiegł z radością, aby spełnić rozkaz sułtana.
Po chwili dziesięciu rycerzy wyruszyło w drogę na poszukiwanie księcia Aladyna. Znaleźli go w lesie, nad strumieniem. Podeszli go z tyłu, chwycili za dłonie, okuli w kajdany, wrócili z nim do miasta i wtrącili do więzienia okutego Aladyna.
Wezyr pobiegł do sułtana i oznajmił, że Aladyn siedzi już w więzieniu. Sułtan rozkazał, aby kat niezwłocznie ściął głowę Aladynowi.
Ponieważ kat mieszkał za miastem, więc wezyr posłał jednego rycerza, aby kata sprowadził.
Aladyn, wtrącony do więzienia, przeczuwał śmierć bliską. Złożył więc dłonie do modlitwy i szepnął:
— Boże! Ratuj niewinnego od śmierci niezasłużonej!
Składając dłonie, potarł bezwiednie pierścień zaklęty, który zawsze na palcu nosił. Wnet duch złoty, w pierścieniu ukryty, zjawił się i zawołał:
— Oto jestem na rozkazy twoje i tych wszystkich, którzy posiadają pierścień zaklęty.
— Złoć się, złoć się, duchu złoty! — rzekł Aladyn. — Krzywda mi się stała, smutek mi się zdarzył! Pałac mój zniknął bez śladu, i znikła żona moja Badrulbudura! Powróć mi mój pałac i moją żonę!
— Nie mogę tego uczynić! — odpowiedział duch złoty. — Pałac twój należy do ducha błękitnego, który jest potężniejszy ode mnie. Nie wolno mi się wtrącać do jego spraw i do jego czynów. Mogę tylko przenieść cię z więzienia wprost do twego pałacu, gdzie zastaniesz swą żonę, piękną Badrulbudurę.
— A więc rozkazuję ci, duchu złoty — zawołał Aladyn — ażebyś przeniósł mnie natychmiast do mego pałacu.
Zaledwo Aladyn słów tych domówił, a duch złoty zazłocił się jeszcze rzęsiściej, pochwycił Aladyna na swe skrzydła i przeniósł go z więzienia wprost do pałacu na sam środek Afryki. Podczas lotu nad ziemią z nóg i rąk Aladyna spadły kajdany, i Aladyn stanął pod bramą swego pałacu wolny i pełen nadziei.
Piękna Badrulbudura stała w oknie pałacu i smutnie patrzyła na Afrykę, której nie znała. Nagle krzyknęła z radości, ujrzawszy Aladyna. Kazała swym sługom otworzyć bramę pałacową.
Aladyn wszedł, rzucił się na szyję swej żonie, i oboje płacząc opowiadali sobie przez łzy o tym, co się każdemu przytrafiło.
Okazało się, że Roeoender zażądał od Badrulbudury, aby została jego żoną. Badrulbudura poznała w Roeoendrze starego dziwaka, który za jedną starą lampę dwie nowe w zamian obiecywał. Domyślił się tedy Aladyn, że Roeoender został posiadaczem lampy cudownej i duch błękitny, posłuszny jego rozkazom, przeniósł pałac z Chin do Afryki.
Roeoendra nie było teraz w pałacu. Wyszedł do lasu, aby upolować zwierzynę.
Aladyn ukrył się za drzwiami i z mieczem w ręku wyczekiwał jego powrotu.
Wieczorem Roeoender wrócił do pałacu.
Gdy koło drzwi przechodził, Aladyn uderzył go mieczem tak, że straszny Roeoender padł martwy na ziemię.
Wówczas Aladyn znów zawładnął lampą cudowną i kazał duchowi błękitnemu przenieść pałac z powrotem do Chin.
Duch błękitny natychmiast rozkaz Aladyna wykonał — ku wielkiej radości Badrulbudury, która niecierpliwie wyczekiwała chwili, kiedy pałac wreszcie uniesie się w powietrze i skieruje swój lot w stronę Chin na plac przed pałacem jej ojca.
I rzeczywiście pałac się uniósł w powietrze i zatrzymał się dopiero na placu w Chinach. Duch błękitny przeniósł go tak zręcznie i lekko, że Badrulbudura uczuła tylko dwa wstrząśnięcia: jedno, gdy pałac oderwał się od ziemi afrykańskiej, a drugie, gdy się ustawił na placu w Chinach.
Stało się to wieczorem.
Nazajutrz z rana sułtan wyszedł znów na balkon i znów się zdumiał, oczom swym nie dowierzając! Pałac stał, jak dawniej, na placu. Brama pałacowa rozwarła się na oścież, i w bramie stanął Aladyn, Badrulbudura i Maruda, otoczona rojem panien służebnych.
Wszyscy przeszli po złotym moście do pałacu sułtana.
Badrulbudura rzuciła się na szyję sułtanowi i rzekła:
— Ojcze! Jak mogłeś wtrącać do więzienia i skazywać na śmierć Aladyna, którego kocham nad życie, a który jest niewinny! Winien wszystkiemu czarnoksiężnik Roeoender, którego imię straszno mi i trudno wymówić, a którego trup znajduje się w naszym pałacu. On właśnie przeniósł nasz pałac na sam środek Afryki. Lecz Aladyn śmiercią go ukarał. Możesz stwierdzić naocznie prawdę słów moich, oglądając trupa Roeoendra.
Wszyscy więc z sułtanem na czele poszli do pałacu Aladyna.
Sułtan obejrzał zwłoki Roeoendra i rzekł:
— Po raz pierwszy oglądam zwłoki czarnoksiężnika. Widzę teraz, że Aladyn jest niewinny, i cieszę się, żeście wszyscy wraz z waszym pałacem wrócili szczęśliwie na dawne miejsce waszego pobytu. Będę znów co dzień wychodził na balkon, aby napawać oczy widokiem cudownego pałacu.
Zwłoki Roeoendra Aladyn kazał oddać krukom na pożarcie, a lampę cudowną nosił odtąd zawsze w zanadrzu.
Los tak chciał, że na Aladyna czyhało w życiu jeszcze jedno niebezpieczeństwo.
Roeoender miał w Afryce młodego brata, też czarnoksiężnika. Brat ten od dawna Roeoendra nie widział, bo, o ile Roeoender lubił przebywać w samym środku Afryki, brat jego włóczył się zazwyczaj po jej brzegach.
Pewnego razu młody czarnoksiężnik zapragnął dowiedzieć się, co się dzieje z Roeoendrem. Wyjął więc z zanadrza tablicę zaklętą, posypał ją piaskiem, i piasek natychmiast ułożył się w taki napis:
— Roeoender został oddany na pożarcie krukom. Zabił go książę Aladyn, który mieszka w Chinach we wspaniałym pałacu naprzeciwko pałacu samego sułtana.
Młody czarnoksiężnik niezwłocznie przeskoczył z Afryki do Chin. Obejrzał pałac Aladyna i dowiedział się od strażnika pałacowego, że Aladyn wyjechał na polowanie i za trzy dni dopiero powróci.
Przez dwa dni młody czarnoksiężnik wałęsał się po mieście i obmyślał plan zemsty.
Pierwszego dnia nic nie obmyślił.
Na drugi dzień zobaczył na ulicy jakąś kobietę w czarnych szatach i z białą zasłoną na twarzy.
— Co to za kobieta? — zapytał jakiegoś przechodnia.
— Jak to? Czyż nie znam tej kobiety? — zawołał zdziwiony przechodzień. — Jest to święta Fatyma, którą czci i uwielbia całe miasto. Fatyma uzdrawia chorych, kalekom prostuje nogi i ręce, ślepym przywraca wzrok, a głuchym słuch. Mieszka zaś w pustelni pod górą, za miastem, gdzie ma celę, wyżłobioną w skale.
Wieczorem tego dnia młody czarnoksiężnik poszedł za miasto pod górę, do pustelni. Znalazł skałę, a w skale drzwi drewniane, i zapukał do drzwi.
Fatyma drzwi otworzyła i spytała:
— W jakim celu przychodzisz w tak późnej godzinie?
— W takim celu, aby cię nauczyć milczenia — odpowiedział czarnoksiężnik.
— Co znaczą twoje słowa? — spytała znowu zlękniona Fatyma.
— Słowa moje znaczą to, że zabiję cię natychmiast, jeśli się odważysz wołać o pomoc. Milcz i w milczeniu spełniaj wszystko, cokolwiek ci rozkażę.
— Słucham cię — szepnęła Fatyma.
— Widzę, że twarz swą według zwyczaju derwiszów pokrywasz żółtą farbą. Pokryj mi moją twarz taką samą farbą.
Fatyma posłusznie pociągnęła twarz czarnoksiężnika żółtą farbą.
— Czy jestem teraz podobny do ciebie? — spytał czarnoksiężnik.
— Jesteś tak podobny, że z dala trudno cię ode mnie odróżnić.
— Dobrze — rzekł czarnoksiężnik. — Oddaj mi teraz swoje szaty, a sama przebierz się w moje.
Fatyma odała mu swoje szaty. Czarnoksiężnik przywdział je i szepnął złowrogo:
— Oddaj mi teraz swoją białą zasłonę, którą nosisz na twarzy.
Fatyma oddała mu zasłonę.
Czarnoksiężnik szepnął wówczas ciszej i groźniej.
— Oddaj mi teraz swoje życie.
— Bierz je — odrzekła Fatyma — ale mi powiedz przynajmniej, za co mnie zabijasz?
— Za nic! — zaśmiał się czarnoksiężnik. — Zabijam cię dlatego, abyś przed nikim nie mogła zdradzić moich czynów.
Mówiąc to, wyjął sztylet, zabił Fatymę, ukrył jej zwłoki w krzakach, a sam wrócił do celi, gdzie noc całą przenocował.
Nazajutrz wyszedł na miasto, przebrany w szaty Fatymy i okryty jej białą zasłoną.
Ludzie, myśląc, że to idzie Fatyma, kłaniali się nisko, prosili o błogosławieństwo lub o uzdrowienie.
Czarnoksiężnik udawał, że jest zajęty modlitwą i nie ma teraz czasu na rozdawanie błogosławieństwa i uzdrowień. Udał się w stronę pałacu Aladyna i zaczął się przechadzać przed pałacem.
Badrulbudura wyjrzała przez okno, zobaczyła domniemaną Fatymę i wysłała sługę, aby zaprosiła Fatymę do pałacu. Czarnoksiężnik natychmiast skorzystał z zaproszenia i wszedł do pałacu.
— Od dawna cię chciałam poznać, Fatymo! — rzekła Badrulbudura. — Słyszałam wiele o twoim życiu pustelniczym i o tym, że mieszkasz w celi, wyżłobionej w skale. Zapewne nigdy nie widziałaś pałacu. Zdejm więc na chwilę swoją zasłonę i obejrzyj komnatę pałacową. Ciekawa jestem, jakie wrażenie zrobi ta komnata na pustelnicy, przyzwyczajonej do przebywania w wyżłobieniu skalnym.
Czarnoksiężnik z lekka uchylił zasłony, obejrzał komnatę i rzekł, udając głos Fatymy:
— My, biedne pustelnice, nie lubimy bogactw i przepychów. Mimo to jednak podoba mi się twoja komnata o dwudziestu czterech oknach. Byłaby to niezaprzeczenie najpiękniejsza na świecie komnata, ale brak jej, niestety, jednego upiększenia.
— Jakiego? — spytała Badrulbudura bardzo zaniepokojona.
— Brak jej jajka Roka, cudownego błękitnego jajka, które powinno wisieć na jedwabnym sznurze, przytwierdzonym do sklepienia tej komnaty. Nie wiem jednakże, gdzie ptak Rok swoje gniazda buduje i gdzie można jajko Roka dostać.
— Za chwilę wróci z polowania mój mąż, książę Aladyn. Powiem mu o tym jajku — może on potrafi je zdobyć. A tymczasem zaprowadzę cię do oddalonej od zgiełku ulicznego komnaty, abyś tam mogła spokojnie odmawiać swe modlitwy.
Badrulbudura zaprowadziła domniemaną Fatymę do cichej komnaty na końcu pałacu. Czarnoksiężnik zamknął się w tej komnacie i wyczekiwał powrotu Aladyna.
Aladyn wkrótce wrócił z polowania. Zastał Badrulbudurę smutną, bladą i zamyśloną.
— Czemu jesteś smutna, blada i zamyślona? — spytał, zaglądając jej w oczy.
— Nic mi nie jest — odrzekła Badrulbudura. — Właściwie nie jestem ani smutna, ani blada, ani zamyślona. Zauważyłam tylko w naszej komnacie brak pewnego upiększenia. Gdybyś potrafił ten brak uzupełnić, komnata nasza byłaby niezaprzeczenie najpiękniejsza na całym świecie.
— Powiedz mi tedy, czego tu brak w tej komnacie?
Badrulbudura przechyliła głowę, zmrużyła oczy i rzekła:
— Brak błękitnego jajka Roka, zawieszonego na jedwabnym sznurze, przytwierdzonym do sklepienia komnaty.
— Zostaw mnie samego w pokoju, a pomyślę nad sposobem dostarczenia ci tego jajka.
Badrulbudura wyszła z pokoju. Aladyn wyjął z zanadrza lampę cudowną i potarł ją mocno dłonią. Natychmiast zjawił się duch błękitny i rzekł:
— Oto jestem na rozkazy twoje i tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną.
— Duchu błękitny! — zawołał Aladyn. — Rozkazuję ci, abyś mi przyniósł jajko Roka i zawiesił je w tej komnacie na sznurze jedwabnym, przytwierdzonym do sklepienia!
Duch błękitny zaskrzył się cały od gniewu, uderzył skrzydłami o ziemię i krzyknął:
— Jak śmiesz obrażać mnie takiem żądaniem? Nie dość, żem ci zbudował pałac w ciągu jednej nocy — chcesz teraz, abym zawiesił na twoim suficie błękitne jajko potężnego Roka, który jest moim panem, władcą i królem? Zabiłbym cię na miejscu za tę obrazę, gdyby nie okoliczność, że tę myśl niegodną poszepnął twej żonie brat Roeoendra, podły czarnoksiężnik, co, przebrany za podstępnie zamordowaną przez niego Fatymę, znajduje się teraz w twym pałacu i ostrzy sztylet, którym ma zamiar zabić ciebie.
To powiedziawszy, duch zniknął.
Aladyn zawołał Badrulbudurę i powiedział:
— Zdaje mi się, że w moim pałacu jest w tej chwili Fatyma?
— Tak — rzekła Badrulbudura. — Dałam jej pokój osobny, aby mogła odmawiać swe modlitwy.
— Przyprowadź ją do mnie — powiedział Aladyn.
Badrulbudura przyprowadziła Fatymę.
Ledwo Fatyma weszła do pokoju, Aladyn poskoczył ku niej i ugodził ją mieczem w samo serce.
— Coś uczynił? — zawołała Badrulbudura. — Zabiłeś świętą i niewinną Fatymę!
— Nie ja zabiłem Fatymę, lecz właśnie zabił ją ten, który padł od mego miecza. Jest to brat Roeoendra, czarnoksiężnik, który się przebrał w szaty Fatymy, aby wejść do pałacu i pozbawić mnie życia.
Tak zginął młody czarnoksiężnik, brat Roeoendra.
Odtąd Aladyn pędził żywot spokojny wraz z Badrulbudurą i Marudą, otoczoną zawsze rojem panien służebnych.
Po śmierci sułtana Aladyn wstąpił na tron i panował długo i mądrze pod imieniem Aladyna Pierwszego.

The fifth, penultimate story from the book by B. Leśmian, is „Sesame Legends”.
Important information to help you understand some of the passages: Divan is an assembly of officials in the Ottoman Empire (that is, Turkey during the reign of the Ottoman Dynasty), usually organized by the great vizier, sometimes also by the sultan. This, as well as other realities in the story, suggests that although Leśmian – and the author of „The Book of Thousands and One Night,” on the basis of which the author of „Sesame Legends” created his version of this narrative – locates the action in China, it actually happens in Turkey or another Muslim state with a similar form of government.
Note for those who are reading only the English version of the story: the name of Aladdin’s mother is meaningful, it shows her character – „Maruda” is the Polish word meaning „lingerer” or „dawdler”.

Whoever wishes to know in detail about how Aladdin became the owner of the wonderful lamp, should carefully read The tale about Aladdin and the wonderful lamp. It is easy to distinguish this fairy tale from other fairy tales because it starts with the words: „In a certain Chinese town there lived a poor tailor Mustafa with his wife Maruda.”
We have written this fairy tale carefully from the enormous magical book that one magician has in his library. It was printed in gold letters on red parchment.
But it is time to begin this fairy tale because it is very interesting.
In a certain Chinese town, there lived a poor tailor Mustafa with his wife Maruda.
Mustafa and Maruda had the only son, whose name was Aladdin.
When Aladdin reached his twelfth birthday, his father wanted him to get educated in tailoring. But he was encouraging his son to work in vain. Aladdin was so lazy that he avoided work and he spent all day on races and streetwalking. For three years Mustafa had made every effort to wake up in Aladdin’s enthusiasm for work. However, all efforts had failed. Aladdin kept sneaking out from the house to the street every day and roaming the city with a variety of scalawags.
Mustafa wrung his hands and spoke to Maruda:
„Tell me, Maruda, what am I supposed to do with this lazy Aladdin? How to talk sense into him? We are poor and will not leave him any inheritance. He is already fifteen years old and has not learned a craft that would allow him to earn a piece of bread. He wanders around the city with scalawags and soon will be as good as his comrades.”
Maruda nodded and answered:
„There is no advice, my dear Mustafa, there is no advice. No one will force Aladdin to work. It is the largest haven that land has ever worn. And yet he has so much obstinacy and contradiction that neither threat nor request can affect his character. If I had at least the second son, a hard-working one, then I could safely say that I have two sons, one of whom is a nuisance, but the other is a consolation. After all, my innocent fate gave me an only son and the only one he touched with incurable laziness. So I can say that I have only one son, and this one is my nuisance!”
The disobedience and stubbornness of Aladdin made Mustafa so desperate that he got a strange and dangerous disease, from which his eyes went out of his head, and his tongue, painfully swollen, kept fluttering in his mouth, mumbling some unclear and incomprehensible words.
Listening carefully to this mumbling, one could hardly distinguish that the poor Mustafa keeps repeating with a sick and swollen tongue: „Aladdin, Aladdin, Aladdin!”
Mustafa was sick for three days and three nights, and on the morning of the fourth day, he died.
After Mustafa’s death, Maruda was left with no means to live. She had no hope of the help of her son because Aladdin did not know any crafts and could not earn. He was still walking around town with street vendors and he was coming home late at night, or just in the morning. So Maruda had to sell various household items in turn and for the money from the sale she had bought bread and milk to feed herself and her son – a scalawag.
But soon there was a lack of equipment at home. There was nothing to sell or anything to buy bread for. Expulsion and starvation were waiting for Maruda and Aladdin.
You really do not know what would happen to them if it were not for a special and unexpected accident that completely changed their lives.
One morning, a famous and powerful wizard, Roeoender, came to China from afar. He was so terrible that even his name was difficult to pronounce. Whoever pronounces this name: „Roeoender”, either stammered or lost his memory and could not remember this name.
Roeoender knew black-and-white magic well, and he also possessed the art of spells and divination and the art of searching for underground treasures. He had an array of black marble. The board was sanded with sand – and immediately the grain of sand lay on the surface of the board with various signs, figures, characters and shapes. With these shapes, figures, characters and shapes, Roeoender was guessing everything he wanted to guess.
Once upon a time, sitting on the edge of Africa, Roeoender sprinkled sand over his board to find out where the wonderful lamp was, about the existence of which he was told by one African golden snake. Sand on the board began to move, jump, dance and swirl until finally settled into the shape of a Chinese city. On the plate came little sandy cottages, and under the cottages – an inscription, also written in sand letters. The inscription was:
THE WONDERFUL LAMP IS IN CHINA, IN THE UNDERGROUND UNDER THE GARDENS. ONLY ONE BOY, WHOSE NAME IS ALLADIN, CAN GET IT OUT FROM THE UNDERGROUND. NOBODY ELSE APART FROM ALLADIN HAS A RIGHT TO GO DOWN TO THE UNDERGROUND TO TAKE THE WONDERFUL LAMP OUT FROM THERE. ANYONE APART FROM ALLADIN WHO TOUCHES THE LAMP WITH HIS HAND WILL DIE IMMEDIATELY.
Roeoender read the inscription carefully, blew the sand off the enchanted board, hid it in his pocket, and decided to go to the Chinese town. For this purpose, he sped along the shores of Africa and made such a great and magical jump that he jumped straight from Africa to China. In China, he bought a quick steed and began to travel from town to town until he finally found a town similar to that which appeared on the enchanted board.
It was indeed Aladdin’s family town.
Aladdin, as usual, wandered with his companions on the streets of the city.
One of his companions threw a ball at Aladdin and shouted,
„Aladdin, Aladdin! Since the death of your father Mustafa, you have become very sad. You are wandering around town, but you do not want to play ball with us. You don’t want to come back home because hunger and misery await you. Have you seen your mother Maruda today?”
Roeoender was just passing through the street and heard the words.
When Aladdin had time to reply to his companion, Roeoender approached him and said:
„My dear boy, leave your comrades for a while, and come with me because I have something important to say to you.”
Aladdin looked at Roeoender and said:
„You do not know me at all, nor do I know you, so how do you have something important to say to me?”
Roeoender smiled benignly, stroked Aladdin’s head, and said in a soft voice,
„You are wrong, my wise boy. Your name is, indeed, Alladin?”
„Yes,” said Aladdin, „that is my name indeed.”
„So you see I know you well,” continued Roeoender. „I will tell you even more: your mother’s name is Maruda, and your father, who has already died, is Mustafa. You were once cheerful, and now, after your father’s death, you became very sad.”
„That’s all right,” Aladdin said. – I see now that you know me well, so I will gladly go with you. I am even curious, what do you have to say to me?”
„I will satisfy your curiosity when we are alone,” said Roeoender, and made his way to the side street where it was empty and alone.
Aladdin followed him.
They stopped in the side street, and Roeoender said to Aladdin,
„What I’m going to tell you right now is probably going to surprise you. I am your father Mustafa’s brother, so your uncle. Twenty years ago, I left China for Africa and since then I have not seen my brother Mustafa. I did not even know what was going on with him. But I always longed for him, because I loved him with all my heart. One day, I dreamt of my brother Mustafa and he told me in the dream: that I was sick and would soon die. Go back to China and take care of my wife Maruda and my son Aladdin. – This dream touched me very much. Immediately, I left Africa to China, directly to our hometown. Here, wandering through the streets, I saw you and knew immediately who you are, because your face resembles that of your father, like two drops of water. Just like Mustafa! Same eyes, same nose, same chin! After a long stay in Africa, away from my own people, I was greatly impressed by the sight of your face, which reminded me of my dead brother’s face! So I came to you to tell you that I’m your uncle. I know my brother Mustafa died because he personally informed me of his death – in a dream, still on the shores of Africa. You alone are left to me in the world. It is true that your mother, Maruda, a widow after my beloved brother, is left to me too. After all, in her face I will not find the similarity that I found in yours. Yet I love your mother because she was my brother’s wife. Go to her and tell her I will visit her tomorrow; meanwhile, I give you some ducats, because I know that you are in need. So – until tomorrow, my nice Aladdin!”
Roeoender kissed Aladdin on the forehead, between his eyes, and Aladdin bowed and ran home, clutching the ducats he had received from the wizard.
Maruda sat sadly in the cottage, thinking about how and where to get a piece of bread. She had already sold all her equipment, and the interior of the cottage was empty.
Suddenly she saw Aladdin, who was running cheerfully, smiling and jumping.
Alladin rushed to the cottage, stood before his mother, and, giving her golden ducats, exclaimed:
„Do not worry, Mother, because we have enough money now. We have enough for a few days or more. We will buy a lot of bread, milk, meat and fruit for us for that, and we will feed the hunger that bothers us.”
„How did you get those ducats?” Maruda asked.
„My own uncle gave them to me,” replied Aladdin.
„What kind of uncle?” Maruda asked again.
„My born one!” Alladin called. „A born uncle from Africa! Very nice and helpful uncle. He just arrived from Africa to China today and met me on the street. He recognized me at once because I was similar to my father like two drops of water. He was very glad, kissed me on the forehead, between my eyes, and gave me the ducats I brought you. He promised to visit you tomorrow. I will look forward to tomorrow, to see my uncle again.”
„Your story makes me very surprised!” said Maruda. „Your father had no brother. Besides, your face is not like your father’s face at all: he had a serious and hard-working face, and you have the face of a lazy man and a trifler. However, since the man whom you’re calling an uncle is going to visit me tomorrow, I’ll see for myself what kind of a person he is.”
Maruda went out to buy bread, meat and fruit for the ducats that Alladin had brought. They both ate with appetite because they were hungry. Then, when night came, they lay down to sleep, but could not sleep – waiting for tomorrow and the visit the man Aladdin called his uncle, and whom Maruda did not want to recognize as brother Mustafa, made them so impatient.
Finally, the awaited day came
Maruda made a delicious meal to make the guest proud. Aladdin was standing in the doorway since the morning and was looking at the to go to meet his uncle in advance.
They were both waiting, waiting, until they finally got what they were waiting for.
Roeoender appeared at the corner of the street. Aladdin immediately noticed him, ran to meet him and called:
„Uncle, uncle! Come on soon, because we are waiting for you in the morning and we no longer have the strength to wait longer. My mother got pale with curiosity, and I blushed impatiently.”
Roeoender smiled benignly, kissed Aladdin on the forehead, and walked with him inside the cottage.
Maruda bowed to Roeoender and said nothing.
Roeoender bowed to Maruda and said these words.
„Dear Maruda, my brother’s wife, and my sister-in-law! Aladdin has probably already told you who I am, so I go into your house even more dutifully, as your husband’s brother, and your son’s uncle. The news of the death of Mustafa filled my heart with despair. Without rest and leisure, I rushed from Africa to China in the thought that I would find him still alive and I would be able to say goodbye to him! But my hopes have been disappointed. My brother is in a grave, and I will never see him again. My only wish was to visit this place, this street, this house and this room in the house where my beloved Mustafa died!”
„We have only one room in the cottage,” Maruda said, „so my husband was eating, working, sleeping, thinking, and he finally died, in this room. He could not die in another room, because we do not have another one.”
„So my poor brother Mustafa died in that room!” Roeoender cried, wringing his hands. „Let me, dear Maruda, watch this room carefully so that I can keep it in my memory forever.”
„Yes!” said Maruda, „look at this room and keep it in your memory.”
Roeoender looked at the floor, the walls, and the ceiling with exaggerated attention, and then he burst into a loud, exaggerated cry.
„O my brother, my poor brother!” Sly Roeoender wailed. „So you had nothing better to do in this world than to die in the same room in which you had been eating, sleeping, working, and thinking! Why did you not survive until this moment when I personally came to China to say goodbye to you? You would die by the last kiss and last handshake from me. What a pity that you did not see me before you died and that you did not have time to satisfy your dying eyes with the sight of my features, which were dear to you! The unhappiest of all people on earth is the one who dies in China, having a brother in Africa!”
So did wicked Roeoender wail.
Maruda believed in the sincerity of Roeoender’s tears and, touched by his wailing, she herself began to cry.
„O my brother-in-law from Africa!” she moaned, choking from crying. „I did not believe that you are my husband’s brother. After all, now I see your tears and I trust you with all your soul. Only a brother can weep over the grave of his brother like that. My husband during his life told me several times that he had no brother, but he probably understood by that you were in Africa and you were as far away as if you had not existed at all. But now you have finally returned to China, to your homeland. I do not doubt that you are the brother of my husband, the uncle of Aladdin and my brother-in-law. Please take a look at the room where Mustafa died, so you can keep it in your memory.”
Roeoender again looked at the room and said:
„I’ve watched this room so thoroughly that the walls and ceiling, and the floor will remain in my memory forever. But I see here a table, laced with sour food. Let’s go to the table, because I suppose, waiting for me, you have not eaten dinner yet. But before going to the table, I would like to know where my brother Mustafa sat during his life.”
„Mustafa,” Maruda said, „usually sat on the bench against the wall, and I and Aladdin, on the sides of the table, on the feathers.”
„In that case,” Roeoender replied, „let the bench be empty, let no one sit on it. You sit down, at the sides of the table, and I will sit down in front of the bench, and I will, eating, look at the bench every now and then to have an impression that Mustafa is sitting on the bench as before and looking at us with good eyes.”
Hearing these words, Maruda was crying again.
Even Aladdin began to wipe the tears from his eyes.
They all sat down at the table crying.
Then Roeoender said to Maruda,
„Tell me, my Maruda, what kind of crafts does Aladdin do? He is already at this age when every young man works independently for bread.”
Aladdin looked down with ashamed eyes and Maruda answered,
„O my brother-in-law! Aladdin is a lunatic and a nicotine. He has learned this far. His only occupation is the constant wandering around the city with street vendors. You may, however, as a born uncle be able to induce him and encourage him to do any work.”
Roeoender pretended to be very worried about Aladdin’s laziness and said:
„My Aladdin! If you want to live in friendship with me, you have to take on any profession. I belong to good people, but at the same time tough ones. I hate stubbornness and disobedience. If the tailor’s art does not suit you, become a merchant. I will set up a shop in the town myself, I will fill it with rich and excellent goods, I will give as many ducats as the condition of the merchant requires – if only you take care of serious work and stop wandering around the town with street vendors. I want to make you look like a rich merchant, and I let you know the most famous merchants of our homeland. Do you like my idea and want to become a merchant?”
„Uncle!” Aladdin exclaimed. „The trade profession has been my dream for a long time. Walking around town with my companions, I watched shop displays, and I imagined I would own a shop one day, where there would be plenty of figured carpets, gold silks, damasks painted in flowers, and pieces of cashmere on which embroidered trees bloom, embroidered steeds stand, and on the banks of embroidered lakes stand embroidered people and throw the long, embroidered rods into the depths of the silk waves. I did not think my dream would ever come true, for my father was a poor tailor and could not set up a shop for me or bedeck me with rich merchant robes. I promise you, my uncle, to be an urgent and diligent merchant. I like your idea so much that I will obey you and stop going around with street vendors.”
Maruda was delighted by Aladdin’s response.
„Dear brother-in-law!” she said to Roeoender. „I see that Aladdin will be a diligent worker at your benevolent influence. Your goodness and generosity have convinced me once again that you are truly the uncle of Aladdin, my husband’s brother and my brother-in-law. So I am giving Aladdin under your exclusive care and leadership.”
„Aladdin!” Roeoender called. „Your own mother gives you under my care and leadership. From now on you will obey me and you will do whatever I tell you. You will immediately go to town with me. I will give you gorgeous robes, and I hope you can behave seriously in these robes, like a true merchant.”
Roeoender rose from the table, bowed to Maruda, and left the cottage with Aladdin.
They went straight to the main street of the town, where the shops were the most wonderful and the richest. Roeoender bought some wonderful robes for Aladdin, trimmed with gold and silver. Aladdin put on these robes and, pleasantly, looked in the mirror. Roeoender said,
„I think you’ve been looking in the mirror for too long. Let’s get out of the store and start walking around town, so you can show yourself to everyone in your new clothes. Tomorrow or the next day I will rent a large and beautiful shop for you and fill it with carpets, damasks and pieces of cashmere. In the meantime, a stroll around the town will bring the attention of passersby to you, and you will become known as a rich and beautifully dressed man.”
So they went out together to the town.
Aladdin tried to walk seriously and proudly. He tilted slightly forward and deliberately pressed his leg against a long silk robe to force it to rustle.
The robe rustled, and they stared at Aladdin with admiration and whispered,
„What a coat! What silk! What a rustle!”
Aladdin pretended not to hear those whispers, but he rustled his robe more and more proudly and more thoroughly.
Waking up in general admiration and delight, he walked solemnly along the various streets with Roeoender until they finally left the town. Roeoender led Aladdin to the place where, according to his calculations, there were undergrounds where the wonderful lamp was hidden. He wanted to force Aladdin to get the wonderful lamp out of the undergrounds, then take the lamp away from him, and then kill Aladdin himself to break free from the witness of his witchcraft deeds and keep the possession of the wonderful lamp secret this way.
Behind the town, Aladdin saw many beautiful and lush gardens.
„Uncle!” he exclaimed. „I would like to visit these gardens because I like flowers and trees.”
„Dear Aladdin!” said Roeoender. „I figured you liked flowers and trees, and that’s why I led you to the most beautiful gardens. We will visit these gardens right away, and when you return home, you will tell poor Maruda how many gardens you visited and how each of them looked.”
They entered the first garden, where the birds with purple beaks took flowers from the flower beds, put them in bouquets, and hid those bouquets in their large golden nests.
In the second garden, white and yellow butterflies played cat and mouse. One of them ran away and others chased it flying in the air.
In the third garden, horned and immobile snails rode the alleys in small carriages made of rainbow-coloured shells, pulled by six golden bitterns. Bitterns, buzzing, pulled the rainbow-coloured carriages, and lazy snails hustled them with their horns.
There were many other wonderful gardens.
Roeoender and Aladdin walked from the garden to the garden until they reached the empty plain.
Roeoender stopped and said:
„We’ll stay here for a while and rest. Remember, Aladdin, you should trust me blindly and fulfil all my wishes. I am already old, and people at this age usually have their own quirks and excesses. Be forgiving of my quirks and excesses. For example, even now I feel like doing something so bizarre that the sight of it can scare you. Do not be afraid of what you see, but be obedient because I am your uncle and I wish you happiness and good.”
Roeoender looked at Aladdin sternly, then quickly lowered his ear to the ground to see where the wonderful lamp was hiding. Then he fingered a groove in the spot to mark this place. Finally, he got up, picked up the brush and spread the fire around the grooved groove.
Aladdin looked at all this with astonishment but did not dare miss a word so that his uncle would not be angry.
Roeoender took the touchwood and the tinder-box fired up the fire and lit the bonfire. As the brushwood flared, Roeoender took some herbs out of his pocket and threw them into the fire. Immediately the smoke burst out from the fire and drifted into the air. Then Roeoender pulled both hands together, closed his eyes and whispered a spell. The smouldering smoke, under the force of the spell, instead of rising up, fell to the ground and hit the spot where Roeoender had marked with the groove. At this moment, lightning struck, and the ground in that place cracked and parted, revealing a wide opening, covered with iron doors.
Roeoender lowered his hands and opened his eyes.
„Dear Aladdin!” he said quietly, but firmly. „Because I love you, I want to entrust you with my secret. Here, under the door, enchanted treasures are hidden. I want you to be rich, and therefore I brought you to this mysterious place. Listen carefully now to what you have to do to get to the undergrounds. First of all, you will open the iron doors, which appear in this place, where the earth has just disappeared. Under these doors, you will see stone stairs leading down. You’ll descend down the stairs and hit the second marble door. You will open the marble door and you will enter the underground garden. Behind this garden, you will find the second, the third – the third. You will pass all three gardens and you will see a small square surrounded by a wall behind the third garden. On the wall, you will find a recess. In this pit, you will see the lamp lit. You will cut off the lamp, pour out the oil, remove the wick and hide the lamp on your chest under your clothes. Old and dusty lamp it is, with no value. I am a freak, and my curiosity is to have this lamp. Therefore, returning to the surface of the earth, you will give me the lamp, when you are close enough to the hole. I will tilt over the opening and pull out a hand to you, so you can slide the lamp into my hand. The rest of the treasures you find in the basement are yours. In the underground gardens bloom fruits that you are allowed to rip. Just remember not to touch the garden walls with your hand, neither your foot nor the robe of the garment. Touching on death will give you instant relief. Tightly wrap your silk robe all around you so that you do not touch the dangerous walls. Be careful and remember my advice and caution. In any case, I give you my gold ring. Put it on your finger. This ring will save you in the event of any misfortune.”
Roeoender removed the gold ring and handed it to Aladdin. Aladdin’s ring and said:
„Be sure, my uncle, that I will be careful and that I can do whatever you ask. I am very enchanted by these enchanted dungeons. I have never been in the basement before and I have not seen the underground gardens.”
„Stop talking because there is no time to lose!” cried Roeoender harshly.
Aladdin was very surprised that his uncle spoke so hard to him and looked so stern.
After all, Roeoender was impatient because he was in a hurry to have a wonderful lamp. He wanted to take it away from Aladdin when Aladdin stepped back onto the stairs, then slam the iron door over him and leave him alone in the basement to die of starvation and fear in the dark. But he had to suppress his harshness and pretend to be a gentle and kind-hearted uncle, for without Aladdin’s help he could not have obtained the miracle lamp.
Roeoender remembered the letter that had appeared on the spell. According to this inscription, no one except Aladdin could go down to the underground Even Roeoender would be awaited by death if he ventured into the underground gardens to get the lamp. Aladdin glanced at his head and said gently:
„My dear boy! No wonder I’m impatient. I would like you to load your pockets with enchanted treasures and return to the surface of the earth – healthy and whole, for I will be very disturbed during your stay in the vaults. The sooner you go, the sooner you return. Do not hesitate and go straight away.”
Aladdin came to the opening, looked at the iron door, and called out:
„Uncle! These doors are so big and heavy that I cannot lift them! I won’t have enough power!”
„Just lean on the door,” answered Roeoender, „and say: It’s me, Aladdin! – and you will see that the door will open itself.”
Aladdin leaned toward the door and called out,
„It’s me, Aladdin!”
The door immediately opened, and Aladdin saw the winding stairs leading down.
He went down the stairs and hit the marble door, tightly shut. He touched the door with his hand and called again:
„It’s me, Aladdin!”
The marble door opened itself.
Aladdin saw this underground garden door and ran into the garden.
In the garden grew spiny, dwarf trees, covered with gold moss. On the branches, instead of fruits, ripened pearls as great as nuts. These pearls filled the underground garden with white, matt light. In this light, Aladdin saw the walls of the garden, overgrown with poisonous mushrooms and mould. He remembered his uncle’s warnings and wrapped himself carefully in his robes, for the wind was blowing in the garden, and he spat out the silk robes so easily that they could touch the wall.
Aladdin did not know the value of the pearls, but he liked their round shape, so he picked a lot of them and put them in his pocket.
He walked over to the next door of the ebony and exclaimed,
„It’s me, Aladdin!”
The ebony door opened wide, and Aladdin entered through the second garden.
In the second garden, emeralds, turquoises, topazes, rubies and chrysolites bloomed and filled the garden with blue, yellow, red and purple lights. All these lights stirred each other, and they hit the eyes. Aladdin did not know that they were precious stones, but he liked the colours of these strange fruits, so he picked many of them and filled his pockets with them.
He approached the next copper door. Because the door was closed, Aladyn called again:
„It’s me, Aladdin!”
The copper door opened and Aladdin entered the third garden.
In the third garden, the diamonds were as big as apples. They blossomed and shimmered so brightly that the entire underground garden seemed to burn. Aladdin must have covered his eyes with this glare. He did not know the value of the diamonds, but he liked their glimmers and shimmers, so he picked a lot of them and went on to the next door. These doors were of genuine gold.
Aladdin called again:
„It’s me, Aladdin!”
The golden door opened immediately, and Aladdin entered the small square, surrounded by a wall.
Diamonds of the third garden shone so brightly that the light through the open door penetrated as far as the square. In this brilliant light, Aladdin saw the hollow in the wall, and in that hollow the lamp. He approached the wall carefully to keep his coat from touching it, and quickly pulled the lamp out from that pit. The lamp was burning with a weak blue flame. Aladdin put it out, poured the oil out, threw away the wick and hid the lamp under his clothes on his chest. He ran back to all three underground gardens quickly and climbed the winding stairs.
Roeoender stood above the opening in anticipation of Aladdin. Seeing that Aladdin was returning, he exclaimed,
„Give me the lamp before you leave the dungeon.”
„Uncle!” Aladdin said as he climbed up the stairs. „Be patient and wait until I get out of the dungeon. I covered the lamp on my chest, under my clothes. I cannot take it out immediately, because the stairs are twisted and I have to walk carefully to keep from falling. I will give you the lamp only when I get to the surface of the earth!”
„Dumb, disobedient lazy!” Roeoender shouted, „You must give me the lamp before you get out of the underworld! You are so close to the hole that you can easily do it!”
„Uncle!” Alladin called. „If you are calling me silly and disobedient lazy, you will only get a lamp when I’m completely out of the underworld!”
Aladdin’s head was near the hole. Angry, Roeoender clenched his fist, gritted his teeth, and, dipping his leg in the hole, kicked Aladdin’s head.
„Give me the lamp right away!” he screamed in such a terrible and evil voice that flame and black smoke swelled from his mouth. „Give me a lamp at once, or I’ll kill you on the spot!”
Aladdin grasped his head and called out,
„Because you kicked my head with your leg, I will not give you the lamp!”
Roeoender was so angry that he became unconscious. He even preferred to give up the wonderful lamp, just to take revenge on Aladdin. He leaned over the opening and whispered a spell. The spell was angry and powerful, for a sudden lightning hit the ground, and immediately the iron doors closed tightly. The earth grew over him so that no trace of the hole was visible. Nobody would have guessed that there was an iron door in the equator and empty space, and the stairs leading to the three underground gardens, behind which were the square, surrounded by a wall. Quiet and alone on the plain. Only the sun shone, and golden, green and blue flies swirled in the air.
Roeoender covered his mouth with his hand and suppressed the fire that was still blowing from his mouth due to excessive anger. Then he looked down at the ground and grasped and rubbed his hands with satisfaction that he had made such a terrible revenge on Aladdin. He was sure that Aladdin would die from starvation and fear. He decided not to think about getting a miracle lamp, but to return as soon as possible to Africa. For that purpose, he sped along the plain and made such a jump in the air that he immediately jumped from China to the very centre of Africa, where a giant palm was thriving.
Tired of the magic jump, Roeoender sat down under the palm tree to rest. Under the palm, he began to smile again and rub his hands with joy that Aladdin would soon die, and no one would even know the place where he was buried alive.
Roeoender had forgotten in anger that he had given Aladdin an enchanted ring that could save him.
Meanwhile, Aladdin was alone in the basement, on the winding stairs – with no help and no hope of rescue. As the lightning hit the ground and the iron doors closed tightly, the darkness was full on the stairs.
„Uncle!” Aladdin cried out. „My born uncle, brother-in-law of my mother, my father’s brother! Do not be angry at me for my stubbornness and disobedience! Open the iron door, because I’m going to die in the dark!”
Poor Aladdin called but in vain! No one heard him and no one came to help him.
He stood on the stairs powerless and helpless and shivered with fear. He was afraid to go down to the underground gardens because he could easily slip his robe over the walls, and he knew that the touching of the walls was deadly.
Dressed in rich, fine silk robes, he was still standing on the winding stairs, crying with wistful tears in the unbroken darkness. Crying, he remembered how passers-by in the streets whispered with admiration:
„What a coat! What silk! What a rustle!”
He would rather wear old rags instead of silk, just to get out of this darkness to the surface of the earth.
He lifted his hand carefully and touched the iron door. He tried to open it, but he could not. So he called like before:
„It’s me, Aladdin.”
And again he repeated in a trembling and weeping voice:
„It’s me, Aladdin.”
But the door did not open, because the spell of Roeoender locked it too hard, and the earth, connate over it, fused it with its weight.
Despaired Aladdin put his hands to pray and whispered:
„My uncle has left me, so you, God, come to help me.”
There happened what there happened: folding his hands in prayer, Aladdin rubbed the enchanted ring on his finger unknowingly. And there what there happened: from this unintentional rub, a golden spirit appeared in front of Alladin’s eyes, hidden in the ring. He suddenly appeared in the darkness of the underground, on the winding stairs, and said in a loud voice:
„Behold, I am at your command, and on the orders of all those who have the enchanted ring.”
„Golden yourself, golden, you golden spirit!” Aladdin called. „Golden yourself and lighten the darkness that surrounds me. My born uncle closed the iron door over me and left me alone in the basement without a trace!”
„What do you want from me?” asked the golden spirit. „You are the owner of the enchanted ring, so order, and I will fulfil your order immediately.”
„Golden spirit!” Aladdin called. „I command you to bring me out of this darkness to the surface of the earth!”
Aladdin barely spoke these words – and the golden spirit, having goldened himself even brighter, lifted him from the dark dungeons, set him on the plain – and disappeared.
Aladdin did not even notice when and how he found himself on the plain, on the surface of the earth, lit by the sun. In front of himself, saw the remnants of the dying fire that Roeoender had set for his witchcraft. He began to search for the hole hidden behind the iron door. After all, he did not find a hole, nor an iron door, nor even a groove that Roeoender fingered to pinpoint where the underground was.
Because the sun was shining in the same way as when Aladdin was going down the underground, it seemed to Aladdin that he had been in the basement for a few moments. But he was wrong because he went there a full two days ago and came out only on the third day at noon.
The hunger weakened him so that Aladdin was shaking on his feet. So he strode to his house.
Maruda was sitting on the threshold of the cottage, waiting for her son to return. Pale and anxious, she was. She’d already been waiting for Aladdin for two days, in vain. The third day came and her son was still not coming back. The noon was just coming. Suddenly, Maruda saw Aladdin returning to the street.
„My son!” she exclaimed. „What happened to you? You go shaky and you’re pale, like a shawl!”
Aladdin came to his mother and said in a weak voice:
„Give me something to eat! After eating, I will tell you everything. I do not have the strength now.”
They came together to the cottage.
Aladdin slumped against the bench and leaned back against the wall. Maruda gave him some delicious food. Aladdin was eating for an hour until his jaw was tired of constant motion and chewing.
„I have eaten and can speak now,” he finally said to his mother. „I do not understand why I’m so hungry. I walked out of the house no more than three hours ago and in three hours I got so much appetite!”
„What are you saying, Aladdin!” exclaimed Maruda. „Your senses are confused! You left the house two days ago, and you came back only on the third day at noon!”
„Then I lost count of time!” Aladdin replied. „It does not surprise me at all. It is difficult to count the time in the dark dungeons, when there is a locked iron door overhead, stairs under the feet, under the stairs three underground gardens, and behind the three gardens an empty square, surrounded by walls whose touch is deadly. Had it not been for the golden spirit hidden in the enchanted ring, I would certainly have died, and I would never have seen the surface of the earth.”
„Aladdin!” exclaimed Maruda. „You’re talking nonsense! You’re uttering words without meaning, without sense or content! The dark undergrounds – the iron doors – the three underground gardens – the wall whose touch is deadly – the golden spirit, hidden in the enchanted ring!… What does that all mean? I’m afraid you’re crazy! I used to have a son – a lazy man, and today I have a son – crazy!”
„Calm down, Mother!” Aladdin replied. „When you hear my story from the beginning to the end, you will find out that I’m not crazy.”
And Aladdin told Maruda everything that happened to him.
Maruda was amazed and said:
„I see now that the stranger who bought you the silk robes is not your uncle, nor my brother-in-law, nor the brother of my husband Mustafa. This is a wicked sorcerer, the son of a witch, a brother of the devil, an uncle of the monstrous dwarves, and a brother-in-law of death who, ringing the scythe, walks around the cemeteries in the night. He wanted to murder you to eat your blood because the sorcerers like to drink the blood of young boys. Thank God you’ve gotten off of his hands! You have learned that from now on you will not trust any passersby who call themselves unions and buy silk robes to gain your trust.”
Because Maruda still had several ducats that Roederender gave Aladdin, for a few days she lived quietly in her hut, buying meat, bread and milk for the day. Soon, however, she spent all the ducats, and there was poverty in the cottage again.
Aladdin thought about where to get money from here. There was nothing else to sell in the cottage, except that lamp that Aladdin had brought from the basement. Since the lamp was dirty and dusty, Maruda put her in the kitchen on the window and forgot about it. Aladdin, in addition to the lamp, had precious fruit, broken from the trees, blooming in the underground gardens. But neither Maruda nor Aladdin knew the value of these fruits, and they did not even think they had innumerable wealth in their cottage. It seemed to them that they were ordinary coloured slides, and they enjoyed the various colours and shine of these slides. Maruda arranged a pile of pearls, rubies, topazes, turquoises, emeralds, sapphires, chrysolites and diamonds in the corner of the kitchen, covered them with a large sheet and paid no heed.
And now, when there were no means of existence, neither Maruda nor Aladdin came up with the idea of taking advantage of the treasures that lay in the corner of the kitchen under the sheet. The silk robes of Aladdin Maruda were thrown into the trash a few days ago, saying that they were the gift of an evil sorcerer and that they might draw bad luck to Aladdin and her. So they had nothing to sell now.
Aladdin thought about what to sell for a long time until he remembered the lamp after a long thought.
„Mother!” Aladdin shouted out happily. „Where did you lose the lamp that I’d found in the undergrounds?”
„I put it in the kitchen at the window,” Maruda said.
„Give it to me because it is the only item we have to sell. I will go to the market, sell the lamp and buy bread for the money that I get.”
„You’re right,” Maruda said. „We’ll sell a lamp. The piece of lumber is old and superfluous. I have another in the house, far prettier than the one you brought. However, because it is dirty and dusty, I will clean it properly for it to shine like a new one.”
Maruda ran to the kitchen, brought the lamp and rubbed it with a cloth to clean it. Then there bechanced what bechanced and there happened what happened. Suddenly, under the influence of friction, a blue ghost came into the house in the lamp hitherto hidden. The entire cottage became bluish, and it was bluish in the eyes of Aladdin and Maruda.
And the heavenly voice cried with a mighty voice,
„Behold, I am on your orders, and of all those who have a wonderful lamp.”
The sudden appearance of the spirit and his powerful voice so terrified Maruda that her knees were shaking.
„Mister Ghost, save me!” she moaned weakly and fell to the ground, fainted.
Aladdin had seen the ghost for the second time in his life, so he did not lose his head and was able to keep up. He looked boldly and said,
„Blue in my eyes, blue, blue spirit! It was empty and grey in my cottage until you saw her miraculous light. Now it is as blue as it is in heaven. So I believe that miracles can happen in such a cottage. Misery threatens me and my mother. Hunger bothers us, hunger troubles us, hunger stings us. I command you, blue spirit, to bring us food and drink!”
Aladdin barely spoke these words – and the blue spirit disappeared and he returned immediately, carrying a huge table set with silver plates and platters, full to the brim of various dishes. In the middle of the table stood a series of wine bottles, and next to it – glasses and cups.
The blue ghost set the table in the centre of the cottage – and disappeared.
Everything happened in a moment, so Aladdin did not even have time to awaken his fainted mother.
Maruda, however, regained consciousness. Lying still on the floor, she shook her hand first, then with her leg until she stood up and shuddered in a tremulous voice,
„Aladdin! Is there no blue man in our house that has nothing more urgent to do than to live in a dusty lamp to appear under the influence of friction and scare the miserable, poor people?”
„He’s no longer in the cottage,” Aladdin said. „I do not understand why you were so frightened and fainted. It was probably a lack of familiarity with spirits that was the reason. You are not accustomed to miracles and wonders. I have acquired the skills and habits. You did not need to be afraid of the blue spirit. It is powerful, yet good and gentle. He obeys the orders of those who have a wonderful lamp. Just look at this table with food, and you will understand that the blue spirit is our friend.”
Maruda looked at the table, widened her surprised eyes, and exclaimed,
„And even the chef would not have managed to prepare so much food in so little time! You’re right that this blue guy from a dusty lamp is our friend. After all, my poor eyes cannot stand the sight of such mighty spirits, and my poor thoughts mourn from sudden sightings of incomprehensible miracles. I believe in ghosts and miracles, but I do not believe in my own strength. I feel that I will always faint at the sight of the spirit. So, if you want to get the ghost out of the lamp, tell me ahead of time so I can get out of the cottage. I will return only when the ghost disappears, and in the cottage, there will be only a table, with silver plates and platters.”
„Alright,” Aladdin replied, „I will warn you about the appearance of the spirit. Meanwhile, let’s eat and drink because we have plenty of food and drink.”
So they both sat down at the enchanted table and ate different meals in turn, dripping with different wines.
Dishes and wines were so much that they had enough for a few days.
When Maruda and Aladdin had eaten all their food and drank all the wine, Aladdin had sold silver plates and platters on the market. He got so many ducats that he could barely carry them and bring them home.
From then on, Aladdin rubbed the lamp almost every week and ordered the ghost to bring food on silver plates and half-platters. He then sold the silver dishes on the market and filled his pockets with ducats.
Aladdin and Maruda lived in their cottage for five and a half years.
Aladdin was already a twenty-year-old man.
Once he came home, dancing and clapping his hands.
„Mother, Mother!” he exclaimed, not even looking at Maruda. „You are always in your hut, and you do not know what I know at this moment.”
„What happened?” Maruda asked, staring at Aladdin. „Maybe you met a wizard who told you he is your uncle and promised to buy you silk robes to lure you into the underground gardens again, and the iron door would snap over your gullible and reckless head?”
„No, no!” Aladdin called, dancing in the cottage and clapping his hands. „I did not meet the wizard, and no one lured me into the underground gardens and slammed the iron door over my gullible and reckless head! There bechanced what bechanced! What happened what happened! The town guard told me that tomorrow, the beautiful Princess Badrulbudura, the daughter of our sultan, will walk all the way to the river to see her wonderful face in the river’s mirror. Nobody is allowed to walk the streets which Princess Badrulbudura is to walk! No one is allowed to look at her so as not to offend her beautiful princely face. This order was issued by the sultan himself today. The streets will be empty, and all the people will shut up in their homes and thick curtains will cover all the windows. The streets will be empty and unoccupied, and the Princess will walk across the streets to the river itself. On the river, she will bend down and see her wonderful face, reflected in the water. My mother, mother! All the people are obedient to the sultan’s command – I will be the only one not to obey. A dense reed grows near the river. As soon as dawn comes, I will run over to the river and hide in the reed. Hidden in the reed, I will look at the shore until I finally see Princess Badrulbudura as she bends over the river to look at her face, reflected in the water.”
„Aladdin!” exclaimed Maruda. „You’ve always been disobedient and you have not got rid of this fault yet. Remember that the sultan’s order is holy and that he must not proceed against the command.”
“I remember, I remember! Aladdin called, dancing. „I remember the sultan’s order well. But I have always been and I will be disobedient. I will do what decided to do, and I will not change my decision!”
The next day, when dawn came, when Maruda was still asleep, Aladdin slipped out of the cottage and ran to the river.
The streets were empty, all windows covered with thick curtains. Nobody saw Aladdin running through the streets. The hour was so early that the princess Badrulbudura had not yet had time to dress and leave the palace.
The sun went down. Its first rays gleamed on the roofs of houses and the tops of trees. The morning was blowing in the streets. Sparrows only woke up in the nest and chirped one, two, three, sometimes just screaming the whole choir.
Aladdin ran so fast that he soon stood on the bank of the river. Reeds on the bank of the river grew so thick and tall that it was easy to hide in it like in the forest. Aladdin immediately hid in the reed, so that, without being seen, he could see everything that was happening on the shore.
He felt cold in the reed, because the cold blew from the water, and the water came down to his knees. Soaked and chilled, he waited cheerfully for the princess’ arrival. He had never seen a princess before. He’d only heard that the princesses live in palaces, wear gold robes and have beautiful faces.
He waited for quite a long time, and with a slight leap, he bent down to see if the princess was already standing on the shore.
At last, he heard the rustle of silk robes.
His heart slammed harder, he closed his eyes and moved the reed apart.
He really saw the princess Badrulbudura. She walked alone, in a white silk dress, in white slippers and a white veil on her face. Such was the custom in this land that all women wore a white veil on their faces.
The princess approached the river slowly, swaying like a white swan. She finally came to the shore.
„She will raise the veil now,” thought Aladdin, „and I will see the princess’s face.”
The princess raised the veil.
Aladdin saw her face as white and wonderful as he had never seen before.
„Now she will lean over the river and see her own reflection in the water,” Aladdin thought again, moving the reed apart broader.
The princess leaned over the river. On the wave, she immediately saw a white reflection of her. The wind shifted lightly, and the beautiful white reflection of the princess swept over the blue wave with the light wind.
Princess Badrulbudura, delighted and enchanted, looked at her own reflection and was so thoroughly distracted that she did not notice Aladdin, who pulled his whole head, and behind his head also his neck, from the reed to look at the reflection of the princess on the water.
The white reflection swayed in the wave, and the Princess and Aladdin looked at it earnestly and attentively.
At times, the wave rocked harder and tugged the white reflection so that it seemed to Aladdin that the reflection was breaking up in two and three. But the wave was smoothing again, and the white reflection smoothed out at its surface.
For a long time, the princess was watching her reflection. She had seen them for the first time because she had not left the palace so far. She walked only in the palace gardens, where there were no rivers, streams, lakes or ponds because the sultan was constantly suffering from hay fever and could not bear the moisture.
Finally, the princess seemingly felt that she had been staring at her reflection on the wave for long enough, for she suddenly covered her face with the white veil and headed back to the palace.
Aladdin hid in the reed again and sat patiently until he heard that empty and unoccupied streets filled with hustle and bustle. This meant that the princess had already returned to the palace, and the people of the town slowly came out of the houses, uncovering the windows, covered by heavy curtains.
Aladdin then emerged from the reed, jumped to the shore and ran home.
He ran the same streets that the princess had just wandered. Passers-by already crowded on the sidewalks. From these and other windows, heavy curtains were also broken, which had not yet been revealed.
Aladdin was wet with his knees, with his canes in his hair, running cheerfully, proud of the fact that of all the passersby, who were bumping on the street, only one of them could see his own princess.
Maruda had long awakened, and, seeing Aladdin’s cottage, she had guessed that he had run over the river. She was afraid that they would see him, hidden in the reed, and rightly punish him for exceeding the sultan’s orders.
At that moment, Aladdin, running in a rush, came to the cottage. He started to laugh and dance and clap his hands.
„My mother, mother!” he cried, dancing around the table. “I saw Princess Badrulbudura and her white reflection on the blue wave! I do not want another wife, except the princess of Badrulbudura! No one can be as light as she, walk the earth! No one can do so miraculously in the wave! No one can do so long and carefully look at their own reflection! My mother, mother! Go immediately to the palace, fall on your face before his throne and ask him in my name for the hand of Princess Badrulbudura!”
“Have you gone mad?” exclaimed Maruda. “What bold thoughts have possessed your head?! How can I ask the Sultan for a princess’s hand for a scalawag like you? For two days you have been dancing and dancing around the cottage, instead of going to the market and selling new plates and platters which we were kindly brought by the blue man living in a dusty lamp. From constant persistence and dances, you have seemingly become dizzy and talk of things. Stop dancing, sit on the bench and think wisely about what you told me.”
Aladdin stopped dancing, sat down on the bench and, loudly panting from fatigue, said:
„I’m sitting on the bench, I do not feel dizzy, I’m not confused. I repeat to you again, my mother: You must stand before the Sultan and ask him in my name for the hand of the princess of Badrulbudura!”
“I’m not as bold as you, my son!” Maruda replied. “My mouth would not stir up, to mumble out such a request to the sultan. I would die of fear and shame first, rather than dare to reveal your stupid wish to the sultan! And you forgot about the fact that you are the son of a poor tailor Mustafa! What a princess would get married to a tailor’s son? I will not lure you with wealth or luxury, for you are poor and live in a cottage. These ducats, which we have from the sale of silver plates and platters, are a countless treasure for us – but the princess would not even buy a sole for her shoe for them! If I repeated your request before the sultan, I would be exposed to laughter or punishment! Besides, you probably do not know that before the sultan you cannot stand without proper gifts. Whoever asks the sultan for the hand of his only daughter, according to his custom, should offer him rich gifts. How and where and how do you get these gifts?”
„My Mother, Mother!” Aladdin called. „My fate is favoured because I have even gifts for the sultan! In our kitchen, in the corner under the sheet, lie treasures that you will give to the sultan as a gift from me.”
“What?” Maruda shouted angrily. „You want me to bring the sultan these colourful glasses without any value? The sultan will order me to whip me with a whip, or hang me on the ceiling of my own cottage!”
“Do not be afraid, Mother! Aladdin replied. “They are not colourful pieces of glass, but real and precious pearls, topaz, emerald, chrysolites, turquoise, sapphire, ruby and diamonds. I have met in recent times a few goldsmiths and jewellers who have taught me to appreciate the value of these wonderful stones.”
„I love you, my son, so at last I will give up your insistence and go to the palace to satisfy your maddening wishes.” I would have fooled you even for the mockery or for the rods. But I cannot do your request, because I will not be allowed into the palace. Under the golden gate of the palace are knights on the chats and only the princes and courtiers are allowed. If I, poor and old widow after the tailor, approached the golden gate, the knights would stand in my way or push me away angrily, like a stubborn beggar!”
„You are wrong, mother!” Aladdin replied. „You forgot that the Sultan takes his subjects to his palace every Monday. All can enter the palace then: the rich, the poor, the young and the old, the merchants and the shoemakers, the widows of the knights and the widows of the tailors. The Sultan gives a hearing to all requests and disputes. She smacks of fierce controversy and judges the case intricately. There is no man in the whole country who would not find out at the court on Monday. This is called Divan. Tomorrow we have Monday, that is: Divan day. So you can stand in front of the sultan and ask him for his daughter’s hand in my name.”
Maruda shrugged and said:
„Is it hard for a tailor’s son to send his mother to the sultan as a matchmaker? But I’m a mother and I cannot refuse my son anything. What will it be? What will bechance, will bechance. What will happen, will happen. I will go to the sultan tomorrow and I will repeat your request literally. I have to do it because I see that you are crazy and that you could even take your life if I did not fulfil your request.”
“You guessed it, mother!” said Aladdin. „I decided in my soul to either get married to Princess Badrulbudura or to take my own life.”
Maruda shrugged again, went to the kitchen, sewed the sack, picked up all the precious stones from under the sheets, poured them into the bag, and shrugged again.
Night came. Aladdin lay down to sleep. Maruda lay down to sleep. Aladdin could not fall asleep for long and saw Maruda still shrugging in her sleep.
The next day, on the day of the Divan, Maruda threw a bag heavily stuffed with jewels on her back and dunked directly into the palace. Walking down the street, she still shrugged. Passers-by, looking at her, said:
„Other people have shoulders too, and they do not shrug them like this woman with a bag on her back.”
The further Maruda went, the faster she shrugged her shoulders. It was only when she approached the palace and saw the golden gate, she shrugged her shoulders.
Fear removed her at the thought that she would face the sultan herself and her timid lips would repeat the words of Aladdin.
A crowd of people was crowded around the gate. The knights pointed the way, and the crowd came through the gate to the marble stairs, leading to the room where the Divan was.
Maruda followed the crowd, stepped onto the marble staircase and entered the huge hall.
The Sultan sat on the throne, and along the walls stood several different people who came here to ask the sultan for his own and to present things. Each succeeded in reaching the throne, falling to his face in front of the sultan, then he stood up, made his request, and, having received the sultan’s answer, he moved again to the wall.
“What did I do, the unhappy one?” thought Maruda. „How could I have dared to question the sultan with such a bold request? The sultan has so many serious issues! I will faint before I can request my son – a scalawag!”
And Maruda started shrugging again.
In the meantime, all the present people have managed to present their issues to the sultan. The Sultan left the throne and left the room.
The Divan was finished. Only Maruda did not manage to approach the sultan. She stood still with the bag on her back and she shrugged her shoulders constantly.
The great vizier, who was sitting on the carpet next to the Sultan’s throne, gave the present sign with his hand to leave the room. The crowd moved and turned back to the marble stairs. Maruda followed the crowd and soon found herself back in the street.
Aladdin waited impatiently for his mother’s return.
He was surprised when he saw that she was back with the bag on her back.
“Why are you back with a bag on your back?” he asked.
„I prefer to come back with a bag, than with a striped rod on my back!” Maruda replied.
“Did the sultan refuse my request?” Aladdin asked again.
“He did not refuse, because he did not say anything.”
“Why did he not say anything?”
“Because I did not ask him.”
„Why did you not ask him?”
“Because he was busy talking to other people.”
Aladdin wrung his hands.
„My mother, mother!” he exclaimed. „I see you want me to take my life! What did you do in the palace that you did not have free time to talk to the sultan?”
„I stood at the wall, shrugged my shoulders, and chatted with myself,” Maruda said.
„Did you go to the palace to talk to yourself? Why did not you approach the throne? Why did you moan at the wall?”
„I was moaning at the wall because I was told to stand at the wall,” Maruda said. „If I was in the middle of the room, I’d be sure to moan in the middle of the room,” Maruda said. “Do not be sad, because next Monday is the day of the Divan again, so I will go to the palace and repeat your request before the Sultan.”
Aladdin waited impatiently next Monday.
Monday came. Maruda, with a bag on her back, sprinted to the palace again.
She stepped into the room, stood against the wall, shrugged her shoulders, and talked spiritually to herself that Aladdin’s request was too bold, and the sultan was too busy with serious matters.
The Divan was over. The crowd left the room and Maruda left with the crowd. She returned to the cottage and said to the worried Aladdin:
“This time I was not able to talk to the sultan either. But do not worry and be a good thinker. What is delayed is not lost. Do everything slowly, but at will. Haste makes waste. Next Monday is the Divan day again. I will go to the palace and talk to the sultan.”
From then on Monday, with a bag on her back, shrugging, Maruda went to the palace. She stood in the room next to the wall and stood up to the end of the Divan. Then she followed the crowd, not having uttered Aladdin’s request before the sultan.
She became so accustomed to staying in the palace every week that these Monday visits became her addiction. She waited impatiently every Monday and said,
“When will this Monday finally come? I have not been in the palace for so long that I am longing and moody.”
“Do not be afraid!” Aladdin answered. “Monday will not delay, will come always after Sunday. Do not delay my request this time!”
The Sultan finally noticed Maruda, who, unmistakably, every Monday, protruded against the wall, shrugging her shoulders. He even got used to seeing her face and looking at the bag on her back.
One day he said to the great vizier:
„I have long noticed this old poor woman who is standing next to the wall with a sack on her back every Monday. Surely she has a request for me but lacks the boldness to approach the throne and present this request. Every Monday she leaves the room behind the crowd so that next Monday she will come back to the wall with the bag on her back. She is constantly shrugging her shoulders. Well, this time, my beloved vizier, when the crowd starts coming out of the room, stop this old man and put her in front of my face so I can ask her what’s wrong with her.”
As the crowd started to leave the room and Maruda wanted to follow the crowd, the great vizier personally ran to Maruda, stopped her personally and led her to the sultan’s throne.
Maruda, pale and trembling, stood before the Sultan.
“Woman!” said the Sultan. „I have already noticed your presence in this room. You are visiting me constantly and urgently every Monday. You are probably timid and so far you have not dared to reveal your request. You stand silently, against the wall, and shrug your shoulders. By the way, would not you want to satisfy my curiosity and explain to me casually, why you so carefully and constantly shrug your shoulders?”
„My ruler and lord!” Said Maruda. „Your wisdom is great, and your eyes are so sharp that nothing is hidden from them. So you guessed that I have a request for you. After all, I do not come with my own request, but I fulfil the wish of my son Aladdin. From the moment he showed me this wish, I began to shrug my shoulders and move on because I really do not understand how I could approach your throne with such a request.”
„Be brave, my lady!” said the Sultan. „The crowd has left and there is no one except me and my viz. So you can go ahead and make your modest request.”
„The problem is just that,” whispered Maruda, ” that my request is not modest.”
“What is your request?” asked the Sultan, very much pleased.
“It is bold!” said Maruda.
“Not a small one!” Maruda replied.
“But I would like to hear it!” said the Sultan.
„I prefer to go on with it in my soul because I am ashamed to utter it!” Maruda replied.
“Do you want to postpone your request again next Monday?” asked the more Sultry sultan.
“My ruler and my lord!” exclaimed Maruda. „If you want me to confess my request today, you must give me three promises beforehand: first, that you will not make a laughing stock out of me; secondly, that you will not subdue your doorman to beat me with their rods; thirdly, you will not order me to be hung on to the ceiling of my own hut!”
“I promise you, my woman!” said the Sultan, smiling under his moustache. „I’m not so vindictive, nor cruel, that you need to protect yourself from such punishment. So go ahead and say what you want. I’m listening to you carefully.”
“Can I start my request now?” Maruda asked.
“You can!” said the sultan.
Maruda carefully removed the bag from her back, laid it on the floor, and fell to her face in front of the Sultan.
„My ruler and lord!” she exclaimed. „My son Aladdin threatened to take his life if I do not repeat his bold request before you!”
„What is your son Aladdin asking for?” asked the Sultan.
„My ruler and lord!” she screamed, terrified with her own words. „My son Aladdin is asking you for the hand of your daughter, the Princess Badrulbudura!”
And before the sultan could answer anything, Maruda grabbed the bag and poured the jewels from the bag into the ground.
„My ruler and lord!” she screamed again. „My son Aladdin is sending to you and the princess those jewels that I hope will not seem worthless to you, like they seem to me!”
The pearls, topazes, rubies, chrysolites, emeralds, sapphires, turquoise and diamonds rose before the sultan’s throne. They burst, flashing and dying with a dazzling and amazed sultan’s eyes.
„I’ve been living in this world for fifty years now,” cried the Sultan, „and I’ve never seen such great pearls and so huge diamonds! Take a look at these topazes, vizier! Touch these emeralds! Stroke for those chrysolites! What jewels! What a miracle! What a witchcraft! What a surprise! What a splendour! What a colour! My fine woman! Your son Aladdin is probably the greatest rich man in the world! I would like to give him my daughter as a wife. You will take my answer very promptly so that he doesn’t take his life. It would be a shame if this precious young man killed himself in the bloom of years without receiving my daughter’s hand.”
Hearing this, the great vizier began to cough loudly and sneeze to muffle the sultan’s words. Vizier had had the only son, whom he wanted to marry Princess Badrulbudura. He leaned toward the Sultan and whispered into his ear:
“Sultan! How can you give your daughter to a young man you do not know at all? I advise you to immediately withdraw your promise.”
„I cannot withdraw,” the Sultan whispered, „because no Sultan ever takes back his word.”
„Then,” he whispered again, „tell this woman that you are busy with state affairs and that you will only give her the final answer within three months. During these three months, we can think together of ways to invalidate your promise.”
“Good woman!” said the sultan to Maruda, while watching the jewels that had once been broken by the Aladdin in the underground gardens. “Kindly woman! Obedient and humble woman! I was blessed with the gift of your son and I liked your shyness. But I have so many different state affairs that I cannot think about my daughter’s marriage now. I am currently busy building a golden bridge over the river, where Princess Badrulbudura first saw her reflection, and bringing a new cook from the overseas countries because yesterday my cook had such strange a disease that he took sudden and irretrievable disgust in any food that he himself cooks and does not tolerate its sight. Instead of frying and seasoning it as before, he covers it with a mourning crepe and looks at it sadly and with melancholy. I told him to kill the ram yesterday. He killed it immediately – and handed it to the table raw, having previously dressed it in black mourning robes. You know, good woman, I have to think about bringing in a new cook and have no time for other things. Only in three months can I give you the final answer when and how, and where my daughter’s wedding with your son is going to take place.”
Maruda bowed to the sultan’s feet and left.
When she returned home, she said to Aladdin,
„The Sultan did not laugh at me, and he did not scare me, and did not order to hang me.”
“What did he tell you?” asked Aladdin.
„He answered that he would reply in three months,” Maruda said.
“So there is hope that he will agree to my wedding with the princess?”
„There is hope that he will agree because he already agreed,” Maruda said. “Pearls charmed him, diamonds glittered him, topazes enchanted him. He agreed and even said he liked my shyness.
He only asked you to wait for three months, because now he is very busy and has no time to arrange your wedding with the princess. Enjoy, Aladdin! In three months you will be the husband of the princess!”
Aladdin, gladly, began to dance happily in the room.
Time does not stand and does not delay. – Time passes and runs away. A month passed, passed another – but the third one had not passed yet.
It was only the third month that came and started to pass.
„Two months have already passed,” Aladdin said to Maruda. „One more, the last month to wait, and then I will marry the princess and live in the palace.”
Aladdin hadn’t uttered these words to the end yet when suddenly he heard behind the window the sound of trumpets and harps, and drums and cymbals.
He looked out of the window and saw the musicians walking along the street with the knight at the head. A crowd of people surrounded the knight, and he held a long roll of parchment in his hand and, standing suddenly in the middle of the street, gave a sign to be around was silenced. He then opened the parchment and began to read aloud the letter that was black on the parchment.
Aladdin and Maruda pushed their heads out the window and listened attentively.
“All people, poor and rich!” the knight read. “Open your eyes, open your mouth, and marvel, and rejoice, and hear. I bring you wonderful news, joyful news! Tonight our princess Badrulbudura will marry the beautiful Karmin, the son of the great vizier. Wish them happiness, wish them rejoicing!”
They blew trumpets, drummed drums, rang the cymbals, and rattled gold harps. The knight rolled up the parchment and went on to read it in other streets before the other crowd. The musicians followed him. The crowd followed the musicians. The street was deserted.
„My mother, mother!” Aladdin called. “The sultan did not keep his word! The sultan fooled me and made a fool of himself! The third month has not yet expired and has already given Princess Badrulbudura as a wife to the other one. Today in the palace there will be dances, there will be a band and joy, and rejoicing! I have to seek the help of the wonderful lamp tonight.”
“What?” exclaimed Maruda. “You want to call the blue man again? You can do it, but I’ll leave the cottage for the whole evening.”
When evening fell, Maruda came out of the cottage. Aladdin took a wonderful lamp and rubbed it with his hand. And there bechanced what they bechanced! There happened what there happened! There was a blue spirit, and the whole room blurred from the light which the spirit was suffused with.
„Behold, I am at your command,” said the spirit, „and on the orders of all those who have a wonderful lamp.”
“Blue in my eyes, blue, blue spirit!” Aladdin replied. „I was in great harm, and I was saddened with surprise. The sultan did not keep his word! The sultan deceived me! Trumpets were blown, drums drummed, the cymbals were chiming and gold harps were playing. Can you tell me what’s going on in the palace at this moment?”
„I can,” the ghost said, „because I see everything you do not see, and hear everything you do not hear. In the palace now the band is thundering. Guests eat and drink. The princess smiles and the beautiful Karmin looks into her eyes. Karmin and the princess are about to perform a wedding dance, and after this dance happens what will happen tonight: the princess will be Karmin’s wife.
„Blue spirit!” Said Aladdin. „When the beautiful Karmin takes the princess to dance with her, take him abruptly and lift him on the chimney of my cottage. Put him on the chimney and tie him so that he can only untie himself in the morning. Bring the princess back to the river bank and get her into the reed so she can only get out in the morning. Let the wave not wet her feet, let the reed not scratch her face, let the night not overcome her with cold. Let the nightingales sing all night long. Tell the stars to come closer to her and shine right above her head. Make flowers to separate themselves from their stems and run to her and lay in wreaths and garlands.”
„I’ll do what you commanded.” said the ghost and disappeared.
The palace was entertaining in the meantime. The chalices were ringing, and the wine crumbled. The beautiful Carmine boasted to the princess about her wealth, and the vizier whispered to the sultan:
„It was good that you did not let your daughter marry some unknown Aladdin, the son of a poor woman who constantly shrugs. You have at least the beautiful, rich and noble son-in-law of my son Karmin. In a moment, according to the customs of our state, Karmin and the princess will perform a wedding dance and he will call her his wife.”
„It is time for the young people to perform that dance,” observed the sultan.
He heard Karmin rise from the table and invited the princess to dance. The band thundered. Guests stopped eating and drinking and turned their eyes to the young couple.
Karmin took the princess by the waist and lifted his left leg up into the air to start dancing when suddenly something that no one expected happened.
Both Karmin and the princess disappeared from the eyes of the present people. The band thundered – but the two dancers were not there. The Sultan and the vizier, with their necks stretched out, were still looking at Karmin and Badrulbudura, but there was neither Karmin nor Badrulbudura there. And the visitors were still looking to see the dance, but they did not see the dancers or the dancers.
No one understood what had happened. Nobody ever saw such dancers disappear instead of dancing.
After a while, the sultan first called:
“Where is my only child, Badrulbudura?”
Vizier added immediately:
„Where is my only child, Karmin?”
“They disappeared, they both disappeared!” whispered the surprised guests.
“What is this? What does this mean?” cried the indignant Sultan. “Who let them to disappear so suddenly? Who allowed them to behave so frivolously at their own wedding? I was married at the age of my deceased wife too, but I do not remember myself disappearing from the eyes of the guests and my own father!”
They began to look for Karmin and Badrulbudura under the chairs, under the tables, but in vain. They were not found anywhere.
The blue spirit penetrated the palace, invisible to anyone, grabbed the dancers and lifted them away. At this moment, the beautiful Karmin was already sitting on the chimney of Aladdin’s cottage, tied so tightly that he could not move, and Badrulbudura, entangled in the reeds by the river, unsuccessfully tried to get out of its weaves. She was surprised that the wave did not soak her feet, the reed did not scratch her face, and the night did not overcome her with cold. The stars suddenly approached her and shone just above her head. Nightingales wandered from the trees to the reeds and sang their songs to Badrulbudura. The flowers themselves were torn from their stems. They dashed to the princess, crawled on her shoulders, neck and head, and put themselves in garlands and wreaths.
Beautiful Karmin sat on the chimney for the whole night. He tossed in all directions, fluttering with his hands and legs – but in vain. He did not want people to see him on the chimney, so he did not call for help. It was a shame that instead of dancing in the palace, he spent the night on the chimney of a cottage. Only in the morning was he able to loosen the ropes that held him tight, he slipped down from the roof to the ground and ran to the palace. Nobody saw him because it was early morning and the city was still sleeping.
At the same time, the princess came out of the reed. In a hurry, she immediately went to the palace. No one saw her walk in the streets and disappear in the palace gate.
The sultan and the vizier were waiting for Karmin and Badrulbudura all night. They both returned almost simultaneously. The sultan sternly looked at his daughter, and the vizier looked at his son angrily.
„Tell me immediately,” said the vizier to Karmin, „why did not you leave the palace without the permission of the sultan and where did you spend the night?”
Karmin was embarrassed to admit that he had spent the night on the chimney, so he lowered his eyes and replied,
„I do not know where I spent the night. I remember that I disappeared and lost sight of the sultan and all the guests as surely as they lost sight of me. How and why I disappeared – say I can not, as I lost consciousness. What happened to me after this sudden disappearance – I do not know. I think this disappearance is an unfortunate luck that you, Father, together with the Sultan should forgive me.”
„Say now, Badrulbudura,” said the sultan to his daughter, „why did you suddenly disappear without my permission and where did you spend the night?”
Badrulbudura was also ashamed to admit that she spent the night on the riverbank, so she whispered shyly:
„I do not know where I spent the night. I’m not used to such sudden disappearance, so I did not even notice how and when I disappeared. I do not know what happened to me. The only thing I know is that I did not want to disappear and that I disappeared against my will and against my will. Together with my future husband Karmin, I find this disappear to be an unfortunate luck and I beg you, Father, to forgive me.”
The Sultan thought deeply and finally said.
„I forgive you and Karmin this terrible behaviour at the wedding. Tonight I will make you happy again and hope that this time you will refrain from the punishable and worthy of indignation disappearance.”
Badrulbudura and Karmin did not say anything.
In the evening, again, the guests gathered in the palace. The band thundered again. It seemed that this time the wedding would take place properly, without any accident. Who would have guessed that Aladdin had once ordered the blue spirit to kidnap Karmin and Badrulbudura when they would dance? Nobody even knew Aladdin, no one knew about the wonderful lamp, and no one thought that there was witchcraft and spirits in the palace.
Witchcrafts are everywhere – at any place and at any time.
This time, what happened yesterday repeated itself. At the moment when Karmin took Badrulbudura by the waist to start the dance, they suddenly disappeared from the eyes of the present.
The sultan flushed with anger, and the vizier turned pale with terror.
Immediately, the sultan and the vizier came out of the palace to find the whereabouts of both the bride and the groom.
All night, they walked the street from street to street, from square to square, from garden to garden. It was just in the morning when they accidentally came by Alladin’s cottage.
Right at this moment, beautiful Karmin, sitting on the chimney, was already loosening his bonds and was about to leave the chimney when he suddenly stopped in awe as he saw the sultan and the vassal.
The sultan and the vizier lifted their heads up and watched Karmin for a long time. Karmin sat in the golden robes and silk slippers sat still on the chimney and pretended to look at the clouds. The sultan and the vizier did not want to believe his eyes.
„Karmin!” called the vizier. „Is that you? Answer me from the chimney!”
„I, my father, I, your only son, Karmin!”
„How did you find yourself on the chimney?” asked the vizier.
„I do not know,” Karmin said.
„Have you been sitting there for long?”
„I’ve been sitting all night, tied up with ropes that I can only loosen up in the morning.”
„Loosen the ropes and get off the chimney immediately!” the vizier ordered angrily.
Karmin loosened the cords and slipped down from the roof to the ground.
„Vizier!” said the sultan, frowning and pointing at Karmin. „It is a shame and disgrace that the descendant of a knight’s family wanders on the roofs of others’ huts! I do not want to have a son-in-law who spends all night on the chimney! I will not give him my daughter as a wife, and I order that from now he doesn’t dare to show in my sight!”
„Did you hear the sultan’s orders?” the vizier asked Karmin. „Go home immediately, and from that moment your leg will not stand in the sultan’s palace!”
The despised Karmin, with tears in his eyes, moved away immediately, guiding his steps toward his father’s house. The sultan, together with the vizier, set out on a quest to find the princess Badrulbudura.
It happened that when they came out of town, they suddenly found themselves on the bank of the river. The Sultan gazed casually at the dense reed and noticed that something was moving in the reed. It was just Princess Badrulbudura that was moving. It was a moment when she was about to get out of the reed and soon return to the palace.
The sultan put on his glasses and looked into the reed. What astonishment and indignation he felt when he saw in the reed his own daughter! His face flushed with shame and anger.
Badrulbudura in her silk wedding dress struggled hard in the weaves of the river reed. Waving her white hands, she scoured the reed’s tangled stalks to pave the way for her fine feet, dressed in golden slippers. Finally, she got out of the reed and jumped to the shore.
When she saw the sultan and the vizier, she flushed hard, lowered her eyes, and stood still.
The sultan reached out to his sides and, swinging from excessive anger, exclaimed,
So I set a lavish and sumptuous wedding for you just so that you, instead of dancing, sat in the river reed? What a pernicious anguish possessed your head! How come? Daughter of the most powerful sultan yet another time, despite the ban, disappears at the wedding feast and spends the night in the reed? What does this mean? Shame and disgrace fall on me for your actions! Nice marriage and a nice wedding! Bride over the river in the reed, and the groom on the chimney of some cottage! Know that Karmin has ceased to be your fiancé today. I do not want to have a son-in-law from the chimney!”
„Sultan!” whispered the vizier. „Your anger is right, but in your anger, you forget that the princess might have caught a cold after a cold night over the river.”
The Sultan adjusted his glasses on his nose and said in a milder voice,
„Did you soak your feet in the water?”
„No,” said Badrulbudura, „I did not soak them, because the wave did not touch my legs.”
„Or maybe the reeds scratched your face?”
„The canes were leaning away from my face to keep from scratching.”
„So maybe the cold night has taken you over with a shiver which is a sign of the cold?”
„Evening chill avoided me and spared me,” said the princess, „and the night was beautiful, like a fairy tale. Nightingales sang me their songs. The stars approached me and flashed just above my head, and the flowers bobbed from their stems, ran towards me, crawling on my chest, around my neck and on my temples, and dressed in garlands and wreaths.”
„You must have dreamed it.” said the sultan. „But let us not waste time and go back to the palace before the city wakes up.”
The Sultan from Badrulbudura returned to the palace. Nobody saw them because the morning was so early that the people were still asleep.
Karmin was crying all day that he had not been able to marry the beautiful princess.
Time does not stand and does not delay. Time passes and runs away.
The third appointed month has passed and Monday, the day of the Divan, arrived.
Aladdin said to Maruda:
„My Mother, Mother! The third appointed month has passed. The Sultan promised to give you the final answer today and to mark the day of my wedding with the princess. Go to the palace and remind the sultan of his promise.”
„I’ll gladly go to the palace,” Maruda said. „I’ve left so many Mondays that I fell bored and sad in my soul. It seems to me that no Divan can be properly held without me.”
Maruda went to the palace.
This time she did not shrug her shoulders, but she stood against the wall and waited patiently until the whole crowd left the hall. Then, as she rushed to the throne, she fell on her face to face the sultan and screamed at the tops of her lungs,
„My ruler and lord! Three months have passed since you promised me the final answer. My son is hurrying to marry, and you probably hurry to fulfil your Sultan’s promises. Holy and unbreakable is the word of the Sultan. So I come this time to ask you where and how, and when is the wedding of my Aladdin with your Badrulbudura to happen?”
The sultan grimaced, pondered, nodded and said at last whispering to the vizier:
„My dear vizier! I must keep my word, and at the same time, I do not want to marry my daughter to the son of some old woman there. Tell me what to do?”
The vizier vowed in turn, pondered, nodded and said at last to the sultan:
„Set a difficult condition that this son cannot meet, and say that only under this condition you agree to give him your daughter as the wife.”
The Sultan smiled, looked at Maruda, and said,
„Good woman! I agree willingly for your son’s marriage with my daughter but provided that your son will send me forty Negroes, each of whom will carry a gold box on his head, filled with the same jewels as those you once brought in the bag. Besides the Negroes, let forty white slaves in rich robes and on Arabian horses carry baskets of flowers, unknown to any gardener. In the front of these slaves, let the knight walk in the brilliant armour, and hold in his hand a trumpet that would sing hymns about my glory in a human voice. If your Aladdin fulfils this condition, then I will keep my word.”
Maruda returned to the cottage and told Aladdin under what condition the sultan agreed to marry him to the princess.
„Get out of the house, Mother,” Aladdin said, „because I have to communicate with the blue spirit.”
Maruda came out of the cottage. Aladdin rubbed the lamp with his palm. And there bechanced what bechanced. And there happened what happened. The blue spirit appeared, and the whole cottage was filled with blue light.
The ghost said in a loud voice:
„Here I am on your orders and on the orders of all those who have the wonderful lamp.”
„Blue in my eyes, blue, blue spirit!” Aladdin called. „You know under what condition the sultan agreed for me to marry the princess. Immediately fulfil this condition. Besides, dress my mother and me in princely robes. For me, bring a white horse and twenty horse knights. Let ten of them hold the sacks filled with ducats in their hands. For my mother, bring twenty female courtesans to serve her. Just remember that my mother is afraid of your sight, so be kind to her, but at the same time invisible.”
Aladdin barely spoke these words – the ghost disappeared, and after a while, the interior of the cottage and the entire courtyard were crowded with the crowd of suddenly appearing people and horses. Aladdin looked at himself and did not recognize his own character, because he was wearing princely robes, interspersed with silver, gold, pearl and diamonds. He sparkled and glazed and gleamed, and silvered and pearled.
He went to the yard to watch the horses. Immediately, one of the knights gave him a white, marvellous steed. Aladdin sat on the horse, went to the street and stood in front of the cottage. He placed forty blacks with gold caskets full of jewels, and forty slaves with baskets of flowers, unknown to any gardener, in formation. A knight with a trumpet stood in front of them, singing hymns for the glory of the sultan in a human voice.
Aladdin was ordered to go to the Sultan’s palace with great speed and to lay his great gifts at his feet.
The knight with the trumpet started, the slaves followed the knights, the Negroes followed the slaves, guiding their steps into the palace.
Twenty horsemen accompanied Aladdin.
Aladdin said from the horse to the first ten, who held the sacks, filled with ducats, in their hands:
„My faithful knights! When we pass the streets after the streets on the way to the palace, throw the ducats in handfuls between passers-by – the beggars and the poor.”
He barely spoke these words, and he saw Maruda at the corner of the street, in princely robes, surrounded by maidservants. Maruda walked, loudly rustling the silks, and momentarily slitting her feet in the intricate folds of her long robes. At the corner of the street, she tripped and fell. The servants grabbed her and put her on her feet.”
„Aladdin, Aladdin! Look at me from the horse and marvel, and delight, and believe, and do not believe! I do not know how it happened. But it has not happened yet. From here on, there came the princess robes. And from here, suddenly, I was surrounded by servants. I’m not used to wearing such a long silk dress, so every now and then I stumble and fall down to the ground, and the maidservants lift me up. And they do nothing else, but they serve me, serve and serve. It has never been so easy and so often I have not fallen to the ground and have never been so carefully handled.”
„Hurry, Mother!” Aladdin replied. „It’s time for us. We’re going straight to the sultan, who will certainly not refuse us.”
Aladdin with his retinue moved forward, and Maruda followed in his direction, surrounded by a crowd of maidservants.
Passers-by watched Aladdin and his white gorgeous steed with admiration. No one recognized in Aladdin as the former tailor’s son. Because not only the princely costume but also the frequent conversations with the blue spirit changed him beyond recognition. Who has been in possession of a miracle lamp for a long time, is finally beautiful and takes on the appearance of the prince.
The knights scattered around the ducats, and the poor and the poor gathered and scowled, enchanted by the generosity of Aladdin.
The whole procession with Aladdin finally got close to the sultan’s palace. Aladdin was surprised when he saw Maruda in front of the palace, surrounded by a crowd of maidservants. She went on foot, and she overtook the whole of the equestrian suite. Because she chose the shortest way to the palace through the streets and alleys, unknown to Aladdin. For the first time Maruda, instead of moaning, arrived at the agreed place earlier than others.
Aladdin went to the palace together with Maruda.
Negroes and slaves have already deposited their gifts at the feet of the sultan. Next to the throne stood a knight with a trumpet, which with a human voice sang hymns for the sultan’s glory.
The sultan, when he saw Aladdin, jumped from the throne and ran to meet him. According to custom, the Aladdin wanted to fall to his face before the Sultan, but the Sultan would not let him. He embraced Aladdin by the neck and started kissing him so hard he almost suffocated him.
„Aladdin!” the Sultan cried. „You fulfilled my condition so quickly that I did not have time to admire and redeem your gifts. You are young, beautiful and neat, like a real prince. I could not have dreamed of having grandchildren for myself and a better husband for my daughter. So I want you to have your wedding with Princess Badrulbudura today.”
„Sultan!” Aladdin replied. „I love the Princess, but today I can not marry her yet. I ask you to move away from the wedding day until I build a palace for the Princess that no one has ever seen before. In front of your palace is an empty square. Will you allow me, sultan, to build this palace on this square?”
„I allow you, Aladdin, I allow you!” the Sultan cried. „But hurry with building the palace, because I want to marry you with my only daughter the soonest.”
„In that case,” said Aladdin, „I must leave you and immediately take care of the building of the palace.”
Aladdin said goodbye to the sultan and left Maruda with him.
Having returned home, Aladdin called the blue spirit and ordered him to build the most beautiful palace on the empty square in front of the sultan’s palace in one night.
The next day, the sultan came out on the balcony with the vizier, and they both went numb in admiration. In the square, which was empty just yesterday, stood a huge palace and so beautiful that the human eye has not seen such a palace.”
„Vizier, how do you like Aladdin?” said the sultan, proud of his future son-in-law.
„A lad it is, and lace – like many! In one night he had built a palace that the human eye had never seen before!”
„I think these are witchcraft arts,” the vizier pointed out, „and that Aladdin is a sorcerer.”
„Jealousy is speaking through you,” answered the sultan. „You are angry that you did not succeed in marrying your son to my daughter, and that is why you are casting suspicion and slander on Aladdin.”
The sun illuminated the new palace, glowing on the golden roof and in the crystal windows. The white marble walls of the palace gleamed in the slate, morning air. Trees threw their blue, branching shadows to these white walls.
The sultan put on his glasses and gazed at the palace with awe.
Suddenly, the door to the palace opened wide, and Aladdin appeared, followed by Maruda, surrounded by a crowd of maidservants. The gate of the Aladdin’s palace was connected with the golden gate of the sultan’s palace. Aladdin ordered the blue spirit to throw this bridge deliberately so that the beautiful Badrulbudura could pass directly from the father’s palace to the husband’s palace.
Aladdin together with Maruda stepped on the golden bridge and crossed over to the sultan’s palace.
„Sultan!” said Aladdin. „I’ve already built a palace for my future wife, so tonight I can marry her.”
„Aladdin!” the Sultan cried. „I do not have words to express my delight to you and your palace. Every day in the morning I will go out to the balcony to look at the wonderful architecture of the new palace. The view of it charms me, dispels boredom, and wakes up the most joyful thoughts and dreams. I am happy that you will be my son-in-law and my daughter’s husband this evening.”
In the evening, Aladdin’s wedding with the princess Badrulbudura was held.
The wedding dance went great for the bride and groom! They did not disappear from the eyes of the present, but, on the contrary, swirled long after the palace chamber, awakening general delight and admiration.
After the wedding, the sultan, vizier, Maruda, Aladdin and Badrulbudura walked from one palace to another through the golden bridge.
For a long time, they all walked in the chambers and rooms of the new palace and admired the splendour and wealth. Sultan was particularly pleased with one room with twenty-four windows. The walls were covered with diamonds and the floor was turquoise.
Badrulbudura loved Aladdin, or Prince Aladdin because Aladdin was now a prince, and Maruda – Duchess Maruda.
The Sultan went out to the balcony of his palace every morning and watched Aladdin’s palace, lit by the rising sun. Often, he would say to the vizier:
„What would I do in this world of God if I did not have this balcony, and in front of the balcony this magnificent palace, whose sight my eyes are blessed with?”
Vizier did not answer that. Anger and jealousy got to him at the thought that the daily staying on the balcony opposite the Aladdin’s palace had become the most lucrative occupation of the sultan.
Once Prince Aladdin went hunting.
At the same time, it occurred that Roeoender, who was in the middle of Africa, remembered that he had given Aladdin a ring a few years ago. This memory stirred him in anger, for with the help of the ring, Aladdin could get out of the underworld and escape Roeoender’s vengeance. So Roeoender wanted to know what was going on with Aladdin. He took out a plaque from the pan and sprinkled it with sand. Sand swirled, sputtered, groaned, and suddenly settled into such words.
„Prince Aladdin married the beautiful Princess Badrulbudura. They live together in a magnificent palace, built in one night opposite the Sultan’s palace. In this palace, there is a miracle lamp and Princess Maruda, surrounded by a group of servant maids. At this moment, Prince Aladdin left for the hunt and will only return to his palace within three days.”
Roeoender read the words and he became angry. Immediately, along with his custom, he jumped from Africa to China and, taking advantage of Aladdin’s absence, proceeded immediately to a cunning vengeance. He bought twelve copper lamps in the store, put them in a bin and ran in front of Aladdin’s palace with a basket in his hand.
Walking back and forth in front of the palace, he cried out:
„For one old lamp, I give two new ones in return! For one old lamp, I give two new ones in return!”
Badrulbudura stood in the window and heard these calls. She turned to the servant who had just been sweeping the room, and said,
„Is it an odd man or a madman running around with a basket in his hand and promising one old lamp to give two new ones in return? I wonder if he would have fulfilled his promise if he had just given him an old lamp.”
„Easy to check,” answered the maid. „Here, in the corner of the room, an old dusty lamp stands in the closet. I will take it to this madman, so I can give two new ones in return.”
„Do it!” Badrulbudura called. „We’ll see if the weird man lies or tells the truth.”
The servant removed the lamp from the closet and carried it to Roeoender. Unfortunately, it was a wonderful lamp that Aladdin had left at home.
Roeoender looked at the lamp, guessed at once that it was a wonderful lamp, gave two new ones in return, went away quickly and disappeared in the street.
The servant, laughing at the decoy, ran back to Badrulbudura and showed her two new lamps.
Roeoender, feeling happy to own a wonderful lamp, jumped up for joy several times. He hid in the empty avenue of one of the nearby gardens, took out a lamp from his pocket and rubbed it firmly with his palm. Then there bechanced what bechanced. There happened what happened. There came a blue spirit, and the whole alley was filled with blue light.
Ghost cried out in a loud voice:
„Behold, I am on your orders, and on the orders of all those who have a wonderful lamp!”
„Spirit!” Roeoender called. „I command you to immediately move both me and Aladdin’s palace from China to the very centre of Africa!”
Roeoender barely spoke these words, and the spirit disappeared.
After a while, Roeoender and Aladdin’s palace rocked at the same time. Roeoender rocked on his feet and the palace – in its place. Then they both broke off from the ground and, rising up into the air, flew from China to the very centre of Africa.
The next morning, the sultan, as usual, went out to the balcony to take a look at Aladdin’s palace. He walked out, stood, looked, rubbed his eyes, and looked again. Then he put his glasses on, took them off his nose, rubbed his handkerchief carefully, rolled his nose again, looked again, shivered, pale, blushed, dented, glazed, grasped his heart, gripped his head and finally screamed horrified:
„It’s not there! It’s not there! It’s not there! It’s not there!”
The vizier heard the Sultan’s screams and rushed to the balcony.
„What is not there?” he asked.
„What used to be and ceased to be!” shouted the sultan.
„What are you saying, Sultan?” he asked again. „Tell me what used to be and ceased to be?”
The Sultan stared at the vizier with terrified eyes and yelled:
„There was a square, on the square – a palace, and in the palace – my daughter. There is no palace, no my daughter! There is only one empty square, which I least care about! Everything ceased to be, except for the square. It’s one that exists, probably to remind me that it’s empty!”
The vizier now looked at the square and saw nothing but emptiness, so that he sat down on the ground in horror.
„Maybe my old eyes are wrong!” cried the despised Sultan. „Vizier, you’re younger, look at the square and tell me, what do you see?”
„I do not see anything!” the vizier replied.
„Where is Aladdin’s palace?” the sultan lamented.
„Sultan!” said the vizier. „I have always told you that this palace is a work of witchcraft art and that the son-in-law Aladdin is an evil wizard.”
„You were absolutely right!” moaned the sultan. „Where is Aladdin currently located?
„He went out for hunting for three days,” replied the vizier.
„Send ten knights immediately after him to catch him, shackle, and shackled, put him in prison.”
The vizier ran with joy to fulfil the order of the Sultan.
After a moment, ten knights set out on a quest to find Prince Aladdin. They found him in the forest, over the stream. They approached him, grabbed their hands, wrapped their arms around him, returned with him to the city, and intercepted Aladdin.
Vizier ran to the sultan and announced that Aladdin was already in jail. The sultan ordered that the executioner immediately cut off Aladdin’s head.
Because the executioner lived outside the city, the vizier sent one knight to bring the executioner.
Aladdin, thrown into jail, felt a near death. He put his hands together to pray and whispered:
„God! Save the innocent from undeserved death!”
Putting his hands together, he unknowingly rubbed the enchanted ring, which he always wore on his finger. The golden spirit, hidden in the ring, came and cried out:
„Behold, I am on your orders, and on all those who have the enchanted ring.”
„Golden yourself, golden, golden spirit!” said Aladdin. „I was hurt, sadness happened to me! My palace disappeared without a trace, and my wife Badrulbudura disappeared! Come back to my palace and my wife!”
„I cannot do that!” the golden spirit answered. „Your palace belongs to the blue spirit, which is more powerful than me. I must not interfere with his affairs and his actions. I can only transfer you from prison to your palace, where you will find your wife, the beautiful Badrulbudura.”
„So I order you, golden spirit,” Aladdin called, „that you move me immediately to my palace.”
Aladdin barely spoke these words, and the golden spirit goldened even more, caught Aladdin on his wings, and transferred him from the prison to the palace directly to the centre of Africa. During the flight, shackles fell from Aladdin’s hands and arms, and Aladdin stood at the gate of his palace free and hopeful.
Beautiful Badrulbudura stood in the window of the palace and looked sadly at Africa she did not know. Suddenly she screamed, seeing Aladdin. She told her servants to open the palace gate.
Aladdin came in and threw himself on his wife’s neck, they both, in tears, told each other what had happened to each of them.
It turned out that Roeoender had asked Badrulbudura to become his wife. Badrulbudura recognized in Roeoender the old freak who promised two new lamps for the old one. Aladdin concluded that Roeoender was the holder of the wonderful lamp and the blue spirit, obeying his orders, moved the palace from China to Africa.
Roeoender was not in the palace right now. He went to the forest to hunt for animals.
Aladdin hid behind the door and waited for his return with the sword in his hand.
In the evening, Roeoender returned to the palace.
As he was going past the door, Aladdin struck him with a sword so that the terrible Roeoender fell dead to the ground.
Then Aladdin took the wonderful lamp again and ordered the blue spirit to move the palace back to China.
The blue spirit immediately fulfilled Aladdin’s order to the great joy of Badrulbudura, who waited impatiently for the moment when the palace was finally lifted up and directed its flight toward China to the square in front of her father’s palace.
Indeed, the palace was lifted up and stopped only in the square in China. The blue spirit moved him so cleverly and lightly that Badrulbudura felt only two shakes: one when the palace broke away from the African land and the other when it was set on a square in China.
It happened in the evening.
The next morning, the Sultan went out again to the balcony and was again amazed, his eyes not trusting! The palace stood, as before, in the square. The palace gate was wide open, and Aladdin, Badrulbudura and Maruda stood in the gateway, surrounded by a maid of maids.
They all crossed the golden bridge to the sultan’s palace.
Badrulbudura threw herself on the sultan’s neck and said:
„Father! How could you put in jail and condemn to the death Aladdin, whom I love over life, and who is innocent! Sorcerer Roeoender, whose name is terrible and difficult to pronounce, and whose corpse is in our palace, is guilty of everything. He just moved our palace to the very centre of Africa. But Aladdin punished him with death. You can tell the truth of my words visually, watching Roeoender’s corpse.”
So everyone, with the sultan at the head, went to the palace of Aladdin.
The Sultan looked at Roeoender’s corpse and said:
„For the first time, I watch the sorcerer’s corpse. I see now that Aladdin is innocent, and I am glad that you all and your palace have returned happily to the former place of your stay. I will again go out to the balcony every day to have a look at the magnificent palace.”
Aladdin ordered Roeoender’s body to be given to the ravens to devour, and the wonderful lamp he always carried under his jacket.
Fate wanted that there was one more danger in Aladdin’s life.
Roeoender had a young brother in Africa, also a sorcerer. This brother, for a long time, had not seen Roeoender, for, as much as Roeoender liked to be in the middle of Africa, his brother would usually roam its edges.
Once, the young wizard wanted to know what was going on with Roeoender. So he took the enchanted board from under his jacket, sprinkled it with sand, and the sand immediately fell into the inscription:
„Roeoender was given to the ravens. Prince Aladdin, who lives in China in a magnificent palace opposite the sultan’s palace, killed him.”
The young wizard soon jumped from Africa to China. He saw Aladdin’s palace and learned from the palace guard that Aladdin had left for hunting and would return in three days.
For two days the young wizard wandered around the city and made plans for revenge.
On the first day, he did not come up with anything.
On the second day, he saw a woman in black robes and a white veil on her face.
„What is this woman?” he asked a passerby.
„How come? Do I not know this woman?” cried a puzzled passerby. „It is the holy Fatima, who is worshipped and loved by the whole town. Fatima heals the sick, straightens the legs and arms of the cripples, and returns the vision to the blind and hearing to the deaf. She lives in the hermitage under the mountain, behind the town, where she has a cell, gouged in the rock.”
In the evening of this day, the young wizard went up the hill to the hermitage. He found the rock, and in the rock door wooden, and knocked on the door.
Fatima opened and asked:
„Why do you come so late?”
„To teach you silence,” replied the sorcerer.
„What do your words mean?” Fatyma asked again.
„My words mean that I will kill you immediately if you dare call for help. Be silent and in silence do everything I tell you.”
„I’m listening to you,” Fatima whispered.
„I see you cover the face in the yellow paint, as it is in the custom of the dervishes. Cover my face with the same paint.”
Fatyma obediently covered the wizard’s face with yellow paint.
„Am I now like you?” asked the sorcerer.
„You are so similar that it is difficult to distinguish you from me.”
„Alright,” the wizard said. „Give me your clothes now, and dress myself up in mine.”
Fatima gave him her robes. The wizard took them and whispered sinisterly:
„Give me your white veil, which you wear on your face, now.
Fatima gave him the veil.
The wizard whispered then quieter and more menacing.
„Give me your life now.”
„Take it,” Fatima replied, „but tell me at least what you’re killing me for?”
„For nothing!” the wizard laughed. „I’m killing you because you can not betray my actions before anyone.”
He took out the dagger, killed Fatyma, hid her corpse in the bushes, and returned to the cell, where he had spent the night.
The next day he went out into the town, dressed in Fatyma’s robes and covered with a white veil.
People, thinking that this was Fatima, were bowing low, asking for blessings or for healing.
The wizard pretended to be busy with prayer and had no time to give blessings and healing. He went to the palace of Aladdin and began to walk in front of the palace.
Badrulbudura peered out of the window, saw Fatyma, and sent a servant to invite Fatyma to the palace. The wizard immediately took advantage of the invitation and entered the palace.
„I’ve long wanted to meet you for long, Fatyma!” said Badrulbudura. „I’ve heard a lot about your hermit life and how you live in a cell, scabbed in a rock. You have probably never seen the palace. Take off your veil for a moment and watch the palace chamber. I wonder what kind of impression this room will make on a hermitage, accustomed to being in a rocky hollow.”
The magician moved the vail a bit, examined the chamber and said, pretending to sound like Fatima:
„We, the poor hermits, do not like wealth and splendour. Still, I like your room with twenty-four windows. This would undoubtedly be the most beautiful chamber in the world, but it lacked, unfortunately, one beautification.”
„What?” asked Badrulbudura very concerned.
„There is no Rok’s egg, a wonderful blue egg that should hang on a silk rope attached to the vault of this room. I do not know, though, where bird Rok builds his nest and where you can get Rok’s egg.”
„My husband, Prince Aladdin, will come back from the hunt soon. I’ll tell him about this egg – maybe he can get it. In the meanwhile, I will take you to the quiet room away from the street noise, so that you can recite your prayers in peace.”
Badrulbudura led the supposed Fatima into a quiet chamber at the end of the palace. The wizard locked himself in this chamber and waited for Aladdin’s return.
Aladdin came back from the hunt. He found Badrulbudura sad, pale and thoughtful.
„Why are you sad, pale and thoughtful? He asked, looking her in the eye.
„I’m fine,” said Badrulbudura. „Actually, I am neither sad nor pale nor thoughtful. I only noticed in our room the lack of one beautification. If you could make this lack complete, our room would undeniably be the most beautiful in the whole world.”
„Tell me what is missing here in this room?”
Badrulbudura tilted her head, narrowed her eyes and said:
„A blue egg of Rok, hung on a silk rope, attached to the vault of the chamber, is missing.”
„Leave me alone in the room, and I’ll think about the way to deliver you this egg.”
Badrulbudura left the room. Aladdin took a wonderful lamp from his pocket and rubbed it firmly with his palm. Immediately came the spirit of the blue and said:
„Behold, I am on your orders, and on all those who have a wonderful lamp.”
„Behold, I am on your orders, and on the orders of all those who have a wonderful lamp.”
„Blue spirit!” Aladin called. „I order you to bring me the egg of Rok and hang it in that room on a silk rope, attached to the vault!”
The blue spirit grumbled from his anger, slammed his wings against the ground and shouted:
„How dare you insult me with such a demand? Not enough that I built your palace in one night – now you want me to hang on your ceiling the blue egg of the mighty Rok, who is my lord, ruler, and king? I would kill you on the spot for this offence, was it not for the fact that your wife was given this unworthy thought by Roeoender’s brother, a vile sorcerer who, disguised as Fatima, debauched by him, is now in your palace and is sharpening the blade of the dagger with which he is about to kill you.”
Having said that, the ghost disappeared.
Aladdin called Badrulbudura and said:
„It seems to me that Fatima is in my palace right now?”
„Yes,” said Badrulbudura. „I gave her a separate room so she could say her prayers.”
„Bring her to me,” Aladdin said.
Badrulbudura brought Fatima.
Fatima barely entered the room when Aladdin leapt toward her and struck her with a sword in her heart.
„What have you done?” Badrulbudura called. „You’ve killed the holy and innocent Fatima!”
„I have not killed Fatima, but she was killed by the one who has just fallen from my sword. This is Roeoender’s brother, a sorcerer dressed in Fatima’s robes to enter the palace and deprive me of my life.”
So died the young wizard, Roeoender’s brother.
From then on, Aladdin was quietly living with Badrulbudura and Maruda, always surrounded by maiden servants.
At the death of the sultan, Aladdin entered the throne and ruled long and wisely under the name of Aladdin I.